— Wydawało mi się, że powiedziałeś, że zainscenizowałeś swoją śmierć — zauważyła Antoinette.
Skinął głową.
— Zakładam, że Skade zestrzeliła moją korwetę wspomnianymi pociskami dalekiego zasięgu. Zapewne sądziła, że jestem na pokładzie. Ale ona na tym nie poprzestanie. Jeśli jest taka skrupulatna, jak podejrzewam, przeczesze ten rejon „Nocnym Cieniem”, szukając atomów śladowych, po prostu, dla pewności.
— Atomów śladowych? Żartujesz. Kiedy dotrą do miejsca, w którym nastąpił wybuch… — Antoinette pokręciła głową.
— Ich gęstość nadal będzie nieco większa, jeden lub dwa atomy na metr sześcienny — tłumaczył Clavain. — Znajdą pierwiastki, których w przestrzeni międzyplanetarnej normalnie się nie spotyka. Izotopy z kadłuba i inne. Kadłub „Nocnego Cienia” pobierze próbkę ośrodka i ją zanalizuje. Kadłub jest pokryty łatami powleczonymi żywicą epoksydową, która złowi wszystko o rozmiarach większych od cząsteczki, a potem spektrometry masowe wywąchają skład atomowy samej próżni. Algorytmy przetworzą dane laboratoryjne i porównają krzywe, histogramy oraz liczbę i wzajemny stosunek izotopów z możliwymi do przyjęcia scenariuszami destrukcji statku o składzie chemicznym korwety. Nie otrzymają jednoznacznych wyników, gdyż błędy statystyczne będą równie duże jak efekty, które Skade spróbuje zmierzyć. Ale widziałem już, jak robiono takie rzeczy. Wyciąg z danych wykaże, że na korwecie znajdowało się bardzo mało materii organicznej. — Clavain wyciągnął dłoń i dotknął skroni na tyle powoli, by nie uznano tego za groźbę. — I są jeszcze izotopy w moich implantach. Byłyby trudniejsze do znalezienia, znacznie trudniejsze, ale Skade będzie się spodziewała, że je znajdzie, jeśli tylko starannie poszuka. A kiedy ich nie będzie…
— Domyśli się, co zrobiłeś — dokończyła Antoinette.
Clavain ponownie skinął głową.
— Ale wziąłem to wszystko pod uwagę. Skade potrzebuje czasu na gruntowne poszukiwania. Zdążycie powrócić na terytorium neutralne, ale tylko jeśli natychmiast skierujecie się do domu.
— Czy naprawdę tak ci zależy na dotarciu do Pasa Złomu? — spytała Antoinette. — Zjedzą cię żywcem, czy to Konwencja, czy zombi.
— Nikt nie powiedział, że zmiana stron w walce jest działalnością pozbawioną ryzyka.
— Już raz zmieniłeś strony, prawda? — spytała Antoinette.
Clavain złapał swój dryfujący hełm i przymocował go do paska rzemykiem.
— Kiedyś. To było bardzo dawno. Prawdopodobnie jeszcze przed twoim urodzeniem.
— Na przykład czterysta lat przedtem?
Podrapał się po brodzie.
— Ciepło.
— Więc to ty. Naprawdę nim jesteś.
— Nim?
— Tym Clavainem. Legendarnym. Wszyscy uważają, że on już powinien nie żyć. Rzeźnikiem z Tharsis.
Clavain uśmiechnął się.
— Za moje grzechy.
Cierń unosił się nad planetą przygotowywaną na śmierć. Przylecieli tu z „Nostalgii za Nieskończonością” małym zwinnym statkiem, dwumiejscowym promem powierzchnia planety — orbita. Pojazd miał kształt głowy okularnika — kapturowate skrzydło przechodziło gładko w kadłub. Okna widokowe po obu stronach kabiny przypominały oczy węża. Spód promu pokrywały strupy i brodawki czujników, podwieszanych kapsuł i rozmaita broń. Lufy promienników cząsteczek wystawały z przodu niczym zawiasowe zęby jadowe, a całe poszycie statku osłaniała nieregularna mozaika pancerza ceramicznego połyskującego czernią i zielenią.
— To ma nas zabrać i przywieźć z powrotem? — spytał Cierń, gdy kobiety pokazały mu statek w hangarze.
— Tak — zapewniła go Vuilleumier. — To najszybszy z tutejszych statków i zostawia czujnikom najmniej wyraźne ślady. Jest jednak lekko opancerzony, a broń ma raczej tylko dla ozdoby. Jeśli chcesz, weźmiemy coś lepiej uzbrojonego, ale nie narzekaj potem, że będzie powolny i łatwo wykrywalny.
— Zostawię ci wybór w tej sprawie.
— To bardzo głupi pomysł, Cierniu. Jest jeszcze czas, żeby stchórzyć.
— To nie kwestia głupoty czy mądrości, Inkwizytorze. — Nie mógł się odzwyczaić od tej formy tytułowania. — Po prostu nie będę współpracował, jeśli nie zostanę przekonany o realności zagrożenia. Nie uwierzę, dopóki nie sprawdzę tego sam, własnymi oczyma, a nie za pośrednictwem ekranu.
— Czemu miałybyśmy cię okłamywać?
— Nie wiem, ale myślę, że mnie okłamujecie. — Uważnie patrzył jej w oczy, aż stało się to nieprzyjemne. — W pewnych sprawach. Nie jestem pewien w jakich. Ale wiem, jesteście szczere od czasu do czasu, i właśnie to budzi mój niepokój.
— Chcemy tylko ocalić ludzi z Resurgamu.
— Wiem. Akurat w to wierzę.
Wzięli wężogłowy statek — Irinę zostawili na większym okręcie. Odlecieli gwałtownie i nawet ukradkiem Cierń nie zdołał spojrzeć w tył. W dalszym ciągu nie widział „Nostalgii za Nieskończonością” z zewnątrz, nie widział jej nawet podczas podejścia z Resurgamu. Zastanawiał się, dlaczego te dwie kobiety zadają sobie tyle trudu, by nie zobaczył zewnętrza ich statku. A może mi się tylko tak wydaje i „Nostalgię” zobaczę w drodze powrotnej? — pomyślał.
— Sam możesz wziąć statek — powiedziała mu Irina. — Nie trzeba go pilotować. Możemy zaprogramować jego trajektorię i niech automatyka radzi sobie z różnymi sytuacjami. Powiedz nam tylko, jak blisko chciałbyś podlecieć do Inhibitorów.
— Nie musi być blisko. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów wystarczy. Z takiej odległości powinienem zobaczyć łuk, jeśli jest dostatecznie jasny, oraz prawdopodobnie rury opadające do atmosfery. Ale nie polecę tam samodzielnie. Jeśli jestem wam naprawdę potrzebny, niech jedna z was poleci ze mną. W ten sposób będę wiedział, że to nie jest pułapka.
— Polecę z nim — zaproponowała Vuilleumier.
Irina wzruszyła ramionami.
— Miło było cię znać.
Podróż przebiegła bez specjalnych wydarzeń. Tak jak podczas lotu z Resurgamu, nudną jej część spędzili uśpieni — nie w zimnym śnie, ale w wywołanej narkotykiem komie bez snów.
Veulleumier zarządziła pobudkę dopiero w okolicach pół sekundy świetlnej od giganta. Cierń ocknął się z niejasnym poczuciem irytacji, absmakiem w ustach i wrażeniem kłucia i bólu, jakiego wcześniej nie miał.
— Cierniu, dobra wiadomość to ta, że wciąż żyjemy. Inhibitorzy albo nie wiedzą, że tu jesteśmy, albo po prostu ich to nie obchodzi.
— Nie obchodzi?
— Muszą wiedzieć z doświadczenia, że nie możemy im sprawić żadnych poważnych kłopotów. Niedługo wszyscy będziemy martwi, po co więc mieliby się nami teraz przejmować?
Nachmurzył się.
— Z doświadczenia?
— To jest w ich zbiorowej pamięci. Nie jesteśmy pierwszym gatunkiem, któremu to robią. Z pewnością mają dużo sukcesów na koncie, inaczej bowiem zrewidowaliby swą strategię.
Znajdowali się w nieważkości. Cierń wypiął się z fotela, odciągnął na bok sieć akceleracyjną i odepchnął się nogami do jednego ze szczelinowatych okien. Czuł się teraz trochę lepiej. Bardzo dobrze widział gazowego giganta, który nie wyglądał na planetę w dobrej formie.
Cierń zobaczył najpierw trzy wielkie strumienie materii, wchodzące po krzywych skądś z innego miejsca w układzie. Migotały blado w świetle Delty Pawia. Te cienkie wstęgi przezroczystej szarości przypominały widmowe maźnięcia pędzlem po niebie, płaskie przy ekliptyce i odchodzące z rozmachem w nieskończoność. Przepływ materii w strumieniach dawał się zauważyć tylko wtedy, gdy jakiś głaz na chwilę odbił światło słońca; było to drobnoziarniste pełznięcie, które Cierniowi kojarzyło się z leniwymi prądami w zamarzającej rzece. Materia przesuwała się setki kilometrów na sekundę, ale w tej ogromnej skali nawet ta szybkość wydawała się szybkością lodowca. Strumienie miały szerokość bardzo wielu kilometrów. Wyglądały jak pierścienie planetarne, które ktoś odwija niczym kabel ze szpuli.
Читать дальше