— Clavainie… ratuj się.
— Dlaczego, kiciu?
— Ja i tak umrę.
Gdy kot do niego przemówił pierwszy raz, Clavain uznał, że to majak, że wyobraża sobie rozmownego towarzysza, którego w istocie nie ma. Potem z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że zwierzę naprawdę mówi, że jest bioinżynieryjnym kaprysem bogatego turysty. Cywilny sterowiec parkował przy wieży powietrznego dokowania, gdy pająki trafiły w niego wodorowymi pociskami artyleryjskimi. Zwierzę musiało uciec z gondoli sterowca na długo przed atakiem i przeszło do piwnicznych poziomów wieży. Clavain myślał, że bioinżynieryjne mówiące zwierzęta to afront wobec Boga i był niemal pewien, że kot nie jest prawnie rozpoznawany jako istota rozumna. Koalicja dla Czystości Neuralnej dostałaby ataku szału, gdyby się dowiedziała, że podzielił się swoim zapasem wody z tym zabronionym stworzeniem. Organizacja ta nienawidziła ulepszania genetycznego w takim samym stopniu, jak nienawidziła neuronalnych modyfikacji Galiany.
Clavain wcisnął cycek do pyszczka kota. Jakiś odruch zmusił zwierzę do przełknięcia ostatnich kilku kropel wody.
— Wszystkich nas to czeka, kiciu.
— Nie tak… szybko.
— Pij i nie jęcz.
Kot wychłeptał ostatnie kilka kropel.
— Dzię… kuję.
I właśnie wtedy Clavain znów poczuł powiew. Tym razem silniejszy, a wraz z nim dobiegł uparty łoskot przesuwanych gruzów. W słabym oświetleniu, dostarczanym przez biochemiczną pałkę cieplno-świetlną, którą rozpakował przed godziną, zobaczył, jak pył i śmiecie mkną z wiatrem po ziemi. Złote kocie futro zafalowało niczym łan jęczmienia. Ranne zwierzę usiłowało zwrócić głowę w kierunku wiatru. Clavain dotknął dłonią kociego łba, starając się pocieszyć zwierzaka, którego oczy stały się krwawymi oczodołami.
Wiedział, że nadchodzi koniec. To nie było przemieszczenie się powietrza wewnątrz, to zawaliła się duża część obwodu zniszczonej konstrukcji. Powietrze komórki wyciekało w marsjański chłód.
Zaśmiał się i natychmiast poczuł ostre drapanie w gardle, jakby się tam przesuwał kłębek drutu kolczastego.
— Coś… zabawnego?
— Nie — odpowiedział. — Zupełnie nic.
Światło przeszyło ciemność. Fala czystego zimnego powietrza uderzyła go w twarz i wtargnęła do płuc.
Pogłaskał znowu koci łeb. Jeśli to śmierć, wcale nie jest taka straszna, jak się obawiał.
* * *
— Clavain.
Ktoś wymawiał jego imię spokojnie i z uporem.
— Clavain. Obudź się.
Otworzył oczy — czuł, że ten ruch natychmiast wyssał połowę sił, które miał w zapasie. Raziło go tak silne światło, że chciał zmrużyć oczy, znowu zacisnąć powieki, uprzednio niemal zaklejone. Chciał znowu wycofać się w sen, bez względu na to, jak mógł się okazać bolesny i klaustrofobiczny.
— Clavainie, ostrzegam… jeśli się nie obudzisz, to…
Zmusił się do jak najszerszego otwarcia oczu, uświadamiając sobie, że ma przed sobą sylwetkę, której obraz powinien się jeszcze wyostrzyć. Nachylała się nad nim. To właśnie ta sylwetka do niego przemawiała.
— Pieprzyć to… — usłyszał kobiecy głos. — Chyba zwariował, postradał zmysły.
Rozległ się inny głos, donośny, pełen szacunku, ale jednak odrobinę protekcjonalny:
— Panienko, proszę o wybaczenie, ale niemądre byłoby robienie jakichś założeń. Zwłaszcza że ów dżentelmen jest Hybrydowcem.
— Nie potrzebuję przypomnienia.
— Chce się tylko podkreślić, że jego stan medyczny może być zarówno złożony, jak i rozmyślny.
— Wyrzuć go natychmiast w próżnię. — Tym razem mówiłmężczyzna.
— Zamknij się, Xave.
Wzrok Clavaina się wyostrzył. Clavain siedział zgięty wpół w komórce o białych ścianach. W ściany wmontowano pompy i mierniki, obok kalkomanii i drukowanych ostrzeżeń, które niemal się wytarły. To śluza powietrzna. Był ubrany w skafander, ten, który miał na sobie, gdy odesłał precz korwetę. Postać pochylona nad nim też nosiła skafander. Ona właśnie — bo to była kobieta — otworzyła jego przyłbicę i tarczę przeciwodblaskową, wpuszczając powietrze i światło.
Po omacku, w ruinach swej pamięci szukał imienia.
— Antoinette?
— Trafiłeś za pierwszym razem, Clavainie.
Też miała podniesioną przyłbicę. Widział fragment jej twarzy — tylko równo przyciętą blond grzywkę, szerokie oczy i piegowaty nos. Dziewczyna była przymocowana do ściany śluzy metalową linką. Jedną dłoń trzymała na ciężkiej czerwonej dźwigni.
— Jesteś młodsza, niż myślałem — stwierdził.
— Dobrze się czujesz, Clavainie?
— Bywało lepiej. Ale za kilka chwil będę w porządku. Wprawiłem się w głęboki sen, prawie w komę, żeby oszczędzać zasoby skafandra. Na wypadek, gdybyś się trochę spóźniła.
— A co, jeślibym w ogóle nie przyleciała?
— Zakładałem, że przylecisz, Antoinette.
— Myliłeś się. Mało brakowało, a nie byłoby mnie tu. Prawda, Xave?
— Nie zdajesz sobie sprawy ze swego szczęścia, chłopie. — To znów był męski głos.
— Prawdopodobnie nie — odpowiedział Clavain.
— Nadal twierdzę, że powinniśmy go wyrzucić w kosmos — powtórzył mężczyzna.
Antoinette obejrzała się do tyłu, przez okno wewnętrznych drzwi śluzy.
— Po tym, jak przelecieliśmy całą tę drogę?
— Jeszcze nie jest za późno. Niech ma nauczkę, że nie trzeba przyjmować różnych rzeczy za pewnik.
Clavain przygotował się do zmiany pozycji. — Ja nie…
— Hej! — Antoinette wyciągnęła dłoń, wskazując wyraźnie, że jeśli Clavain poruszy nawet jednym mięśniem, będzie to bardzo niemądre z jego strony. Wskazała głową na trzymaną w drugiej ręce dźwignię. — Sprawdź to, Clavainie. Zrób coś, co mi się nie spodoba — choćby mrugnij okiem — a pociągnę za tę dźwignię. Wtedy znajdziesz się znów w kosmosie, tak jak mówi Xave.
Przez kilka sekund zastanawiał się nad swoim kłopotliwym położeniem.
— Gdybyście nie byli gotowi mi zaufać, przynajmniej trochę, nie wyruszylibyście mi na ratunek.
— Może byłam ciekawa.
— Może byłaś. Ale może czułaś również, że jestem szczery. Uratowałem ci życie, prawda?
Wolną dłonią poruszyła drugą kontrolkę śluzy. Wewnętrzne drzwi przesunęły się w bok, ukazując Clavainowi widok reszty statku. Zobaczył jeszcze jedną postać w skafandrze, czekającą w odległym końcu pomieszczenia, ale nikogo więcej.
— Teraz wychodzę — powiedziała Antoinette.
Jednym zwinnym ruchem odpięła linę, prześlizgnęła się przez otwarte przejście i znowu zamknęła wewnętrzne drzwi śluzy. Clavain pozostawał nieruchomy, czekając, aż jej twarz pojawi się w oknie. Zdjęła hełm i przeczesała palcami niesforną grzywkę.
— Zamierzacie mnie tu zostawić? — zapytał.
— Na razie. To rozsądne, prawda? Nadal mogę cię wyrzucić w kosmos, jeśli zrobisz coś, co mi się nie spodoba.
Clavain wyciągnął rękę, odkręcił i zdjął hełm. Pozwolił, by odpłynął, koziołkując w śluzie jak mały, metalowy księżyc.
— Nie zrobię nic, co mogłoby was zirytować.
— To dobrze.
— Ale posłuchajcie mnie uważnie. Wystawiacie się na niebezpieczeństwo, przebywając tutaj. Musimy jak najszybciej opuścić strefę wojenną.
— Spokojnie, chłopie — powiedział mężczyzna. — Mamy czas na dokonanie przeglądu niektórych systemów. Nie ma żadnych zombi w promieniu minut świetlnych dookoła.
— Nie o Demarchistów musicie się martwić. Uciekałem od swego własnego ludu, od Hybrydowców. Mają tu statek zwiadowczy. Ręczę, że niezbyt blisko, ale potrafi szybko latać, ma pociski dalekiego zasięgu i z całą pewnością mnie szuka.
Читать дальше