Zaciskając pięść, z krwią kapiącą na podłogę promenady, zacząłem się zastanawiać, czym naprawdę zostałem zarażony.
* * *
— Nie mogłem nic z tym zrobić. Spał sobie, nie wydawał żadnych dźwięków. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że coś jest nie w porządku.
Dwaj medycy badający Balcazara weszli na pokład natychmiast, gdy statek został przymocowany. Wcześniej Sky wszczął alarm z powodu stanu staruszka. Valdivia i Rengo zamknęli za sobą śluzę powietrzną, zyskując wolną przestrzeń do działania. Sky obserwował ich uważnie. Wyglądali na zmęczonych — żółtawa cera, pod oczyma worki z przepracowania.
— Nie krzyczał? Nie sapał, chcąc zaczerpnąć tchu? — spytał Rengo.
— Nie — odpowiedział Sky. — Ani pisnął.
Grał człowieka zrozpaczonego, ale uważał, żeby nie przedobrzyć. Przecież, gdy Balcazar już nie zawadzał, droga na stanowisko kapitana znacznie się uprościła, tak jakby w skomplikowanym labiryncie okazało się nagle, że istnieje bezpośredni skrót do jego centrum. Wiedział o tym. Oni też o tym wiedzieli; wzbudziłoby podejrzenia, gdyby nie złagodził swego żalu leciutką radością ze swojego znacznego szczęścia.
— Założę się, że te sukinsyny z „Palestyny” go otruły — powiedział Valdivia. — Zawsze byłem przeciwny temu, by tam jechał.
— To było naprawdę bardzo stresujące zebranie — stwierdził Sky.
— I prawdopodobnie to wystarczyło — odparł Rengo, drapiąc się po świeżej, surowej skórze pod okiem. — Nie ma powodu obwiniać o to innych. Po prostu nie wytrzymał stresu.
— Więc niczego nie mogłem zrobić?
Drugi medyk badał prostetyczną błonę na piersi Balcazara, przymocowaną pod zapinaną z boku, a obecnie rozpiętą kurtką munduru. Valdivia z powątpiewaniem szturchnął urządzenie.
— Powinno alarmować. Przypuszczam, że nic nie słyszałeś?
— Jak mówiłem, ani pisku.
— To cholerstwo musiało się znowu zepsuć. Posłuchaj, Sky — powiedział Valdivia — jeśli choć słowo o tym wydostanie się na zewnątrz, jesteśmy załatwieni. Ta cholerna błona zawsze się psuła, ale Rengo i ja byliśmy ostatnio zbyt zapracowani… — Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem, dziwiąc się, ileż to godzin przepracował. — Cóż, zreperowaliśmy ją, ale oczywiście nie mogliśmy spędzać całego czasu, pielęgnując Balcazara i zaniedbując innych. Wiem, że na „Brazylii” mają sprzęt lepszy niż ten zużyty śmieć, ale co nam z tego?
— Niewiele. — Sky szybko go poparł. — Gdybyście poświęcili zbyt wiele uwagi staruszkowi, zmarliby inni ludzie. Doskonale to rozumiem.
— Mam nadzieję, że rozumiesz, Sky, bo gdy tylko nowina o jego śmierci stąd wycieknie, rozpęta się burza gówna. — Valdivia spojrzał znowu na kapitana, ale jeśli miał nadzieję na cudowne wyzdrowienie, nie doczekał się jego oznak. — Będą sprawdzać jakość naszej opieki medycznej. Ciebie będą przypiekać na temat organizacji podróży na „Palestynę”. Ramirez i inne sukinsyny z Rady będą usiłowali udowodnić, że zawaliliśmy sprawę, dopuściliśmy się zaniedbań. Wierz mi, widziałem to już.
— Wszyscy wiemy, że to nie nasza wina — oznajmił Sky. Spojrzał na kapitana: ślina zdobiła epolet niczym ślad ślimaka. — Był dobrym człowiekiem, służył nam dobrze, długo po tym, kiedy powinien się wycofać. Ale był stary.
— I tak by umarł za rok czy dwa. Ale spróbuj wyjaśnić to statkowi.
— Musimy wobec tego tylko uważać na nasze tyłki.
— Sky… nie powiesz słowa, dobrze? O tym, co ci mówiliśmy? Ktoś bębnił w śluzę, próbując dostać się do taksówki. Sky to zignorował.
— Więc co mam powiedzieć? Medyk wstrzymał oddech.
— Musisz oznajmić, że błona cię zaalarmowała. Nie ma znaczenia, że na to nie zareagowałeś. Nie mogłeś — nie miałeś środków ani kwalifikacji, a byliście daleko od statku.
Sky skinął głową, jakby to wszystko brzmiało niezwykle rozsądnie i pokrywało się z tym, co sam by proponował.
— Mówić cokolwiek, tylko nie sugerować, że błona prostetyczna nie zadziałała? Dwaj medycy wymienili spojrzenia.
— Właśnie tak — odpowiedział pierwszy. — Nikt nie będzie cię winił, Sky. Zobaczą, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś.
W tej chwili kapitan, jak zauważył Sky, wyglądał bardzo spokojnie. Miał zamknięte oczy — jeden z medyków zamknął je palcami, by staruszek sprawiał wrażenie, że godnie przyjął śmierć. Jak stwierdził Klaun, można sobie doskonale wyobrazić, że śnił o czasach chłopięcych. Nie szkodzi, że dzieciństwo tego człowieka, spędzone na statku, było co do sekundy tak sterylne i klaustrofobiczne, jak dzieciństwo Skya.
Pukanie do śluzy ustało.
— Lepiej wpuszczę faceta — powiedział Sky.
— Sky…! — błagalnie zawołał pierwszy medyk. Sky położył dłoń na ramieniu mężczyzny.
— Nie martw się o to.
Sky podjął decyzję i przyłożył dłoń do kontrolki drzwi. Za nimi czekało przynajmniej dwadzieścia osób, wszyscy chcieli dostać się do kabiny jako pierwsi, obejrzeć zmarłego kapitana, udając troskę i mając w duchu nadzieję, że nie jest to kolejny fałszywy alarm. Balcazar już od kilku lat miał nieznośny zwyczaj niemal-umierania.
— Boże drogi — powiedziała jedna z kobiet z Koncepcji Napędu. — To prawda, nie… co na Boga się zdarzyło?
Jeden z medyków zaczął wyjaśniać, ale Sky był szybszy.
— Błona prostetyczna źle zadziałała — oznajmił.
— Co takiego?
— Słyszeliście. Obserwowałem Balcazara cały czas. Czuł się dobrze, póki jego błona nie zaczęła wydawać sygnałów alarmowych. Rozpiąłem mu bluzę i spojrzałem na displej diagnostyczny. Zawiadamiał, że ma atak serca.
— Nie… — powiedział jeden z medyków, ale mógłby równie dobrze mówić do pustego pomieszczenia.
— A jesteś pewien, że go nie miał? — spytała kobieta.
— Na pewno. Rozmawiał ze mną w tym czasie, całkiem do rzeczy. Żadnych oznak bólu czy irytacji. Wtedy błona zawiadomiła mnie, że spróbuje elektrowstrząsów. W tym momencie kapitan stał się oczywiście bardzo ożywiony. — I co potem?
— Próbowałem usunąć błonę, ale do ciała kapitana wchodziło mnóstwo przewodów i zorientowałem się, że w kilka sekund, jakie zostały do wstrząsów, nic nie zrobię. Musiałem odejść od Balcazara. Mógłbym sam zostać zabity, gdybym go nadal dotykał.
— On kłamie! — oznajmił medyk.
— Nie zwracajcie na niego uwagi — powiedział spokojnie Sky. — On musi tak mówić, prawda? Nie twierdzę, że było to rozmyślne… — Pozwolił, aby to słowo zawisło w powietrzu, by zapadło w wyobraźnię słuchaczy. Po chwili kontynuował: — Nie mówię, że to rozmyślne, to tylko straszna pomyłka z powodu przepracowania. Spójrzcie na nich obydwu: są bliscy nerwowego wyczerpania. Nic dziwnego, że zaczęli popełniać błędy. Nie możemy ich zbytnio za to winić.
O to chodziło. Kiedy ludzie będą odtwarzać w pamięci tę rozmowę, wspomną nie Skya, pragnącego się wykręcić od własnej winy, ale Skya wielkodusznego w swym zwycięstwie; nawet współczującego. Dostrzegą to, zaakceptują i jednocześnie przyznają, że część winy może zostać przypisana sennym z wyczerpania medykom. Nie będą widzieli w tym nic szkodliwego, pomyślał Sky. Wielki i szanowany starzec umarł w pożałowania godnych okolicznościach. Istniały więc podstawy do pewnych oskarżeń.
Bardzo dobrze się zabezpieczył.
Sekcja wykaże, że kapitan rzeczywiście zmarł na atak serca, choć ani autopsja, ani wydruk pamięci błony prostetycznej nie wykażą prawdziwej chronologii okoliczności towarzyszących śmierci.
Читать дальше