— To nie Inhibitorzy zlikwidowali czmychaczy — rzekł Scorpio. — Również nie cienie. To ci, którzy zrobili ten kawałek konchy.
Rashmika oddała odłamek, jakby był splamiony.
— Masz dowody, Scorp?
— Na razie nie. Ale gdybyśmy pogrzebali na Heli, dokładnie pogrzebali, to nie byłbym zdziwiony, gdybyśmy w końcu coś takiego znaleźli. Wystarczyłaby skorupka. Oczywiście jest też inny sposób sprawdzenie mojej teorii.
Potrząsnęła głową, jakby chciała oczyścić umysł.
— Ale co takiego zrobili czmychacze, że musieli zginąć?
— Podjęli złą decyzję.
— To znaczy?
— Paktowali z cieniami. To był test, na który czekali budowniczowie konch. Wiedzieli, że czmychacze nie powinni otwierać cieniom drzwi. Nie można pokonać jednego wroga, paktując z jeszcze gorszym wrogiem. Powinniśmy zrobić wszystko, żeby nie popełnić tego samego błędu.
— Budowniczowie konch nie wyglądają na lepszych od cieni… czy nawet Inhibitorów.
— Nie twierdzę, że od razu powinniśmy ich kochać, ale powinniśmy o nich… pamiętać. Auro, oni tu są, w tym układzie. My ich nie widzimy, ale to nie znaczy, że nie obserwują wszystkich naszych poczynań.
Winda jechała kilka sekund w ciszy.
— Czyli w zasadzie nie przybyłeś tu po skafander ornamentowany — stwierdziła Rashmika po chwili.
— Byłem gotów na różne opcje — oznajmił Scorpio.
— A teraz?
— Pomogłaś mi wybrać. Skafander nie opuści Lady Morwenny.
— A więc dziekan miał rację. Zawsze mówił, że skafander jest pełen demonów.
Winda zwolniła. Scorpio włożył odłamek konchy do kieszeni przy pasie, a potem wyjął nóż Clavaina.
— Zostań tu. Jeśli nie wrócę za dwie minuty, zjedź windą na sam dół. A potem szoruj jak najdalej od katedry.
* * *
Stali na lodzie we czwórkę: Rashmika, jej matka, Vasko i świnia. Po wyjściu z Lady Morwenny towarzyszyli katedrze w marszu w stronę resztek mostu wystających znad brzegu rozpadliny.
Było mało prawdopodobne, by ktoś pozostał w katedrze. Scorpio przeszukał główne sale, ale mógł przeoczyć jakieś hermetycznie zamknięte pomieszczenia. I tak bardzo się starał. Był osłabiony i zrobił więcej, niż można było od niego wymagać.
Gdy wcześniej wdrapał się po zwisającym kablu zostawionym przez technika, przekonał się, że niższe poziomy zostały rozhermetyzowane. Jednak olbrzymie maszyny działały równie dobrze w próżni, jak i w powietrzu. Marsz katedry postępował bez zakłóceń i podsystemy generujące prąd nie ucierpiały. Wysoko, w mansardzie Wieży Zegarowej, nadal paliły się lampy. Nikt się jednak nie. poruszał ani tam, ani za innymi oknami.
— Jak daleko jeszcze? — spytał Scorpio.
— Dwieście metrów do krawędzi — odparł Vasko.
— Piętnaście minut — oceniła Rashmika. — Wtedy przednia połowa katedry zniknie, o ile do tego momentu kikut mostu ją utrzyma.
— Sądzę, że utrzyma — powiedział Scorpio. — Szczerze mówiąc, uważam, że cały most by wytrzymał.
— To byłoby widowisko — westchnęła Khouri.
— Chyba nigdy się nie dowiemy, jak powstał most — powiedział Vasko.
Scorpio pomyślał o wiadomości, którą przechwycił za pośrednictwem swojego skafandra.
— To jedna z tajemnic — stwierdził. — Mamy tylko pewność, że to nie czmychacze.
— Oni w ciągu miliona lat nie zdołaliby skonstruować czegoś tak trwałego i wspaniałego — przyznała Rashmika.
— Nie jest jeszcze za późno — powiedział Vasko.
Scorpio odwrócił się do niego. W hełmie Vaska zobaczył zniekształcone odbicie swojej twarzy.
— Na co nie za późno, synu?
— Żeby wrócić do środka. Kwadrans. Powiedzmy, dla bezpieczeństwa, trzynaście, czternaście minut. Zdążę do mansardy.
— I zniesiesz skafander po schodach? — spytała Khouri. — Nie zmieści się do windy.
— Mogę wybić okno w mansardzie. We dwójkę uda nam się go przerzucić przez parapet.
— Myślałem, że chodzi o uratowanie skafandra — rzekł Scorpio.
— Upadek z mansardy jest znacznie mniej niebezpieczny niż z mostu, na dno kanionu — stwierdziła Rashmika. — Skafander prawdopodobnie by przetrwał, choć może uszkodzony.
— Z marginesem bezpieczeństwa dwanaście minut — powie działa Khouri.
— Zdążę — zapewnił ją Vasko. — A ty, Scorp? Dałbyś radę?
— Prawdopodobnie tak, jeśli nie miałbym innych planów na resztę życia.
— Uznaję to za odmowę.
— Podjęliśmy decyzję, Vasko. Tam, skąd pochodzę, trzymamy się naszych decyzji.
Vasko wyciągnął szyję, żeby objąć wzrokiem najwyższe partie Lady Morwenny. Scorpio próbował zrobić to samo, choć kręciło mu się w głowie. Na tle odległych stałych gwiazd prawie w ogóle nie widać było ruchu katedry. Ale nie chodziło o stałe gwiazdy, lecz o dwadzieścia jasnych nowych obiektów tworzących nierówny łańcuszek wokół księżyca. Nie mogą tu tkwić przez całą wieczność, pomyślał Scorpio. Kapitan słusznie postąpił, usiłując ochronić spaczy przed niepewnym losem w wykopie, ale kiedyś ktoś musi coś zrobić z osiemnastoma tysiącami śpiących dusz.
To nie mój problem, pomyślał. Ktoś inny może się tym zająć.
— Raczej nie zdołam dotrzeć tak daleko — powiedział pod nosem.
— Co takiego, Scorp? — spytała Khouri.
— Nic. — Pokręcił głową. — Zastanawiam się tylko, co, do diabła, robi pięćdziesięcioletnia świnia tak daleko od domu.
— Wpływa na ważne wydarzenia — stwierdziła Khouri. — Zawsze tego od ciebie oczekiwaliśmy.
— Ja też tak uważam — wtrąciła Rashmika. — Dziękuję, Scorpio. Nie musiałeś tego wszystkiego robić. Nigdy ci tego nie zapomnę.
A ja nigdy nie zapomnę krzyku mojego przyjaciela, gdy zatopiłem w nim ten nóż, pomyślał Scorpio. Ale jaki miał wybór? Clavain nigdy go nie obarczał winą, przeciwnie — starał się go rozgrzeszyć z wszelkiego poczucia winy. Clavain miał za chwilę umrzeć w straszny sposób, a jednak robił wszystko, by oszczędzić przyjacielowi emocjonalnego cierpienia. Dlaczego Scorpio nie mógł uczcić pamięci Clavaina, pozbywając się nienawiści? Był po prostu w złym miejscu o złym czasie. To nie była jego wina. Ani Clavaina. A już na pewno nie była to wina Aury.
— Co takiego, Scorp? — spytała.
— Cieszę się, że jesteś bezpieczna — odparł.
— Ja też się cieszę, że zdążyłeś. — Khouri otoczyła go ramieniem. — W imieniu nas wszystkich dziękuję, że wróciłeś.
— Świnia powinna… — Nie dokończył.
W ciszy obserwowali, jak odległość katedry od krawędzi przepaści się zmniejsza. Krążyła ponad wiek, nigdy nie przegrywając wyścigu z Haldorą. Jedna trzecia metra na sekundę, w każdej sekundzie każdego dnia, każdego dnia roku. A teraz nieuchronnie zmierza ku zniszczeniu.
— Scorp. — Rashmika przerwała to zaczarowane milczenie. — Nawet jeśli zniszczymy skafander, to co zrobimy z maszynerią na Haldorze? Nadal tam istnieje i jest w stanie przepuścić duchy.
— Gdybyśmy mieli jeszcze broń kazamatową… — westchnęła Khouri.
— Gdyby babcia miała wąsy… — odciął się Scorpio. Dla rozgrzewki przestępował z nogi na nogę. Coś było nie w porządku z jego skafandrem. Albo z nim samym. — Znajdziemy sposób, żeby to zniszczyć albo przynajmniej uszkodzić. Bo inaczej oni nam pokażą!
— Jacy oni? — spytała Khouri.
— Ci, których jeszcze nie spotkaliśmy. Ale oni tam są, możecie być pewni. Obserwują, czekają i zapamiętują.
— A jeśli się mylimy? Jeśli chcą się przekonać, czy jesteśmy dość sprytni, by skontaktować się z cieniami? A może powinniśmy to zrobić?
Читать дальше