— Powiedz, ojcze! Cóż Święte Oficjum?! Może już nie istnieje?! — zapytał z lękiem.
— Wiele się zmieniło…
— Co?! I ty też to mówisz? Ja nie rozumiem. Wszędzie słyszę te słowa! Oni też to mówili!…
— Kto?
— Tamci!… Od których uciekłem… Może źle uczyniłem? Może trzeba było zostać?…
Walczyć?…
— Z kim?
— Z Szatanem! — przypadł gwałtownie da starca. — A czy ty… ty, ojcze, czy wierzysz w Boga?!
— Wierzę.
— Gdzie on?
— Wszędzie.
— Nieprawda! Nieprawda! Tam, gdzie Boga się nie chwali, otwiera się dostęp mocom piekielnym! Czyż może być prawość bez przestrzegania przykazań? „Będziesz miłował Pana Boga swego ze wszystkiego serca swego, ze wszystkiej duszy twojej, ze wszystkiej siły twojej, ze wszystkiej myśli twojej!”
— „A bliźniego swego jak siebie samego”.
— Właśnie! Czy wolno zapominać o jego duszy? Powiedz, ojcze! Widziałem księgi. Wiele ksiąg. Strasznych ksiąg. Wystarczy spojrzeć na nie, aby. zrozumieć, komu służą… Ze złego ziarna nie zbierzesz dobrych plonów.
— Tak, synu. Ale tylko w pełnym świetle można dostrzec, czy ziarno jest złe, czy dobre.
— Tym światłem są prawdy przez Boga objawione. Symbol wiary na Soborze w Trydencie przyjęty mówi, że…
— Wiem, synu — przerwał łagodnie starzec. — Nie jestem pewien, czy mnie zrozumiesz, ale c! to powiem, że choć prawda jest wieczna i zawsze ta sama, inaczej dziś widzi Kościół sens walki o nią niż na Soborze Trydenckim.
— Inaczej?! — Modest wpatrzył się z lękiem w twarz starca. — A więc tak?! Wiedziałem…
Oto tu! W Rzymie! W murach świątyni Piętrowej… Słuchaj, ojcze! — chwycił go za ramię i potrząsnął gwałtownie. — Powiedz mi: czy nie widzisz w tym palca bożego. Iż ja, nędzny sługa Kościoła, znalazłem się tu?
— Nic się nie dzieje wbrew woli Pana Naszego…
— Tak. Właśnie tak. Jestem tu, bo Bóg tak chciał! jestem tu, aby dać świadectwo Prawdzie!
Przed Bogiem i światem!… Czy wolno dopuszczać, aby podnosiła głowę herezja? Aby moc szatańska panowała nad ludem bożym? „A kto by się mnie zaparł przed ludźmi, zaprę się go i ja przed Ojcem moim?” Trzeba obudzić śpiących!!! „Nie przyszedłem dawać pokoju, ale miecz!” Czyż nie takie są słowa Pana Naszego Jezusa Chrystusa? Nie może być pokoju między prawdą i fałszem! Między siłami niebios i piekieł! Tyś już stary, ojcze, nie masz może sił, żar d uszy twe j wygasł… Ale ja ten żar czuję!… Dojdę choćby do samego papieża!
— I co mu powiesz? — zapytał starzec cicho.
— Powiem mu… Powiem, że gotów jestem dać z siebie siły wszystkie, a jak trzeba i życie…
Aby dać świadectwo Prawdzie! Niech mi tylko zezwoli, a uczynię wszystko, aby imię boże znów zajaśniało na tej ziemi pełnym blaskiem! Niech głos jego ze stolicy Piotrowej wstrząśnie sumieniami pasterzy, którzy swej owczarni poniechali!… Niech ogłosi nową, świętą krucjatę przeciw nieprawości świata tego… Niech zadrżą ci, którzy zadufani w swą moc, nad kościół Święty wynosić się ośmielają!
— Nie tędy wiedzie droga, synu. Bywało kiedyś, że samo imię Świętego Kościoła za świadectwo prawdy służyło. Ale pomyśl, synu, czy samo imię wystarczy? Przecież nie w samym jego imieniu sens i racja Prawdy. Kościół jest takim, jakie są sługi jego. I niech pilnie baczą na siebie, a za jego imieniem się nie kryją! Nie żyjemy sami na Ziemi i racje nasze ważone są tak samo jak innych…
— Prawda Chrystusowa jest wieczna!
— Wieczna! Ale racje jej trzeba światu ukazywać nie siłą oręża, lecz uczucia i rozumu. Co więcej, nie można ich raz na zawsze dowieść, choćby i przed wiekami użyteczne były. Trzeba te racje udowadniać co dnia, za każdym razem od nowa. Świat bowiem inny jest dziś, niż był wczoraj, i inny będzie jutro. Udowadniać, a nie narzucać, przekonywać, a nie żądać ślepego posłuchu. Trzeba ze światem wieść rozmowę rzeczową, umieć swego dowieść, ale i innych argumenty przyjąć, jeśli są słuszne.
— Czyż można z wrogami wiary paktować?
— W innych czasach dziś przyszło nam żyć, synu — powiedział z westchnieniem starzec. — Nie myśl, że Kościół nasz nie boleje nad tym, iż świeckie formy bytowania ludzkiego dominację na tym świecie zdobyły. Czy jednak nie dana nam lepsza, ewangeliczna cząstka?…
Gniew i oburzenie choćby z najsłuszniejszych wypływały intencji, na manowce mogą prowadzić… Rozwagi dużo potrzeba i cierpliwości. Łatwiej zgubić niżeli odzyskać zgubę.
Pomyśl, synu…
Mnich patrzył niepewnie na starca.
— Nie wiem, co znaczą słowa twoje, ojcze czcigodny. Starzec opuścił głowę na piersi i przymknąwszy powieki trwał tak nieruchomo dłuższą chwilę.
— Pytasz, synu, czemu Kościół do krucjaty nie wzywa? — podjął wreszcie, jakby z wysiłkiem. — Był czas, gdy świat, który cię tak przeraża, dopiero rodzić się poczynał.
Wydawało się wtedy, że tylko poprzez walkę z tym światem można ludzkość dla Boga uratować. Ale chociaż Kościół nasz nie szczędził sił — a wierz ml, siły jego wówczas niepomiernie potężniejsze niż dziś były — nie na wiele się to zdało. Chociaż bowiem jest to świat nie w wierze, lecz w rozumie swych dróg szukający, wiele zła i nieprawości od wieków człowieka trapiących zdołano w nim wyplenić. I w tym jego siła!… Nie może być więc on dziełem Szatana, jak mniemasz, synu. Ślepotą byłoby nie widzieć tego i właściwych wniosków nie wyciągnąć… Nie przeciw światu temu, lecz wraz z nim podążyć trzeba, pilnie bacząc, aby drogi nie zgubić i tego, co najcenniejsze w spuściźnie chrystusowej, nie zatracić.
Nie o blaski chwały Kościoła tu chodzi lecz o jego istnienie… Czy ty mnie rozumiesz?
— Tak, ojcze. Straszny jest sens tego, co mówisz…
— Nie bądź małej wiary! Drogi Opatrzności są niezbadane…
— Wiem o tym. Ale… jeśli właśnie z woli Opatrzności ja tu… poprzez wieki przeniesiony…
Starzec poruszył się niecierpliwie.
— Słuchaj co ci powiem: wiele już kąkolu od twoich czasów wypleniono na ziemi i boję się, abyś, szukając go zbyt gorliwie, dobrego ziarna nie zdeptał…
— Czyżbyś gotów był twierdzić że świat ten może Boga radować?
— Myślę, synu, że więcej niż ten z którego przybyłeś.
— To nieprawda! — zawołał inkwizytor z oburzeniem. — Otwórz szerzej oczy, a zobaczysz!
Ten świat nie może być Panu Naszemu miły! Ludzie nie szukają Boga, lecz przyjemności ziemskich!… Nie prawdy, lecz jej zaprzeczenia? Wydaje im się, że są mądrzejsi od Boga samego! O naiwni! O ślepi! Wydaje im się, że władają naturą, a nie widzą, że to tylko diabelska sztuka i omamienie! Czy nie widzisz, ojcze, że górze nam? Doszło już do tego, że nikt na tej ziemi, nawet mąż świętobliwy, nie dokona kroku bez pomocy diabelskich sił!…
Nie zaspokoi pragnienia i głodu, nie okryje swego ciała, nie schroni głowy przed ciemnością nocy! Nawet ja, choć mam oczy otwarte i widzę zło, musiałem z pomocy tych ciemnych sił korzystać, aby móc dotrzeć tu, do Piotrowej Stolicy!
Starzec pokręcił przecząco głową.
— Mylisz się, synu. To nie są dzieła szatana. To stworzył człowiek swą pracą i wytrwałością. A Bóg mu błogosławił!
— Jak możesz tak mówić? Ja wiem lepiej!
— Pycha przemawia przez ciebie, synu. Pycha i niewiedza.
Mnich uniósł ręce. Już chciał uderzyć starca, ale się opamiętał. Opuścił głowę w pokorze.
— Dziękuję ci, ojcze, żeś mnie ustrzegł od grzechu. Jam proch tylko i nędzny robak. Ale jeśli Pan Nasz zechce… Ojcze! Ja nie przez pychę tak mówię! Nie wiesz, co przeżyłem…
Читать дальше