Ktoś szedł wolno w kierunku ołtarza. Był coraz bliżej i bliżej Modesta. Wreszcie zatrzymał się kilka kroków od niego i wsparł ciężko na klęczniku.
Znów zapanowała cisza, przerywana tylko rytmicznym oddechem dwóch ludzi.
Trwali tak obaj dłuższą chwilę, aż w końcu Modest, nie mogąc pokonać wzrastającego w nim nerwowego napięcia, odwrócił głowę i spojrzał.
Obok niego klęczał starzec w długiej jasnej szacie. Czy była to sutanna czy habit zakonny, tego Münch nie potrafił odróżnić.
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego — przemówił starzec po łacinie, dostrzegłszy ruch głowy inkwizytora.
— Amen! — dokończył Modest podnosząc się z klęczek.
— Przejdźmy tu do ławki, synu — powiedział wskazując na stalle. — Tu widniej.
Starzec usiadł, zaś Modest stanął obok w milczeniu i dopiero na przyzwalające skinienie zajął miejsce obok niego.
— Chcesz się widzieć z kardynałem Lorcą?
— To wy, eminencjo? — wyszeptał Münch wpatrując się w twarz starca.
— Nie. Nie jestem kardynałem Lorcą. Jutro cię przyjmie. Powiedz mi jednak, o czym chciałeś z nim mówić?
— Ja… — rozpoczął i urwał. Potem nagle wyrzucił z siebie bezładny potok słów. — Ja…
Ojcze czcigodny, ja nie wiem. Ja widzę, a nie rozumiem… Ja słyszę, a uszom nie śmiem wierzyć… To wszystko… ten świat… ja nie wiem… Może błądzę… Ale przecież… Ojcze, ja boję się…
Umilkł raptownie.
— Czego się boisz, synu? Otwórz przede mną serce, a może potrafię ci pomóc.
Łagodne oczy starca patrzyły z powagą na Modesta.
— Tak, ojcze. Moja dusza jest słaba i potrzebuje pomocy… — Mówiono mi, że byłeś na mszy.
— Tak, ojcze, byłem. Powiedz mi, ojcze czcigodny, ty, który z pewnością jesteś blisko kardynałów, może nawet widujesz Jego Świątobliwość… Powiedz mi: czy ten świat jest światem bożym? A Kościół nasz święty? Gdzie władza jego sięga? Czyżby tylko tu, w Rzymie?…
— Widzisz… — odrzekł z powagą starzec — wiele się zmieniło… Inaczej jest dziś, niż było wówczas, kiedy widziałeś ten świat młodymi oczami. I nasze zadania są inne, choć cele te same.
— Ale przecież są księża! Są biskupi! Kardynałowie! Ojciec Święty!
— No, tak. Ale… Dlaczego Kościół nie walczy? Dlaczego pozwala?
— Na co, synu?
— Jak to na co, ojcze? Przecież to nie jest to!… Gdzie jest Królestwo Boże na Ziemi? Czyż nie dalej jego jesteśmy, niźli bliżej?
— Nie nam mierzyć drogę, którą przyjdzie jeszcze przebyć. Droga ta jeszcze daleka, ale nie taka, jak ci się, synu, wydaje… Jedno ci powiem: nie wszystko to, co za konieczny przymiot Królestwa Bożego uznawać zwykliśmy właściwie rozumiano przed wiekami.
— Tak, ojcze, heretyków i kacerzy wielka moc się namnożyła…
— Nie to miałem na myśli. Posłuchaj i rozważ to, co ci powiem. W życiu człowieka różne są okresy: dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały… Dobra matka, troskająca się o swe dziecię, za rączkę nieraz je prowadzać musi, bo niewiele rozumie ono z tego, co mu na dobre albo na złe wyjść może. Kiedy zaś rozsądku młoda latorośl zaczyna nabierać— pouczeniem, rozkazem i ostrzeżeniem, a czasem też nagrodą albo i karą matka wskazuje mu drogę życia. Potem przychodzi wiek młodzieńczy, jakże trudny dla obojga okres. Młodość buntować się poczyna przeciw władzy matczynej. Chce być samodzielna, samemu rozumem dochodzić, co dobre a co złe. Myli się przy tym nie raz, doświadczenia nie mając i skrycie żałuje, że wskazań matczynych nie słuchała. Ale i matka powinna wykazywać w tym czasie wiele wyrozumiałości, cierpliwości i rozwagi. Jeśli tego nie potrafi, może zaufanie dziecka postradać i miast je przy sobie utrzymać, na zawsze utracić. Kiedy wreszcie dojrzałość człowiek osiągnie, radą i przestrogą mu tylko trzeba służyć, otuchy dodawać… Nie nakazy i przyzwolenia, lecz własny rozum i umiejętność odróżniania ziarna od plew winny drogę wskazywać… Źle, gdy matka zbyt późno tę prawdę pojmie…
Starzec umilkł i zamyślił się.
— Dlaczego o tym mi mówisz, ojcze czcigodny? — zapytał Münch po chwili, na próżno usiłując zrozumieć sens usłyszanych słów.
— Dlaczego mówię? — starzec ocknął się z zamyślenia.
— Słuchaj! Kiedyś, dawno temu mniemano, że człowiek jest i pozostanie zawsze taki sam, jakim go Stwórca do życia powołał. Ale tak nie jest. Ludzkość, na podobieństwo człowieka, ma też swe dzieciństwo, młodość i wiek dojrzały… Pięć wieków temu w młodość ona wkraczała, dziś wieku dojrzałego poczyna dochodzić.
— Dziwne i niepojęte jest to, o czym mówisz, ojcze. Czy chcesz powiedzieć, że tak właśnie ma spełnić się przyrzeczenie Pana Naszego Jezusa Chrystusa o Królestwie Bożym? To być nie może!
— Jeszcze nie nadszedł czas… Trzeba więcej kochać i więcej rozumieć… Jeśli dziś świat nie z Kościołem, lecz obok Kościoła przechodzi, to chyba dlatego, że nie dość mocną była nasza wola kochania.
— Ojcze! Czyż może być bliski Bogu świat, który wierzy tylko w rozum? Który nie widzi Boga i nie czci Go, jak przykazał czynić Zbawiciel? Przecież napisane jest: „Wniwecz obrócę mądrość mądrych a rozum rozumnych odrzucę! Albowiem mądrość tego świata głupstwem jest u Boga”.
— To, czego nauczał Chrystus Pan, jest prawdą wieczystą. Ona jest dla nas, którzy wierzymy w Zbawiciela, drogowskazem. Ale wieczystość prawdy w jej treści spoczywa, a nie w słowach tylko. Słowa różnie tłumaczone bywały, nie zawsze tak, jak należało. Często niewiedza, jak bielmo, oczy przysłaniała. Czasem i potrzeba doraźna… Tłumaczyć słowa Pana Naszego to sprawa niełatwa, wielkiej wiedzy i mądrości wymagająca. Mówisz, że dziś człowiek wierzy tylko w rozum. Tak jednak nie jest. Czy myślisz, że o samą mądrość dla mądrości tu chodzi? Rozum pozwala człowiekowi wybrać dobro, a odrzucić zło.
— Nie zawsze, ojcze. Herezja często do rozumu się odwołuje… Kiedy wiary zabraknie, nic z mądrości. „Nie posłał Bóg Syna swego na świat, aby sądził świat, ale by świat był przezeń zbawiony. Kto wierzy weń, nie będzie osądzony. Ale kto nie wierzy, już jest osądzony, iż nie wierzył w Imię Jednorodzonego Syna Bożego”!
Umilkł patrząc na starca wyczekująco.
— Dlaczego nie mówisz dalej? — zapytał starzec surowo. — Jakie są dalsze słowa?
Münch zmieszał się.
— Nie pamiętam, ojcze.
— Więc ci przypomnę: „A ten ci jest sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światłość, bo były złe uczynki ich. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie idzie na światłość, aby nie były zganione uczynki jego.
Lecz kto czyni prawdę, przychodzi do światłości, aby były jawne uczynki jego, iż w Bogu są czynione!”
— Do czego zmierzasz, ojcze? — zapytał Modest niepewnie.
— W czym widzisz zło świata tego, synu? Mówisz, że Kościół nie walczy? Gdzież owa nieprawość, którą toleruje? Wymień ją!
— Ojcze, byłem w kościele i widziałem…
— Co widziałeś?
— Widziałem ludzi, którzy się nie modlą!… Słyszałem z ust kapłanów słowa, które w moich czasach zmazać mógł tylko ogień! Chciałem się wyspowiadać… Oczyścić duszę z grzechu, który na niej ciąży… I nie mogłem! Czy ty wiesz, ojcze — podniósł głos — że tu, w samej stolicy Piętrowej, sami kapłani… Nie! Czy można tego nie widzieć?! Zaraza! Zaraza! Trzeba wypalić! Trzeba zniszczyć!!!
— Co chcesz zniszczyć?
Читать дальше