— Proszę wysłuchać mnie do końca. Ten statek zatrzymał się tutaj także dlatego, że wymagał napraw. W swoim czasie myśleliśmy, że znaleźliśmy pański pocisk. To po części dlatego wplątaliśmy się w tę sprawę. Nie wiedzieliśmy o kołysce i o tych stworzeniach. Próbowaliśmy więc pomóc. Kosmici do napraw potrzebowali między innymi złota. Rozumie pan, oni mieli tylko trzy dni…
— Chryste Panie! — krzyknął Winters. — Naprawdę myślisz, że uwierzę w te brednie? To najbardziej naciągana, idiotyczna historia, jaką słyszałem w całym moim życiu.
Jesteś zbzikowany. Kolebki, obcy, którym potrzebne złoto do napraw… Przypuszczam, że zaraz mi powiesz, że mają sześć stóp wzrostu i wyglądają jak marchewki…
— I mają cztery pionowe szczeliny na twarzach — dodał Nick.
Winters obejrzał się. — Powiedziałeś mu? — zapytał porucznika Ramireza. Ramirez pokręcił głową w obie strony.
— Nie — ciągnął dalej Nick szorstko, jako że komandor zamilkł skonsternowany. — Marchew to nie kosmita, a przynajmniej nie jeden z tych superkosmitów, którzy zrobili statek. Marchew to holograficzna projekcja…
Komandor Winters, zmieszany, zamachał rękami. — Nie będę dłużej słuchał tych bzdur, Williams. Przynajmniej nie tutaj. Chcę tylko wiedzieć, czy ty i twoi przyjaciele wiecie, gdzie jest pocisk. Na naszą łódź przejdziesz teraz z własnej woli czy też mamy cię związać?
W tym momencie dziesięcionogi, czarny, podobny do pająka stwór z korpusem o średnicy mniej więcej czterech cali przeszedł niezauważony na skraj osłony sześć stóp nad pokładem. Wyciągnął w ich kierunku trzy czułki, a potem skoczył lądując na karku porucznika Ramireza. — Auuu — wrzasnął porucznik. Upadł za Nickiem na kolana i chwycił czarne stworzenie, które próbowało zakosztować jego szyi. Przez chwilę nikt się nie poruszył. Wtedy Nick porwał z półki olbrzymie szczypce i grzmotnął raz, drugi, wreszcie trzeci, aż w końcu czarne stworzenie puściło.
Wszyscy czterej widzieli, jak spada na pokład i prędko zmyka do kołyski, którą komandor Winters odłożył chcąc pomóc Ramirezowi; skurczył się dziesięciokrotnie i zniknął w środku wchodząc przez miękki, lepki otwór. W ciągu paru sekund maź stwardniała i kołyska znów była twarda na całej powierzchni.
Winters był oszołomiony. Ramirez się przeżegnał. Marynarze wyglądali, jakby mieli zemdleć. — Przysięgam panu, komandorze, że moja opowieść jest prawdziwa — powiedział spokojnie Nick. — Niech pan tylko zejdzie ze mną i sam się przekona. Na dole zostawiłem swój sprzęt do nurkowania, bo śpieszyłem się tutaj, żeby to odnaleźć.
Możemy obaj zejść na mojej ostatniej czynnej butli i razem korzystać z zapasu powietrza.
Wintersowi kręciło się w głowie. Dziesięcionogi pająk był dźwignią, która podważała Ziemię. Komandor miał wrażenie, że wkroczył w strefę mroku. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem, ani nie słyszałem czegoś choćby podobnego, pomyślał. A zaledwie pół godziny temu miałem obłędne halucynacje przy akompaniamencie muzyki. Może tracę kontakt z rzeczywistością. Porucznik Ramirez nadal klęczał. Wyglądał, jakby się modlił. Chyba że dostałem wreszcie znak od Boga.
— Zgoda, Williams — komandor zdziwił się słysząc swój głos. — Pójdę z tobą. Ale moi ludzie zostaną tu, na twojej łodzi do naszego powrotu.
Nick podniósł trójząb i popędził wokół osłony, żeby przygotować sprzęt do nurkowania.
Kilka sekund upłynęło, zanim Carol i Troy zareagowali na nagłe wyjście Nicka. — To dziwne — powiedziała w końcu Carol. — Jak myślisz, czego on zapomniał?
— Nie mam pojęcia — wzruszył ramionami Troy. — Ale mam nadzieję, że szybko wróci. Nie sądzę, żeby zostało dużo czasu do startu. A jestem pewien, że przedtem „oni” nas wyrzucą.
Carol zastanawiała się przez chwilę, a potem odwróciła się, by spojrzeć na cylinder. — Wiesz Troy, te złote przedmioty są dokładnie takie same jak nasz trójząb. Czy mówiłeś…
— Nie odpowiedziałem ci przedtem, aniołku — przerwał Troy. — Ale tak, masz rację. To ten sam materiał. Nie zdawałem sobie sprawy, póki nie zeszliśmy tu dzisiaj, że to, co zabraliśmy za pierwszym razem, było pojemnikiem z nasieniem dla Ziemi. „Oni” może próbowali mi przedtem powiedzieć, być może po prostu ich nie zrozumiałem.
Carol była zafascynowana. Podeszła i przyłożyła do cylindra twarz. Sprawiał wrażenie raczej szkła niż plastiku.
— Więc może nie myliłam się, kiedy wydał mi się cięższy i grubszy… — powiedziała tyleż do siebie, co do Troya.
— A w środku tego trójzęba są nasiona ulepszonych roślin i zwierząt? — Troy w odpowiedzi skinął głową.
Teraz wewnątrz cylindra zapanowało poruszenie. Cienkie, rozdzielające błony rozrastały się w coś, co wyglądało na przewody, które owijały się wokół poszczególnych złotych przedmiotów. Carol załadowała do aparatu fotograficznego nowy dysk i biegała wokół cylindra przystając w najdogodniejszych, dla sfotografowania zachodzącego procesu, miejscach. Troy spoglądał na swą bransoletkę.
— Nie ma wątpliwości, aniołku. Ci kosmici wyraźnie przygotowują się do startu. Może powinniśmy iść.
— Zaczekamy jak długo się da — krzyknęła Carol z drugiej strony pokoju. — Te zdjęcia będą bezcenne.
— Oboje słyszeli teraz niesamowite odgłosy za ścianami.
Dźwięki nie były głośne, ale wytrącały z równowagi, nieregularne i kompletnie obce. Troy zaczai nerwowo chodzić, kiedy usłyszał całą gamę tych głosów. Carol podeszła do niego. — Poza tym, Nick prosił, żebyśmy na niego zaczekali — powiedziała.
— Znakomicie — odpowiedział Troy. — Byle tylko
„oni” też zaczekali. — Wydawał się wyjątkowo zdenerwowany. — Ja nie chcę być na pokładzie tego statku, kiedy będzie opuszczał Ziemię.
— Hej tam, panie Jefferson — powiedziała Carol. — Powinien się pan chyba uspokoić. Odpręż się. Dopiero co sam mówiłeś, że według ciebie wyrzucą nas, zanim odjadą.
— Przerwała i spojrzała badawczo na Troya. — Czy wiesz coś, czego ja nie wiem?
Troy odwrócił się od niej i ruszył w kierunku wyjścia.
Carol pobiegła za nin i złapała go za ramię. — O co chodzi, Troy? — powiedziała. — Co jest nie w porządku?
— Słuchaj, aniołku — odparł nie patrząc na nią. — Sam do tego doszedłem dopiero przed chwilą. I wciąż nie jestem pewien, co to oznacza. Mam nadzieję, że nie popełniłem strasznej…
— O czym ty mówisz? — przerwała mu. — Gadasz bez sensu.
— Pojemnik przeznaczony na Ziemię — wypalił — zawiera także zarodki ludzi. Razem z zarodkami drzew, owadów, traw i ptaków.
Carol stała przed Troyenm próbując zrozumieć, co go tak niepokoi. — Kiedy „oni” przybyli tu dawno, dawno temu — powiedział marszcząc w niepokoju twarz — wzięli okazy różnych gatunków i odesłali do swojego świata.
Tam zostały ulepszone przez inżynierię genetyczną i przygotowane do ewentualnego powrotu na Ziemię. Niektóre z tych okazów były istotami ludzkimi.
Serce Carol zabiło mocniej, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co Troy mówi. Więc to tak, powiedziała do siebie.
W pojemniku, który znaleźliśmy, są nadludzkie istoty. Nie tylko lepsze kwiaty i lepsze robaki, ale i lepsi ludzie. Jednak w przeciwieństwie do Troya, Carol nie zareagowała natychmiastowym lękiem. Przepełniała ją ciekawość.
— Mogę je zobaczyć? — zapytała w podnieceniu. Troy nie odpowiedział. — Nadludzkie istoty czy jak tam chcesz je nazwać… — ciągnęła. — Mogę je zobaczyć?
Читать дальше