— Uratowanie tubylców? Z pewnością najgroźniejszą rzeczą, jaką knuje Wembling, jest powstrzymanie ich od nękania go. Wszystko to rozpoczął, bo chciał im pomóc.
— Nic podobnego — zapalczywie powiedział Hort. — Wembling zawsze myślał tylko o tym, jak pomóc samemu sobie. Próbował dokonać czegoś wielkiego, żeby uzyskać stanowisko ambasadora na planecie, która dałaby mu większe korzyści. Z chwilą, gdy zorientował się, że uzdrowiska na Langri przyniosą mu więcej pieniędzy niż koncesje na wydobywanie kopalin gdzie indziej, wysłał Aynsa na Colomus, żeby załatwił zmianę kategorii Langri.
— Rozumiem. Ale mimo to, jeśli uzdrowisko będzie miało takie powodzenie, jak to przewiduje Wembling, dziesięć procent od zysków da ogromne dochody tubylcom. Dlaczego oni z nim walczą?
— Czyż nie mają prawa odmówić przyjęcia tych dziesięciu procent i nie zgodzić się na budowę uzdrowiska, jeśli nie życzą sobie ani jednego, ani drugiego?
— Oczywiście. To znaczy, według pogwałconego traktatu, powinni mieć takie prawo. Jednak wydaje mi się, że mogliby pójść na kompromis i czerpać korzyści z uzdrowiska, jednocześnie zachowując nad nim kontrolę. Fornri wspominał, że początkowo Wembling próbował uzyskać ich zgodę, a kiedy mu się to nie udało, dopiero wówczas załatwił zmianę kategorii.
Dotarli do plaży. Tubylcy zepchnęli łódź na wodę i oczekiwali ich na stojąco, ale Hort i Yorish skręcili w bok, w stronę lasu, na którego skraju znaleźli powalone drzewo i usiedli na nim. Chłopcy pokazali zęby w uśmiechu i z powrotem wciągnęli łódź na plażę.
— To sprawa życia i śmierci — odezwał się Hort.
— Musi pan to bliżej wyjaśnić — rzekł Yorish, patrząc nań z niedowierzaniem.
— Podstawy egzystencji tubylców są niepewne. Może jakieś małe, odpowiednio kontrolowane uzdrowisko nie miałoby wpływu na ekologię tej planety, ale Wembling nie robi niczego na małą skalę. Buduje ogromny ośrodek i planuje następny. Powiem tylko, że już w tej chwili jego budowa i zajęcia rekreacyjne robotników nad wodą i w morzu wywierają poważny wpływ na zaopatrzenie tubylców w pożywienie. Jeśli nikt nie powstrzyma Wemblinga, ludność miejscowa wyginie i nie będzie miał kto korzystać z tych dziesięciu procent, o ile przedtem firmie Wembling and Company nie uda się i od tego wykręcić.
— Czy mówi pan poważnie?
— Śmiertelnie poważnie. Stwierdzono naukowo, że pewne ludy mogą przyzwyczaić się do niektórych rodzajów pokarmu, a do innych nie. Istnieją dziesiątki planet, gdzie miejscowa ludność zajada się rosnącymi tam ziołami, które przybyszów przyprawiają o choroby.
— Flota Kosmiczna może coś na ten temat powiedzieć — rzekł Yorish. — Nasi ludzie pochodzą z różnych planet, zrzeszonych w Federacji. Statki Floty Kosmicznej muszą być podzielone na kategorie, stosownie do sposobu odżywiania się członków ich załóg, aby osobom przyzwyczajonym do określonych rodzajów pożywienia umożliwić wspólne odbywanie służby.
— Jednak w przypadku Langri sprawa jest o wiele poważniejsza. Od nie wiadomo ilu pokoleń, prawie wyłącznym pożywieniem tubylców jest mięso kolufa, pewnego langryjskiego zwierzęcia morskiego. Jest to pokarm bardzo pożywny, ale ze względu na zawarte w nim witaminy, minerały i inne składniki, które występują jedynie na Langri, w niczym nie przypomina on pożywienia ludności wszystkich pozostałych planet. Dzięki ewolucji czy przystosowaniu, organizmy tubylców przywykły doń i obawiam się, że nie będą zdolne przyswajać normalnej żywności. A prace budowlane prowadzą do spustoszenia łowisk.
Yorish zamyślił się.
— Innymi słowy — rzekł — tubylcy nie mogą jeść niczego poza kolufami, a firma Wembling and Company je tępi.
— Nie, nie tępi. Zmusza do ucieczki. Odkąd sięga pamięć tubylców, kolufy zawsze występowały na żerowiskach wzdłuż wybrzeża, a teraz szukają innych.
— Rozumiem.
— Czy pański personel lekarski mógłby przeprowadzić dla mnie pewne badania? — spytał Hort.
— Chodzi o możliwości przyswajania normalnego pokarmu przez organizmy tubylców? Oczywiście. A teraz chciałbym wiedzieć, co to za Plan i co to za „przekazy”?
Hort zaśmiał się w kułak.
— Fornri miał na myśli „zakazy”, a tych było sporo. Sąd na całe miesiące wstrzymywał Wemblingowi roboty.
— Słyszałem o tym. Kosztowało to tubylców fortunę i wszystkie sprawy przegrali.
— Jednak udało im się zyskać na czasie, a tego właśnie potrzebowali. Czasu na realizację Planu.
— Na czym polega ten Plan?
— Nie wiem. W każdym razie, absolutnie weń wierzą. W Planie było powiedziane, że Fornri powinien spotkać się z panem zaraz po waszym wylądowaniu i dlatego tak przy tym obstawał, by zobaczyć się z panem wczoraj wieczorem. Próbowałem go przestrzec przed niebezpieczeństwem utraty życia, na co odpowiedział, że musi słuchać Planu i że nic mu nie grozi, a liczy się każda godzina. Teraz wie pan o tym tyle, co ja.
— Mógł łatwo stracić życie — rzekł Yorish. — Jednakowoż nie zginął, może więc naprawdę nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Jeśli wziąć wszystko pod uwagę, sprawa wydaje się niesłychanie skomplikowana.
Yorish wstał.
— Mam umówione spotkanie z Wemblingiem — rzekł — i nie wolno mi dopuścić, by tak zajęty i ważny człowiek na mnie czekał.
Ruszyli w stronę łodzi, a uśmiechnięci chłopcy ponownie zepchnęli ją na wodę i stojąc czekali na nich.
— Nie sądzę, żeby tubylcom udało się wygrać jakiś proces przeciwko Wemblingowł — powiedział Yorish. — Ma zbyt dużo pieniędzy i wpływów oraz najsprytniejszych adwokatów, jakich można mieć za pieniądze.
— Po czyjej stronie pan stoi?
— Dokładnie pośrodku — odparł Yorish. — Jestem absolutnie bezstronny i Wemblingowi to się nie spodoba. Będę go chronił przed tubylcami, ale również zamierzam chronić tubylców przed Wemblingiem na wszystkie możliwe sposoby. Równocześnie złożę niezwłocznie raport na temat zaistniałej sytuacji i to bardziej szczegółowy niżby tego sobie życzył Sztab Floty, a przy tym poproszę o odtworzenie traktatu. Problem tej planety nie polega na tym, co mogą, czy też czego nie mogą jeść tubylcy. Prawdziwym problemem jest sprawa traktatu, który obie strony zawarły w dobrej wierze i który potem cynicznie pogwałcono. To sprawa honoru Floty Kosmicznej.
— Pan nie wie, jak daleko sięgają wpływy Wemblinga. Pański sztab odłoży ten raport do akt i zapomni o nim.
— Wówczas postaram się go stamtąd wydostać — odpowiedział Yorish z szerokim uśmiechem.
Tubylcy nikomu nie mówili o swoim Planie, ale Wembling o swoim opowiadał raczej zbyt wiele. Zabrał Yorisha ze Smithem do swego biura projektowego, gdzie wystawiono imponującą makietę uzdrowiska. Kiedy się tam znaleźli, nadgryzł kapsułkę, dmuchnął im w twarze gryzącym, kolorowym dymem i zaczął rozwodzić się nad statystyką.
— Tysiąc miejsc — powiedział z dumą — a większość z nich w apartamentach.
Smith pochylił się nad makietą, żeby przyjrzeć się jej z bliska.
— Czy te wgłębienia na tarasie słonecznym to baseny kąpielowe?
— Tak jest. I będzie jeszcze kryta pływalnia. Niektórzy ludzie nie znoszą nawet lekko słonej wody, inni zaś będą się bali morskich stworów, chociaż nie są niebezpieczne. No i co panowie o tym myślą?
— To bardzo… imponujące — mruknął Yorish.
— Będą tam dwie główne jadalnie i sześć mniejszych, specjalizujących się w przysmakach z różnych planet. Będę miał całą flotę łodzi, statków i jednostek podwodnych do celów rekreacyjnych i turystycznych. Mogą panowie wierzyć lub nie, ale w galaktyce żyją miliony ludzi, którzy jeszcze nie widzieli morza. Co mówię! Istnieją planety, których mieszkańcy nie mają nawet tyle wody, żeby się wykąpać. Niektóre muszą nawet sprowadzać powietrze do oddychania. Jeśli ludzie z takich planet będą mogli od czasu do czasu przyjechać na Langri i pomieszkać tu, znacznie zmniejszy się liczba lekarzy i psychiatrów. Całe to moje przedsięwzięcie ma jeden, jedyny cel: służyć ludziom. Yorish wymienił znaczące spojrzenia ze Smithem.
Читать дальше