— Nie.
— Bardzo żałuję — rzekł Yorish, smutno się uśmiechając. — Gdyby zmusił ich do opuszczenia domów, mógłbym coś z tym zrobić. Dlaczego ta wieś leży samotnie w głębi lasu, podczas gdy pozostałe położone są nad brzegiem morza?
— To wieś naszego nauczyciela i nikt już w niej nie mieszka.
— Nauczyciela? — jak echo powtórzył machinalnie Yorish. — W jakim znaczeniu nauczyciela?
— W każdym — odparł Fornri z uśmiechem.
— Pan mnie zaciekawia.
Yorish bez pytania usiadł na krześle z tykwy.
— Proszę mi szczerze powiedzieć, czy wioska ta ma dla was jakieś szczególne znaczenie?
— Bardzo szczególne.
— Nauczyciel? Guru? Mędrzec? Prorok? Mówi pan, że szczególne znaczenie.
— Tak. Wyjątkowe.
— A wioska o wyjątkowym znaczeniu, szczególnie gdy nauczyciel jest równocześnie przywódcą religijnym, może stać się świętym miejscem — podsunął pomysł Yorish. — Czy można powiedzieć, że zostawiliście ją w niezmienionym stanie dla upamiętnienia waszego nauczyciela?
— Tak. To prawda.
— I od czasu jego odejścia nikomu nie wolno tam wchodzić, żeby nie sprofanować tego miejsca. To mi się podoba! To może być ten haczyk, którego szukałem.
Szeroko uśmiechnął się do Fornriego.
— Myślę że załatwię wam trochę czasu na realizację tego Planu. Sadzę również, że będą musieli odkurzyć mój raport.
Wracając z wioski, Yorish spotkał Arica Horta i obaj ruszyli w kierunku łodzi Yorisha.
— Czy widział pan chore dzieci? — spytał Hort.
— Opowiadała mi o nich panna Warr. Dochodzę do wniosku, że na tej planecie występuje kilka dość dziwnych chorób.
— Nie byłoby żadnych chorób, gdyby głód nie osłabił dzieci! — wypalił ze złością Hort. — Cała ludność jest osłabiona z głodu, ale dzieci są najbardziej podatne na choroby. Ani ona, ani ten jej beznadziejny doktor nic tu nie poradzą.
— Dopóki nie ma dowodów…
— Nie wystarczy panu, że połowy kolufów spadły o jedną czwartą!?
— Czy tubylcy zgodzili się na pański eksperyment?
— Jutro zaczynamy.
— Dziwne, że na tak żyznej planecie ktoś może być głodny — powiedział w zadumie Yorish, patrząc na okazały las.
— Nie wie pan, że to, co jedzą ludzie, nie chce tutaj rosnąć?
— Nie. Nic o tym nie słyszałem.
— Kiedy wylądowaliśmy tu po raz pierwszy, na moją prośbę Wembling sprowadził wszelkiego rodzaju nasiona — rzekł Hort. — Uzyskałem z nich tylko kilka mutantów o wątpliwej wartości odżywczej.
— Tak więc, tubylcy skazani są na jedzenie mięsa kolufów, co byłoby cudowne, gdyby go wystarczało.
— Otóż to. Zabawy i sporty wodne uprawiane przez pracowników budowy i personel floty, docierające przez wodę odgłosy budowy i pracujących maszyn oraz zanieczyszczenie morza wskutek odprowadzania ścieków i zrzucania odpadów przy brzegu — wszystko to i może jeszcze coś powoduje ucieczkę kolufów na głębokie wody, gdzie tubylcy nie mogą ich złowić. Sytuacja ta znacznie się pogorszy i może nigdy nie ulec poprawie, gdyż po otwarciu uzdrowiska turyści doprowadzą do całkowitego spustoszenia łowisk. Tak, tak, tubylcy głodują, a dzieci pierwsze objawiają skutki głodu.
— Dziwne — rzekł Yorish. — Należałoby się spodziewać, że ośrodek zdrowia powinien niezwłocznie wykryć coś takiego i odpowiednio zareagować.
— Ten ośrodek zdrowia może co najwyżej zapewnić tubylcom śmierć z głodu w higienicznych warunkach — powiedział Hort z goryczą.
Po powrocie Yorish udał się do Wemblinga.
— Jeszcze w sprawie tego pola golfowego — rzekł. — Co pan zamierza zrobić z tą wioską tubylców?
— Rozwalę ją — odparł Wembling. — Jest opuszczona i prawdopodobnie nikt w niej nie mieszka od lat.
— Obejrzyjmy ją sobie — zaproponował Yorish.
Wembling chętnie się zgodził. Przypuszczalnie miał nadzieję przekonać Yorisha, żeby ten przesunął linię posterunków. Jego dobrze pilnowane maszyny wgryzały się już głęboko w las. Wembling poprowadził bokiem, wokół nich, a potem ścieżką biegnącą do wioski. Zobaczyli owalną polanę z grupą tubylczych chat w głębi.
— Widzi pan? To tylko opuszczona wioska — rzekł Wembling i zaczął myszkować po chatach.
Rozglądając się dokoła, Yorish zauważył bardzo dziwną rzecz: rozciągnięty między dwoma drzewami kawałek wykonanej przez tubylców tkaniny z warstwą wygładzonej gliny, pokrytej zaschniętymi w niej symbolami matematycznymi.
— Cóż to, u licha? — wykrzyknął.
Wembling wynurzył się z wnętrza jakiejś chaty.
— Od lat nikt tu nie mieszka — zawołał do Yorisha. — Tak czy inaczej nie mogę jej tu zostawić, bo stoi akurat na ósemce.
Yorish wpatrywał się w symbole matematyczne.
— Toż to zadanie z astronawigacji! Więc to jest wioska nauczyciela! Ale do czego mogła być potrzebna tubylcom matematyka na tym poziomie?
Odwrócił się i odszedł, kręcąc głową.
Dołączył do Wemblinga, kiedy ten wychodził z innej chaty po przeszukaniu jej wnętrza.
— Przykro mi — rzekł Yorish — ale nie wolno panu tknąć tu niczego bez pozwolenia tubylców.
Wembling dał mu żartem lekkiego kuksańca w żebra.
— Niech pan się nie wygłupia. Nie wstrzyma pan chyba całej mojej budowy z powodu tych kilku chat z trawy. Niech tubylcy wytoczą mi proces. Sąd nie wstrzyma mi prac; przyzna im jedynie równowartość tych chat, która nie przekroczy półtorej kredytki, ale proces będzie kosztował ich pięćdziesiąt tysięcy. Im szybciej wydadzą wszystkie swoje pieniądze, tym wcześniej przestaną mnie nękać.
— Mota nie jest wyłącznie do pańskiej dyspozycji — powiedział Yorish ostrym tonem. — Moje rozkazy dotyczą przede wszystkim ochrony tubylców i ich mienia, tak samo, jak mam obowiązek chronić pana i pańską własność. Może sąd nie wstrzyma panu prac, ale zrobię to ja.
Odszedł zamaszystym krokiem, zostawiwszy Wemblinga, który patrzył za nim pełnym wściekłości wzrokiem.
— Ale on myśli, że blefuje — powiedział później Smithowi. — Widzę, że skierował maszyny w stronę wioski. Niektórzy ludzie nie mogą powstrzymać się przed sprawdzaniem blefu, nawet jeśli wiedzą, że może ich to drogo kosztować.
— Czy pan zdaje sobie sprawę, że nadstawia pan karku? — spytał Smith.
— Komandor floty, który nie nadstawia karku, jest nic nie wart.
Kiedy maszyny przedarły się na polanę, na której stała wioska, ludzie Yorisha już czekali. On sam stał ze Smithem na wzniesieniu w pobliżu lądowiska i obserwował Wemblinga, który kaczym chodem podszedł do robotników, gestykulował przez chwilę i cofnął się. Jedna z maszyn ruszyła do przodu i rozniosła najbliższą chatę. Yorish dał swym ludziom sygnał do akcji. Uzbrojony oddział Floty zszedł ze wzniesienia z bronią gotową do strzału i zajął wioskę. Maszyny zatrzymały się ze zgrzytem, a kiedy Yorish i Smith zaczęli się zbliżać, Wembling wybiegł im naprzeciw jak burza.
— Czy otrzymał pan pozwolenie tubylców? — spytał Yorish.
Wiele wysiłku kosztowało Wemblinga opanowanie wściekłości.
— Mam uprawnienia! To nie pański interes, jak z nich korzystam!
— A ja uważam, że mój — rzekł Yorish. — Mamy iść z tym do sądu? Może przysądzi panu równowartość tych chat.
Następnie zwrócił się do Smitha.
— Umieścić tych ludzi w areszcie ochronnym i wstrzymać wszystkie prace na terenie budowy. Zbezczeszczono święte miejsce i musimy zastosować wszelkie środki ostrożności, żeby zapobiec buntowi tubylców.
Wrócił do swej kwatery na pokładzie „Hilna” i zabrał się do pisania raportu. Po jakimś czasie nadszedł roześmiany Smith.
Читать дальше