W końcu odnaleziono Kellermana o wpół do czwartej po południu — godzinę po naszym planowanym odlocie. Wracał z Waszyngtonu i został rozpoznany na lokalnym lotnisku. Twierdził, że wymknął się, by kupić pierścionek zaręczynowy dla swej dziewczyny i myślał, iż nikt jego nieobecności nie zauważy.
Kiedy tylko zobaczyliśmy go, wiedzieliśmy, że ostrożność nasza była w pełni uzasadniona. Był on dziwnym przypadkiem rozdwojenia osobowości, okazał się zupełnie niedojrzały psychicznie. Skorzystały z tego pasożyty. Nie było potrzeby opanowywania jego mózgu, zmiana kilku ośrodków całkowicie wystarczyła. Dziecinne dążenie do uznania dokonało reszty. Działał tu ten sam mechanizm, który czasem każe młodocianym przestępcom wykolejać pociągi dla przyjemności. Jest to pragnienie włączenia się w świat dorosłych poprzez zrobienie czegoś, co ma „dorosłe” konsekwencje.
Kiedy już mieliśmy Kellermana, wydobycie z niego prawdy nie było trudne. Dokonał on paru niewielkich zmian w systemie kontroli powietrza na statku, tak że temperatura wzrosłaby nieznacznie — na tyle mało, że nie zauważylibyśmy tego. Ale zmiana ta spowodowałaby automatyczną korektę funkcjonowania odpowiedniego robota. To z kolei miałoby wpływ na mechanizm funkcjonowania silników hamujących statku, tak że kiedy dotarlibyśmy do stacji, nasza prędkość byłaby o wiele za duża. Wpadlibyśmy na stację, niszcząc ją i siebie. Zwykła kontrola obwodów komputera nie wykazała naturalnie tej modyfikacji. W końcu komputer ma kilka bilionów możliwych obwodów, a „kontrola” polega jedynie na upewnieniu się, że główne połączenia funkcjonują poprawnie.
Pozostawiliśmy Kellermana własnemu losowi; o ile wiem, był później postawiony przed sądem wojskowym, a następnie rozstrzelany. Ostatecznie wystartowaliśmy o wpół do piątej. O godzinie szóstej lecieliśmy już z prędkością czterech tysięcy mil na godzinę w kierunku Księżyca. Statek wyposażony był w mechanizm grawitacyjny starego typu. Magnetyczna podłoga przyciągała noszony przez nas ubiór, tak że dawało to wrażenie, iż posiadamy normalną wagę. Przez pierwsze dwie godziny wszyscy przechodziliśmy w konsekwencji charakterystyczny zawrót głowy.
Kiedy poczuliśmy się normalnie, zebraliśmy się w jadalni, gdzie Reich zrobił wstępny wykład o pasożytach i zastosowaniu metody Husserla w walce z nimi. Dalsze wykłady zostały przełożone na następny dzień, gdyż wszyscy czuliśmy się zbyt zdekoncentrowani i podekscytowani nowym otoczeniem (większość z nas była po raz pierwszy w przestrzeni kosmicznej). Nie byliśmy w stanie skupić się na „lekcjach”.
Kiedy znajdowaliśmy się po „ziemskiej” stronie stacji, mogliśmy łapać program telewizyjny. Włączyliśmy na wiadomości o dziewiątej trzydzieści. Pierwsze co zobaczyłem, to twarz Feliksa Hazarda przemawiającego z wielką pasją do ogromnych tłumów ludzi.
Osiem godzin wcześniej — o siódmej trzydzieści czasu berlińskiego — Hazard po raz pierwszy przemówił w Monachium na temat doskonałości rasy aryjskiej i nawoływał obecny socjaldemokratyczny rząd oraz kanclerza Schródera do ustąpienia. Słowa jego odbiły się szerokim echem wśród Niemców. Osiem godzin później Nowy Ruch Nacjonalistyczny ogłosił, że jego przywódca Ludwig Stehr dobrowolnie przekazał swe stanowisko Feliksowi Hazardowi. Cytowano słowa Stehra, że Hazard przywróci dawną świetność rasy aryjskiej i poprowadzi naród ku zwycięstwu. Wiele w przemówieniu mówiono o „butnych groźbach grup rasowo niższych” i przytaczano długie cytaty z Gobineau, Houstona Stewarda Chamberlaina i z Mitu dwudziestego wieku Rosenberga.
Nie ulegało wątpliwości, co się stało. Pasożyty dokonały swego dzieła w Afryce i utrwaliły „wywrotowe” struktury nawykowe. Teraz skierowały swą uwagę ku Europie. Jak dotąd świat dość spokojnie przyjął rewoltę Gwambe. Teraz pasożyty rozpoczęły akcję na rzecz wywołania silniejszych emocji — odrodzenia aryjskiego rasizmu. Mówi się, że wystarczy dwóch, aby rozpocząć kłótnię. Pasożyty dołożyły starań, by mieć pewność, że nie będzie ona jednostronna.
Muszę przyznać, że byłem w gorszym stanie ducha niż kiedykolwiek w ciągu kilku poprzedzających to wydarzenie miesięcy. Zadanie nasze wydawało się teraz zupełnie beznadziejne. W tej sytuacji wojna na świecie mogła wybuchnąć w ciągu tygodnia i to jeszcze przed naszym powrotem na Ziemię. Wyglądało na to, że nic już nie da się zrobić. Nie było nawet pewności, czy w ogóle będzie jeszcze jakaś Ziemia, na którą moglibyśmy powrócić. Łatwo było przewidzieć dalszy bieg wydarzeń. Pasożyty osłabią system obronny kolejnych państw poprzez opanowanie umysłów czołowych osobistości. Ameryka i Europa przestaną być bezpieczne, gdyż dokonany zostanie sabotaż systemów wczesnego ostrzegania.
Spałem tylko kilka godzin i wstałem o czwartej, by obejrzeć wiadomości nadawane z Londynu o dziewiątej rano czasu miejscowego (nasze zegarki były nastawione zgodnie z czasem amerykańskim). Były one złe. Miał miejsce zamach na kanclerza Niemiec, a Hazard ogłosił delegalizację rządu socjaldemokratycznego. Sam siebie, jako reprezentanta prawdziwej woli narodu niemieckiego, ogłosił kanclerzem. Jego partia miała przejąć rządy w Niemczech. Nowa główna kwatera rządu mieściła się w Reichstagu w Berlinie, zamiast w pałacu w Bonn. Wszyscy członkowie partii zostali upoważnieni do użycia broni wobec „zdradzieckiego rządu”. (Jak się później okazało, było to niepotrzebne, gdyż socjaldemokraci zaakceptowali powstałą sytuację bez większych sprzeciwów i opowiedzieli się po stronie Hazarda). Ogłosił on teraz swoją koncepcję prymatu białych. Kiedy „niższe” rasy świata zostaną podbite, deportuje się je wszystkie na Wenus — to znaczy około miliarda Murzynów. Myśl ta wywołała olbrzymi entuzjazm w różnych krajach świata, włączając w to Wielką Brytanię i Amerykę. (Nikt jakoś nie zwrócił uwagi na fakt, że nawet gdyby udało się przystosować Wenus do życia, to kwestia przewozu miliarda ludzi na odległość trzydziestu milionów mil przekraczałaby możliwości ludzkości).
Mieliśmy przekroczyć punkt oznaczający połowę drogi na Księżyc o godzinie siódmej tego wieczora. W tym czasie musiała nastąpić utrata kontaktu telewizyjnego z Ziemią, choć nadal odbieraliśmy sygnały radiowe. Powstało więc pytanie: Czy powinniśmy zmienić kurs statku i pozostać w odległości jednego dnia lotu od Ziemi, czy kontynuować lot? Jeśli miałaby wybuchnąć wojna światowa, lepiej byłoby być na Ziemi, by aktywnie walczyć z pasożytami. Moglibyśmy przynajmniej zapobiec penetracji przez nie amerykańskiego systemu obronnego. Aby trzymać pasożyty na odległość, wystarczyłoby, by każdy z nas objął kontrolą jeden z punktów obronnych Ameryki i dodatkowo jeden z nas powinien przebywać w Pentagonie dla pewności, że zdrada nie zagnieździłaby się w naczelnym dowództwie.
Takie działanie wydawały nam się jak najbardziej rozsądne, dlatego też gdy Holcroft przedstawił swą propozycję, byliśmy nią zupełnie zaskoczeni. Nie potrafił dla niej podać żadnego rozsądnego uzasadnienia. Po prostu powiedział, że ma „przeczucie”, iż należy tak postępować. Ponieważ ostatnie jego „przeczucie” uratowało nam życie, skłonni byliśmy traktować je poważnie. Postanowiliśmy uważnie wysłuchać tego wszystkiego, co ma nam do powiedzenia. Później nakłaniałem go, by głębiej uzasadnił swą propozycję. Po kilku próbach w końcu stwierdził, że czuje, iż im dalej od Ziemi się znajdujemy, tym lepiej dla nas. Muszę przyznać, że byłem takim wyjaśnieniem mocno rozczarowany. Jednak podjęliśmy już decyzję. Kontynuowaliśmy lot ku Księżycowi.
Читать дальше