Larry Niven - Całkowe drzewa

Здесь есть возможность читать онлайн «Larry Niven - Całkowe drzewa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Całkowe drzewa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Całkowe drzewa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

System podwójnej gwiazdy T3 i LeVoy zasiedlają potomkowie ziemskich kolonistów. Żyją w warunkach zbliżonych do nieważkości na struktueach zwanych drzewami. Plemię obumierającego drzewa wysyła grupę zwiadowczą w poszukiwaniu miejsca na nową kolonię. W czasie długiej, pełnej niebezpieczeństw wędrówki członkowie ekspedycji wpadają w ręce łowców niewolników.

Całkowe drzewa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Całkowe drzewa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Minya napięła łuk z twardodrzewa i ostrzem strzały wydłubała kawałek płonącego grzyba. Gotowa… ?

Torpeda rozdzieliła się na trzy części: teraz trzy smukłe torpedy leniwie trzepotały na wietrze, pokazując małe boczne płetwy i jaskrawopomarańczowe brzuchy. Samiec i samica, na zawsze sparzeni, i młode, które szybko nabierało ciała, ale dojrzewało powoli. Dzieliły się jedynie na łowy lub żeby walczyć. Szwadron Triunów został tak nazwany, by podkreślić podobieństwo do wzajemnej zależności rodziny triunów.

Młode było najmniejsze, pozostało w tyle, stare ruszyły naprzód.

— Celuj w samca — podpowiedziała Smitta i wystrzeliła, a lina powlokła się za strzałą. Który to samiec? Minya odczekała chwilę, by zorientować się, gdzie celowała Smitta, po czym wypuściła własną strzałę. Uznała, że jeszcze są poza zasięgiem… i miała rację. Samiec zwinnie odpłynął z drogi ostrzy, samica ruszyła naprzód. Sal czekała. Teraz wystrzeliła i szarżująca samica dostała strzałę w płetwę.

Ryknęła. Zatrzepotała tylko raz i wyrwała grot. Sal wyłoniła się z dymu i skoczyła w niebo. Zwijanie wydawało się jej nie przeszkadzać, starodawny metalowy łuk spoczywał bezpiecznie na jej ramieniu. Żarząca się siwizna pozostała na ogonie samicy, która miotała się jak szalona.

Smitta posłała przywiązaną strzałę w młode.

Oba dorosłe osobniki wrzasnęły. Samica próbowała zablokować strzałę, ale była zbyt powolna. Młode chyba nie widziało nadlatującego pocisku. Smitta szarpnęła linę i zatrzymała ją w odległości metra.

Samica rozwarła paszczę.

Kobiety zwijały linę w wariackim tempie, ale nie musiały aż tak się spieszyć. Triuny z niezwykłym wdziękiem podpłynęły do młodego. Wyciągnęły drobne łapki spod pomarańczowych brzuchów i sczepiły się ze sobą. Odpłynęły w niebo jak jeden zamglony niebieski duch.

— Widzisz? Są cwane, można śledzić tok ich myśli — zauważyła Smitta.

Sal z jednej z licznych kieszeni biegnących od góry do dołu jej tuniki wyjęła strzałostrąk w kształcie łzy. Ukręciła czubek. Chmurka nasion i pyłu wytrysnęła ze strąka, popychając Sal w stronę kory.

Zwinęła linę w kółko i poskładała broń, w tym również drogocenny luk. Wykonany był ze sprężystego metalu i przekazywany w Szwadronie Triunów z pokolenia na pokolenie od co najmniej dwustu lat.

— Dobra robota, żołnierze, ale wydaje mi się, że płomień zaczyna dobierać się do drewna. Chciałabym, żeby Tanya już tu była. Chyba nas nie przegapiła, jak sądzicie?

Zdaniem Minyi, ogień mógł dotrzeć do drewna lub nie. Trudno stwierdzić, gdzie kończy się siwizna, a zaczyna przegniłe drewno.

— Nie jest aż tak źle — stwierdziła.

— Nie lubię marnować strąków, ale… drzewne żarcie, chyba ich poszukam — zdecydowała Sal. Podwinęła nogi, chwyciła korę, odbiła się i skoczyła. Zamachała ramionami, aby obrócić się w stronę pnia. Jej towarzyszki patrzyły w ślad za nią, gdy płynęła w kierunku Kępy Daltona-Quinna.

— Ona się za dużo martwi — mruknęła Smitta.

Od czasu, gdy obywatele Clave’a odeszli z Kępy Quinna, minęło siedemdziesiąt dni.

Drzewo karmiło miriady pasożytów, pasożyty zaś karmiły grupę Clave’a. Bez trudu zabili kolejnego linonosa, obcinając mu nos i wbijając harpuny w jego legowisko. Wszędzie pełno było kęp grzybów-wachlarzy. Merril znowu zjadła kawałek czerwonej frędzli wachlarza i spała potem przez pełne osiem dni. Pulsujący ból głowy, jaki był tego skutkiem, nie miał wpływu na tempo jej wspinania i wkrótce minął. Żywili się zatem wachlarzami, znaleźli też więcej norników w skorupach oraz inne jadalne zwierzęta…

Term widział w tym oznaki upadku drzewa.

Znaleźli krzak strzałostrąków, podobny do masy bąbelków na korze. Clave spakował tuzin dojrzałych strąków do sakiewki zrobionej z oczyszczonej skóry linonosa.

Rozbili obóz tuż obok spłukanego przez wodę drewna. Clave śmiejąc się przyznał, że powinni byli tak zrobić już wcześniej. Spali na drzewie jeszcze trzy razy: raz w jamie linonosa, dwa razy w głębokich szczerbach w drzewie — pęknięciach zarośniętych „futrem”, które trzeba było najpierw wypalić. Ich odzież pod warstwą sadzy stała się całkiem czarna.

Nauczyli się, żeby nie gotować wody, która zmieniała się wówczas w bulgoczącą, gorącą, szybko puchnącą masę.

Grawitacja wiatrowa wydawała się zmniejszać, aż wreszcie zaczęli niemal płynąć w górę pnia. Merril była zachwycona i nie mógł tego zmienić nawet kac po grzybie-wachlarzu. Nie można było spaść. Wystarczyło krzyknąć i ktoś zaraz rzucał pomocną linę. Glory też czuła się szczęśliwa, nawet Alfin trochę się uśmiechał.

Zdarzały się jednak i minusy. Wody było coraz mniej. Wiatr nie wiał tak mocno i po zawietrznej nie znajdowali już strumienia. Nieraz trafiało się tylko mokre drewno, z którego mogli zlizać wilgoć. Woda była też w miąższu grzyba.

Oto stali teraz przed znakiem DQ, który znalazła Jinny. Wydawał się prawie czysty. A pół klomtera wyżej, na pniu, na tle nieba, niczym biała dłoń, wyraźnie odcinał się kształt grzyba-wachlarza.

— Kolacja? — Term wskazał na niego palcem.

— Pewnie obok rośnie wiele mniejszych — mruknął Clave.

— Ale czy nie wyglądałby pięknie, gdybyśmy weszli z nim na Rynek?

Term podciągnął się do znaku plemiennego, kiedy Clave zawołał:

— Zaczekaj.

— Co?

— Ten znak nie jest zarośnięty, jak wszystkie inne. Term, czy on nie wydaje ci się dziwny? Taki… zadbany?

— Rośnie tu trochę futra, ale niewiele.

I nagle Term znalazł się wystarczająco blisko, żeby ujrzeć rzeczywistą różnicę.

— Nie ma śladu znaku wykreślenia. Obywatele, to nie jest terytorium Quinnów.

Gavving i Jiovan zostali w tyle, aby pilnować dymu do wędzenia. Widać było, że wiele się nauczyli. Za paliwo służyła im kora oderwana od skraju płata grzyba. Zdrowa kora była odporna na ogień. Krąg węgli, otwarty na kapryśną bryzę, otaczał mięso. Osłonięty ogień nie będzie się palił. Dym się nie podniesie, pozostanie, tłumiąc płomień. Nawet tu, na otwartej przestrzeni, dym wisiał nad nimi jak pulsująca chmura. Ciepło spalania pozostawało w dymie, ogień nie musiał być zatem duży. Gavving i Jiovan pozostali daleko w tyle. Zmiana kierunku wiatru mogła roztrzaskać o pień nieostrożnego obywatela.

Wkrótce trzeba będzie obrócić mięso. Teraz nadeszła kolej Gavvinga, ale nie musiał tego robić natychmiast.

— Jiovan?

— Co?

Nawet Gavving nie spytałby Jiovana, jak stracił nogę. Nikt by się nie odważył, ale pewna sprawa nie dawała mu spać od wielu lat. Więc spytał:

— Dlaczego wtedy polowałeś sam? Nikt nie poluje sam.

— A ja tak.

— No, dobrze, temat zamknięty. — Gavving wyciągnął harpun. Nabrał powietrza w płuca i zanurzył się w dym. Prawie na oślep sięgnął rękojeścią harpuna nad węglami i obrócił łapy linonosa — jedna, dwie, trzy. Szarpnął mocno za linę, żeby wychynąć na świeże powietrze. Dym poszedł za nim; musiał go odpędzić dłonią, zanim zaczerpnął tchu.

Jiovan patrzył w stronę środka, na małą, zieloną kępkę, która kiedyś była całym jego życiem, na błękitnawą iskierkę o nazwie Voy. Podniósł głowę i Gavving napotkał jego mordercze spojrzenie.

— Nie jest to coś, o czym opowiadałbym każdemu, kto się napatoczy.

Gavving czekał.

— Dobra. Mam… miałem skłonność do drwin, jak mi mówili. Kiedy prowadziłem polowanie… no cóż, chłopcy mieli się uczyć, po to tam szli, a ja byłem ich nauczycielem. Jeśli ktoś popełnił błąd, nie oszczędzałem go.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Całkowe drzewa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Całkowe drzewa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Całkowe drzewa»

Обсуждение, отзывы о книге «Całkowe drzewa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x