Gwiazda Levoy stanowiła przypadek skrajny i nieco odmienny w proporcjach.
Dymny Pierścień stanowił najgrubszą część pierścienia gazowego wokół Gwiazdy Levoy. W medianie był prawie tak gęsty jak ziemska atmosfera kilometr nad poziomem morza: zbyt gęsty, by być stabilny. Ale pierścień gazowy był stabilny: gęsty, lecz utrzymywany w granicach stromego gradientu grawitacyjnego. Cząsteczki ciągle wracały z pierścienia gazowego do Dymnego Pierścienia, a z Dymnego Pierścienia do burzliwej atmosfery otaczającej Świat Goldblatta.
— Świat Goldblatta musiał rozpocząć istnienie jako planeta-gazowy gigant, taki jak na przykład Saturn. Prawdopodobnie nie wpadł w zasięg, dopóki pulsar nie stracił większości obrotów i ciepła — mówił głos Sharon Levoy w pamięci Kendy’ego. — Potem pochwyciły go silne wiatry Roche’a. Mógł znaleźć się dość blisko, by stracić wodę, glebę i gaz. Przez jakiś miliard lat Świat Goldblatta sączył gaz do Dymnego Pierścienia, a Pierścień do przestrzeni międzygwiezdnej. Nie jest zupełnie stabilny, ale, do licha, planety też nie są aż takie stabilne na dłuższą metę.
— Nie będzie stabilny wiele dłużej — wtrącił Dennis Quinn. — Większość Świata Goldblatta już nie istnieje. Dziesięć milionów lat, sto milionów, i Dymny Pierścień rozrzedzi się.
Kendy pamiętał te szczegóły. Zapisy wykonywano wtedy, gdy przyrządy „Dyscypliny” sondowały Pierścień z bliskiego zasięgu. Część załogi już badała Dymny Pierścień poprzez MONT-y. Raporty były entuzjastyczne: istniało życie oparte na DNA, a powietrze nie tylko nadawało się do oddychania, ale miało miły smak…
Kendy nie pamiętał, jak sprowadził „Dyscyplinę” na orbitę wokół Gwiazdy Levoy. Musiał zużyć całe paliwo na pokładzie, opóźniając o wiele lat dotarcie do innych gwiazd na swoim kursie. Dlaczego?
Głos Claire Dalton:
— Musimy wyjść z tego pudła. Zaczyna się psuć. Odrobina każdej substancji, jaką przetwarzamy, gubi się przy każdym cyklu. Tam jest nie tylko woda, lecz także powietrze, a pewnie nawet świeży nawóz dla naszych zbiorników hydroponicznych!
To Sharls Davis Kendy rządził „Dyscypliną”. Dwudziestoosobowa załoga nie była potrzebna, aby prowadzić statek: Państwo wybrało ich jako zapas ludzkości, maleńki fragment samego siebie, z dala od wszelkich lokalnych katastrof. Jedna planeta, jeden system słoneczny, są zbyt delikatne, aby zapewnić przetrwanie Państwa ludzkości. Każdy statek w przestrzeni miał załogę wystarczającą, by dać początek nowej rasie ludzkiej: to była ich druga misja, gdyby kiedykolwiek okazała się konieczna. Państwo nie oczekiwało takiej katastrofy, ale inwestycja w porównaniu z nagrodą była minimalna.
Kiedy stracił kontrolę? Może zagrozili, że ominą komputer i przejdą na sterowanie ręczne? Nie mogli tego zrobić, ale morale mogłoby ulec rozkładowi, gdyby się dowiedzieli, jak mało mają naprawdę do powiedzenia. Na tej podstawie Kendy mógł się poddać.
A może po prostu był ciekawy.
Nie pamiętał nic z tego, co musiało być buntem. Może zrobili z niego idiotę, a może nie chciał tego pamiętać. Załoga wyruszyła z ośmioma MONT-ami i zniszczyła w tym celu hydroponiki! Na to nie można było pozwolić.
Kendy miał pewność, że siedem z MONT-ów nie działało. Część urządzeń pewnie odratowano… a ostatni MONT już nie tryskał fontanną płonących oparów wodnych. Kendy przestał wysyłać komunikat. W dole biało i obojętnie lśnił Pierścień.
Pewnego dnia się dowie. Czy będą go w ogóle pamiętać?
Kendy czekał.
Kępka „siwizny” powinna była już dawno zostać wykarczowana. Miała pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt metrów wielkości i na pół metra wżarła się w żywe drewno. W powstałym w ten sposób kompoście zadomowiły się parasolowate rośliny; dojrzały i teraz rozpościerały jaskrawe kwiaty, przyciągając przelatujące owady.
Minya patrzyła, jak płomień rozprzestrzeniał się krętymi ścieżkami po łacie grzyba. Bryza miotała dławiący dym w nieprzewidywalnych kierunkach. Dym wypędzał z grzyba chmury muszek. Miała nadzieję, że triada Thanyi wkrótce wróci z wodą.
W Szwadronie Triunów były trzy triady. Minya, Sal i Smitta znajdowały się najbliżej mediany, triada Jeel przemierzała pień w górę i w dół, przenosząc zaopatrzenie z kępy, zaś triada Thanyi przynosiła wodę z zawietrznej.
Ogień zwykle nie stanowił problemu, ale zawsze może zdarzyć się błąd.
— Uwielbiam te wspinaczki — oznajmiła Smitta. Płynęła z palcami stóp wczepionymi w krawędź kory. Tak blisko mediany tyle wystarczyło, aby utrzymać ją na słabym powiewie. — Lubię pływać… No i z jakiego innego miejsca można zobaczyć cały Dymny Pierścień?
Minya skinęła głową. Nie chciała rozmawiać. Jeśli problem nie chce odejść sam, a nie można go rozwiązać, co zrobić, jeśli nie uciec? Uciekła tak daleko, jak może uciec ludzka istota. Pomogło. Tutaj, na granicy dwóch nieskończoności, czuła się spokojnie.
Drzewo wydawało się ciągnąć w nieskończoność w obu kierunkach. Ciemna Kępa, podświetlona przez Voy i słońce, była niby aureola zielonego puchu z czarnym jądrem. Na zewnątrz Kępa Daltona-Quinna wydawała się niewiele większa. Kilka zabłąkanych chmur, smużki zielonego lasu, wiry sztormu — wszystko zostało na zewnątrz. Na wschodzie widniał punkt jaskrawego światła nie całkiem pośrodku ciemnego obrzeża; ten sam mały staw, który już od kilku dni kusząco unosił się coraz bliżej nich.
Może, może się zbliży. Nie rozmawiały o tym. To przynosi pecha.
Między suszą a ostatnimi rozruchami politycznymi Szwadron Triunów nie miał czasu zajmować się pielęgnacją drzewa. Były potrzebne w charakterze policji. Można by mieć nadzieję, że egzekucje uporały się na razie z zamieszkami, ale teraz triady znajdowały pasożyty i łaty siwizny na całym pniu. Dzisiaj spaliły już całe pole tego paskudztwa.
Minya pochwyciła kątem oka jakiś ruch na zewnątrz, w kierunku, w którym wiał wiatr. Błękit na błękicie, trudny do zobaczenia, coś wielkiego. Słońce było prawie w nadirze, oślepiało ją. Zmrużyła oczy, osłoniła je dłonią i oznajmiła:
— Triun.
Smitta poderwała się natychmiast.
— Interesuje się nami? Sal!
— Widzę — zaśpiewała Sal spod obłoku dymu.
— Są zainteresowane — dodała Minya. — I całkiem blisko… Smitta podciągnęła się na pniu i już szykowała broń.
— Kiedyś walczyłam z triunem. Są sprytniejsze niż mieczoptaki. Można je odstraszyć. Pamiętajcie, jeśli zabijemy jednego, trzeba zabić wszystkie trzy.
Obiekt o kształcie torpedy był coraz bliżej. Miał barwę nieba i obracał się z wolna. Sześć ogromnych oczu pojawiało się po kolei na obwodzie, a trzy wielkie, przejrzyste płetwy… jedna była mniejsza od pozostałych: to pewnie młode.
— Czego potrzebujemy? — szeptem zapytała Minya.
— Łuki i strzały gotowe? Przywiąż strzałę i wbij w koniec trochę płonącej siwizny. Dobrze, że mamy ogień. Pamiętajcie, gdzie są strzałostrąki. Mogą się przydać.
Minya poczuła, że serce bije jej w gardle. Druga jej podróż na pień… ale Smitta i Sal były tu już wiele razy. Obie zahartowane i doświadczone. Sal, krępa, ruda czterdziestolatka, dołączyła do Szwadronu w wieku dwunastu lat. Smitta urodziła się mężczyzną; kobietą została formalnie.
„Trzymaj się z daleka od Smitty”, powtarzała sobie Minya. Smittę trudno było rozzłościć, ale pod presją coś w jej umyśle mogło się załamać. Wtedy walczyła jak obłąkana, nawet wśród swoich, a wówczas jedynym sposobem, aby ją powstrzymać, było przygniecenie jej do gruntu.
Читать дальше