Alek popatrzył na nie zdumiony, wziął jeden z nich w rękę i zwrócił się do Diraka:
— Co to jest, twoim zdaniem?
— Z pewnością jajka — powiedział robot. — Jajka błękitnego motyla…
— Tak właśnie myślałem! — zawołał uradowany Alek. — Ono jest ciepłe, Dirak. A więc to nie jest chłodnia, to jest po prostu inkubator.
Dirak milczał. Spojrzenie jego utkwiło gdzieś ponad ramieniem człowieka. Po chwili powiedział dobitnie:
— Gąsienice!
Alek gwałtownie się obejrzał. W głębi długiego pomieszczenia zobaczył dwie ogromne gąsienice, intensywnie zielone, mechate. Spokojnie obserwowały nieproszonych gości, ale w ich oczach widać było złość. Przyjęły prawie pionową pozycję, opierając się przednimi kończynami o najbliższe przedmioty. Z ich zachowania można było wnioskować, że czują się tutaj gospodarzami, że to jest ich dom.
— Witajcie, panowie — powiedział Alek przyjaźnie.
Nie usłyszał odpowiedzi. Gąsienice nadal sprawiały wrażenie rozgniewanych. „Dosyć głupio to wypadło” — pomyślał Alek. Stał z jajkiem w rękach i czuł się jak ktoś, kto bez pozwolenia wszedł do cudzego domu. Rozejrzał się, szukając miejsca, gdzie mógłby położyć jajko, ale jeden nieopatrzny ruch wystarczył, by jajko wysunęło mu się z ręki i spadło na ziemię. Posłyszał trzask rozbitej skorupy.
Z niepokojem popatrzył na gospodarzy. W ich spojrzeniu widać było teraz przerażenie i groźbę. I nim zdołał zrobić krok, nagle jak podcięty upadł na ziemię. Dirak błyskawicznie wycelował swój pistolet laserowy w kierunku niespodziewanych wrogów. Pod jego strzałami obydwie gąsienice zapłonęły ogniem. Raptem Dirak poczuł straszliwy wstrząs jak przy silnym porażeniu prądem — ośrodki percepcji przestały działać. Ale nie upadł. Tylko jego ręce stały się bezwładne, a w metalicznym korpusie ucichł nagle ten ledwie dosłyszalny szum, który był podstawową funkcją jego życia. I w tym momencie szklany dom jakby zalała fala gąsienic, które z dużą szybkością zaczęły pełznąć w kierunku swoich ofiar.
Żarówka elektryczna zapaliła się i zaraz zgasła. Ośrodki percepcji zaczęły działać i Dirak zobaczył, że pochylają się nad nim, uzbrojone w niklowane instrumenty, trzy gąsienice w dziwacznych kitlach roboczych. W jednej chwili pojął, że robią to, co kiedyś już robili technicy Bagrationowa — naprawiają go. Teraz właśnie jedna z gąsienic szybkimi, zręcznymi ruchami przykręcała śrubki na lewej górnej części klatki piersiowej, gdzie był zamontowany system zabezpieczający. Dirak rozejrzał się. Znajdował się w przestronnym, jasnym pomieszczeniu, którego ściany zdawały się być zrobione z kości słoniowej.
— Gdzie jest Alek? — spytał gromkim głosem. — Czy żyje?
I wtedy zdał sobie sprawę, że gospodarze nieco rozstroili jego mechanizm dźwiękowy. Sam dokonał korektury i tym razem odezwał się już swoim zwykłym głosem: — Gdzie jest Alek?
Gąsienice nie odpowiedziały, patrzyły na niego z ciekawością i strachem. I nagle w jego wewnętrznym automatycznym radioodbiorniku rozległ się cichy głos ludzki o miłym brzmieniu:
— Wstań!
Dirak nie zrozumiał sensu słów, ale szybko się podniósł. W odległości kilku kroków od niego, opierając się o biurko o czarnym metalicznym połysku, stała mniejsza od innych szara gąsienica. Z uwagą przypatrywała się Dirakowi spokojnym, mądrym spojrzeniem.
— Gdzie jest Alek? — po raz trzeci zapytał Dirak.
Szara gąsienica patrzyła na niego ze zdziwieniem. Dirak pojął, co należy zrobić. Włączył głos radiowego aparatu nadawczego. Z oblicza szarej gąsienicy można było wyczytać, że teraz zrozumiała, o co chodzi.
— Jestem Łoś z planety War — powiedziała. — Teraz cię słyszę… Nie potrafimy odbierać fal dźwiękowych. Na fale dźwiękowe reagują nasze motyle.
Dirak dłuższą chwilę milczał. W tym czasie jego skomplikowany mechanizm myślenia z błyskawiczną szybkością dokonywał tysiąca operacji. Wreszcie rozszyfrował podstawowe pojęcia języka gąsienic.
— Jestem Dirak z planety Ziemia — powiedział. — Jestem maszyną myślącą BA–6 skonstruowaną przez Bagrationowa.
Na szarym owłosionym obliczu Łosia pojawił się grymas, który dziwnie przypominał uśmiech.
— Witaj, Dirak — powiedział. — I wybacz tę małą przykrość, którą ci wyrządziliśmy.
Później Dirak odtworzył w reproduktorze całe zdanie, ale teraz pojął tylko sens pierwszych słów — słów pozdrowienia.
— Gdzie jest Alek? — spytał. — Alek jest człowiekiem! — Pokazał ręką jego wzrost. — Chciałbym wiedzieć, gdzie jest Alek?
Łoś wyciągnął przednie kończyny w kierunku jakichś przycisków. Ekran rozjaśnił się i Dirak ujrzał swego pana i przyjaciela.
Alek leżał pod szklanym kloszem w pomieszczeniu, które przypominało biokomorę na statku kosmicznym. Łoś powiększył jeden z kadrów i robot mógł stwierdzić z całą pewnością, że Alek oddycha.
— Alek żyje — powiedział Łoś. — Przeżył szok elektryczny, którego następstwem był częściowy paraliż. Ale nie ma już obaw. Przywrócimy mu naturalne funkcje…
Dirak znów pogrążył się w swoich manipulacjach myślowych.
— Dziękuję wam — powiedział. — Mam nadzieję, że ten szok nie będzie miał złych skutków dla jego zdrowia.
Ale tym razem Łoś nie zrozumiał, o co chodzi.
— Chodź ze mną — rozkazał.
Trzy gąsienice, które przedtem zajmowały się naprawą Diraka, popatrzyły na siebie z niepokojem. Łoś to zauważył.
— Nie bójcie się — powiedział. — Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Z jego strony można spodziewać się wszystkiego, tylko nie jakiegoś nierozsądnego postępku.
Łoś ruszył w kierunku jednej ze ścian i nacisnął guzik. Otworzyły się niewielkie drzwi.
— Proszę, wchodź — powiedział.
Weszli do windy. Zjeżdżała w dół z błyskawiczną szybkością. Kiedy Dirak doliczył się osiemnastego piętra, winda stanęła. Znaleźli się w długim korytarzu, pozbawionym drzwi i okien. Miękkie, ciepłe światło dzienne, którego źródło było niewiadome, sprawiało, że wszystkie przedmioty, nawet te najbardziej odległe, stawały się widoczne. Łoś zaczął teraz z dużą szybkością pełznąć po podłodze zrobionej z czegoś, co przypominało korek. Nawet Dirakowi, który szedł za nim, wydało się to niezwykle zabawne. Zatrzymali się przed ścianą, na której widniał jakiś znak. Łoś nacisnął kryształowy guzik i po chwili znaleźli się w przestronnym, długim pokoju. I tu nie było okien, a mimo to pomieszczenie było jasne, a powietrze w nim — orzeźwiające. Wzdłuż ścian stały metalowe szafki.
— Oto część mojej biblioteki — powiedział Łoś. — Tu znajdziesz wszystko, co ci jest potrzebne — słowniki, encyklopedie, atlasy, indeksy rzeczowe. Dzięki nim szybko i poprawnie opanujesz nasz język i poznasz podstawy naszej cywilizacji. Sądzę, że nie sprawi ci to wielkiego kłopotu… Jak zdołałem stwierdzić, jesteś doskonałą myślącą maszyną, Dirak, i muszę przyznać, że my takich jeszcze nie mamy.
— Niepokoję się o Alka — powiedział robot. — Trudno mi będzie skoncentrować się w pracy, jeśli nie dowiem się, jaki jest jego stan.
Łoś nie zrozumiał, o co chodzi Dirakowi, ale w jego dobrych, mądrych oczach pojawił się błysk serdeczności.
— Nie rozumiem, Dirak… Może popracujesz tutaj trochę, a potem porozmawiamy.
Wkrótce Dirak został sam w pokoju i natychmiast zabrał się do roboty. Nie musiał czytać niezliczonych tekstów. Mechaniczna świadomość pochłaniała je razem z kropkami i przecinkami i utrwalała je raz na zawsze w jego pamięci. Niezmordowanie i pedantycznie rejestrował biblioteczne zbiory gąsienic i tylko od czasu do czasu robił kilkuminutowe przerwy. A wówczas włączały się wszystkie zespoły, by asymilować ten pokarm i przekształcić go w ścisłą wiedzę, w informacje, które były mu potrzebne. Pod koniec ósmej godziny pracy Diraka znowu pojawił się Łoś.
Читать дальше