Pan Barbet ukłonił się.
— W ubiegłym roku otrzymał pan nagrodę państwową za swoją twórczość. Nie miałem okazji pogratulować.
— Dziękuję, panie prezydencie, dziękuję z całego serca. — Pan Barbet zaczerwienił się.
— Poprosiłem pana — Prezydent zwrócił się do Eksperta — bo z godziny na godzinę wzrasta niebezpieczeństwo. Ludzie, mimo uspokajających komunikatów radia i telewizji, przenoszą się, żeby nie powiedzieć „uciekają”, na drugą stronę Sekwany, gdzie jak dotąd nie zauważono żadnych pęknięć ani szczelin. W tej sytuacji rząd podjął decyzję, by ewakuować Montparnasse i inne dzielnice po tamtej stronie rzeki. Przerzuciliśmy przez Sekwanę kilka mostów pontonowych, wojsko czuwa nad ewakuacją, policja pilnuje opustoszałych domów, specjalne ekipy obserwują nawierzchnie ulic i placów. Rejestrujemy na specjalnej mapie każde nowe pęknięcie.
Prezydent uśmiechnął się do pana Barbet. Był to smutny uśmiech. Pisarz odpowiedział westchnieniem.
— Nie mamy wszakże żadnej pewności — mówił dalej Prezydent — że przejście na drugą stronę Sekwany rozwiązuje problem zabezpieczenia milionów paryżan, że tutaj nic im nie grozi. W wielu punktach miasta, a szczególnie w pobliżu Pola Marsowego, zarysowały się mury domów. Dlatego zwołałem posiedzenie gabinetu. Złoży pan sprawozdanie z dotychczasowego przebiegu akcji i razem z kolegami spróbuje odpowiedzieć na pytanie, co należy uczynić, by skutecznie zniszczyć Drzewo.
— Dlaczego zniszczyć? — zapytał pan Barbet i wyłożył swój punkt widzenia.
— Ale to ryzykowne — orzekł Prezydent. — Pan jest pisarzem, z przeproszeniem romantykiem, pan żyje w innym świecie, pan to może przypłacić życiem.
— Warto zaryzykować — upierał się pan Barbet.
— Hm… — mruknął Prezydent. — Tak czy inaczej zasłuży pan na Legię Honorową.
Pan Barbet podziękował i oświadczył:
— Inna Cywilizacja usiłuje nawiązać z nami kontakt. Drzewo Nie — Drzewo spełnia zapewne rolę Pośrednika.
— Ile pan ma lat? — zapytał Prezydent.
— Zbliżam się do pięćdziesiątki.
— Jest pan jeszcze bardzo młodym człowiekiem. Żona, dzieci?
— Niestety, nie mamy dzieci, panie Prezydencie. Żona w Sabaudii. Wszelkie formalności załatwiłem ze swoim adwokatem. Jeżeli zginę, nic się nie stanie, jeżeli zdołam nawiązać kontakt ż Drzewem, uratujemy Paryż, a być może coś więcej.
— Tak, tak — zgodził się milczący dotąd Ekspert. — To COŚ WIĘCEJ, to być może cały nasz glob.
— Nie jestem formalistą — powiedział Prezydent i wyjął z szuflady kartkę papieru. — Proszę jednak napisać, że wbrew naszym ostrzeżeniom postanowił pan dla ratowania rodzinnego miasta, ojczyzny, a kto wie, czy nie całego świata, zaryzykować, narażając własne życie.
Pan Barbet spełnił żądanie Prezydenta, podpisał oświadczenie. Prezydent wymienił spojrzenie z Ekspertem i powiedział:
— No cóż, niech Bóg prowadzi, życzę panu, panie Barbet, powodzenia. Zawsze szanowałem twórców, zawsze ceniłem pisarzy. Co za nieposkromiona wyobraźnia! Fantastyka naukowa to cudowna literatura.
Prezydent objął pana Barbet.
— Drogi Barbet, niechże pana uściskam! Co za wzruszająca chwila. Oddajemy inicjatywę w ręce fantasty. Co na to przedstawiciel Nauki?
Ekspert pochylił głowę. Teraz dopiero dostrzegł, jak bardzo zabłocił swoje buty.
— Może pan Barbet więcej zdziała — uczony uśmiechnął się. — W tej sytuacji nie wolno zrezygnować z żadnej, najbardziej nawet fantastycznej, inicjatywy.
Mosty były zatłoczone ludźmi, pan Barbet zajął miejsce w helikopterze. Towarzyszyli mu Ekspert, prefekt policji i generał Paton. Wylądowali na Placu Inwalidów przed Grobem Napoleona. Barbet pomyślał o żonie, potem o Cesarzu i wsiadł do limuzyny eskortowanej przez dwunastu policjantów w białych hełmach. Jechali wolno opustoszałymi ulicami. Pan Barbet otarł ukradkiem łzę. Jakkolwiek to wszystko się skończy, pozostanie w pamięci ludzi jako człowiek, który oddalił niebezpieczeństwo zagłady od Ziemi bądź usiłował to uczynić poświęcając własne życie.
Policjanci i żołnierze, rozstawieni wzdłuż ulic, salutowali przejeżdżający samochód. Wóz zatrzymał się w pobliżu Pola Marsowego. Barbet wysiadł i pewnym krokiem szedł w stronę Drzewa Nie — Drzewa.
Generał szepnął do Eksperta:
— Gdy tylko zginie ten biedny człowiek, rozpoczniemy bombardowanie drzewa, placu i okolicy najcięższymi bombami. Zniszczymy dzielnicę, lecz uratujemy świat. Samoloty czekają na mój sygnał.
Pan Barbet stał pod drzewem. Wiatr poruszył liśćmi, i pisarz usłyszał melodyjne dźwięki.
„Drzewo przemawia do mnie — pomyślał. — Za chwilę położę dłonie na jego pniu, albo jeszcze lepiej, obejmę pień ramionami, jak gdybym witał serdecznego przyjaciela wracającego z dalekiej podróży.”
Zanim jednak to uczynił, pomyślał jeszcze: „Prawdopodobnie jestem skończonym idiotą, powinienem wyjechać z żoną do Sabaudii. Kto zdoła ocenić moje poświęcenie? Mógłbym jeszcze tworzyć, pisząc osiem albo dziesięć książek, mógłbym wiele zdziałać…” A niech to diabli! — zakończył głośno. Ekspert usłyszał i zatroszczył się o samopoczucie Barbeta.
— Czuję się doskonale — skłamał pisarz. — Znakomicie. Niech pan odejdzie, proszę zostawić mnie sam na sam z Drzewem.
Melodia wygrywana przez wiatr na liściach Drzewa dodała panu Barbet otuchy. Objął pień drzewa, przytulił policzek do wonnej kory i przymknąwszy oczy zapomniał o całym świecie. Był nieludzko, bosko szczęśliwy. Dostrzegł na gałęzi owoc, poczuł pragnienie, zerwał lśniącą, różową kulę. Owoc był soczysty, orzeźwiający, wspaniały, cudowny. A najcudowniejsza była świadomość, że wyszedł wreszcie z mrocznego labiryntu na otwartą przestrzeń, gdzie każdy szczegół olśniewał oczywistością swojego sensu. Barbet zaspokoił pragnienie i zrozumiał dosłownie wszystko: swoją żonę, wygrzewającą się na balkonie hotelu w Sabaudii, ludzi walczących ze sobą na mostach Sekwany, teorię względności Einsteina i model wszechświata Lemaitre’a. Zrozumiał okrucieństwo synów króla — inżyniera Sanheriba, którzy zatłukli genialnego ojca posążkami bogów asyryjskich, pojął istotę antymaterii i antyświatów, zdołał nawet pojąć Eksperta i Generała.
Obaj z rozdziawionymi ustami wpatrywali się w kulistą koronę drzewa, szybującą nad dachami Paryża.
— No i drzewo zaspokoiło swój głód — stwierdził Ekspert. — Gdy Barbet objął ramionami pień, korona poderwała się i pomknęła w górę.
— Porywając pana Barbet — uzupełnił asystent Eksperta.
— Resztki drzewa sczerniały — oznajmił prefekt policji.
— Nie będziemy bombardować zwęglonego pnia — oświadczył Generał. — To zbyteczne.
— Porwano człowieka — przypomniał asystent. — Trzeba sporządzić protokół.
— To również zbyteczne — powiedział Ekspert. — Byliśmy świadkami wniebowstąpienia — uczony westchnął z ulgą i dodał rozbawiony:
— Ci pisarze mają pomysły, no, no!
Vladimir Colin
W zamkniętym kręgu
Tak, umarłe domy stały całe. Tam, gdzie przez nieliczne wyrwy w ścianach widać było rozszczepione końce belek, łóżko niby motyl w gigantycznym zbiorze owadów unosiło się nieruchome, dywan przybierał kształt blaszanego namiotu. Rzeźba oderwana od pękniętego frontonu spadła na plac i kobieta ze smoły, po pas zagrzebana w popiele, błagalnym gestem wyciągała jeszcze ręce ku pogiętym szyldom i metalowym szkieletom, urozmaicającym jednostajną szarość. Gdyby nie brak szyb okiennych, w których niegdyś odbijało się jaskrawe słońce, w których przesuwały się ludzkie twarze, domy wydawałyby się na ogół nie tknięte, tyle tylko, że pomalowane czarną, żałobną farbą, tak starą i tandetną, że łuszczyła się wszędzie. Ale ziejące czernią wyrwy odbierały nadzieją.
Читать дальше