— Rośnie na chwałę bożą — stwierdził asystent Alve, człowiek wielce religijny. Niegdyś zamierzał zostać księdzem, ostatecznie został empirykiem.
Drzewko nie — drzewko wydoroślało w ciągu niespełna doby i mówiono teraz o nim DRZEWO NIE — DRZEWO, wszystko dużymi literami. Drzewo, co tu ukrywać, było wielkie, wyższe od innych drzew w parku o dobre kilka metrów. — Dwadzieścia — obliczył na oko asystent Alve. Wówczas zapadła decyzja, by całe Pole Marsowe od Akademii Wojskowej do wieży Eiffla otoczyć zasiekami z drutu kolczastego i wystawić posterunki policyjne co dziesięć kroków.
Pani Barbet spakowała rzeczy i oznajmiła:
— Wyjeżdżam, a ty postąpisz zgodnie ze swoim sumieniem.
— Z sumieniem? — zdziwił się Barbet. — Jakże to, nie rozumiem, co moje sumienie ma wspólnego z twoim wyjazdem?
— Pozostając w Paryżu, narażasz swoje życie, czego nie powinieneś uczynić ze względu na mnie. Czy przedłużyłeś polisę ubezpieczeniową?
— Przedłużyłem.
— Powinieneś wstąpić do mecenasa Herpera — przypomniała żona. — Nie chcę mieć żadnych kłopotów z powodu twojej samolubnej śmierci.
— Samolubna śmierć — pan Barbet mimo powagi sytuacji roześmiał się. — Co ty wygadujesz?
— Zostajesz w Paryżu, by zaspokoić niezdrową ciekawość, żądzę sensacji. Spójrz, co wyrabiają ludzie w domach sąsiadujących z parkiem.
— Ludzie jak ludzie — pan Barbet próbował usprawiedliwić przedstawicieli cywilizacji ziemskiej — są po prostu zainteresowani niecodziennym wydarzeniem.
— Od świtu do nocy sterczą na dachach, balkonach, pełno ich w oknach — pani Barbet była szczerze oburzona. — Są strasznie jeszcze prymitywni.
— Wszyscy nie mogą wyjechać z Paryża.
— To znaczy, że jadę sama.
— Tak, jutro zatelefonuję do ciebie, a pojutrze przyjadę.
— Mówisz tak dla świętego spokoju.
— Nie, wpadnę na dzień, dwa.
Pani Barbet opuściła Paryż o piątej po południu, o siódmej Ekspert stwierdził, że drzewo już nie rośnie.
— Poprzestało na dwudziestu czterech metrach — rzekł asystent Alve i napełnił cztery kieliszki.
Pan Barbet udostępnił swoje mieszkanie Ekspertowi i komisarzowi policji. Asystent przyniósł butelkę whisky. Z tarasu roztaczał się piękny widok na Pole Marsowe. Z lewej strony dodawały otuchy solidne budynki Ecole Militaire, w dali na Montparnasse sterczał czarny wieżowiec, na wprost, wśród dachów, można było podziwiać kopuły St. Leon. Wieża Eiffla, najważniejszy element panoramy z prawej strony, pogłębiała uczucie spokoju. Nic się przecież nie stało, w każdym bądź razie Drzewo Nie — Drzewo, śmiesznie małe przy wieży Eiffla, nie mogło zakłócać normalnego rytmu życia. Wydarzenie zapewne niecodzienne, ale nie należało przeceniać jego skutków. Tak ocenił sytuację komisarz policji.
— Jeśli zajdzie potrzeba — mówił patrząc przez lornetkę — zetniemy to drzewko, i sprawa załatwiona.
Zaterkotał telefon. Słuchawkę podniósł pan Barbet.
— Minister do Eksperta — powiedział szeptem.
Ekspert słuchał przez dobrą minutę.
— Mało prawdopodobne — wyjąkał wreszcie — ale trzeba sprawdzić. Zaraz tam przyjadę.
— Złe nowiny? — zapytał asystent.
— Dziwne — odparł Ekspert. — W kilku miejscach popękała nawierzchnia ulic i placów. Sądzę, że mogły to spowodować wielodniowe upały, Sekwana przemieniła się w strugę brudnej wody. Nie przypuszczam, by istniał jakikolwiek związek między naszym Drzewem a tymi pęknięciami. Największą szczelinę zauważono na Placu Inwalidów. Obejrzymy ją, panie komisarzu.
— Osiem metrów długości — informował posterunkowy. — Piętnaście centymetrów szeroka. Zmierzyłem dokładnie.
Ekspert poprosił o latarkę, uklęknął tuż przy szczelinie i przez chwilę manewrował lampką. W podobny sposób obejrzał pęknięcia jezdni na Saint Germain, w pobliżu dworca Quai d’Orsay i na bulwarze Garibaldiego przy placu Cambronne. Pół godziny później wkroczył do gabinetu Ministra.
— Pan się źle czuje? — powiedział Minister. — Czy wezwać lekarza?
— Nie, nie dziękuję, biegłem po schodach.
— Biegł pan? Co oznacza ten pośpiech?
— W szczelinach zauważyłem korzenie, białe korzenie Drzewa Nie — Drzewa. Trzeba natychmiast ściąć, zniszczyć to diabelstwo. Pan rozumie?
— Rozumiem — wyszeptał Minister i pobladł.
Na Pole Marsowe wjechały dwa buldożery, postanowiono wyrwać drzewo z korzeniami. Gdy pękła trzecia stalowa lina, Ekspert zwrócił się o pomoc do wojska. Komendant miasta przysłał oddział saperów z miotaczami ognia.
— Trzeba to spalić — powiedział Ekspert do młodego oficera.
Drzewo zwycięsko odparło atak miotaczy.
— Lekko zaróżowiło się — meldował dowódca oddziału saperów.
— Pokraśniało — poprawił asystent Eksperta. — Ogień raczej mu służy, spójrzcie, wypuszcza nowe pąki, wśród liści pojawiły się jak gdyby owoce.
— Jak gdyby — wymruczał Ekspert, a ponieważ oficer czekał na dalsze rozkazy, powiedział:
— Proszę wycofać oddział.
— A może obrzucić to dziwo granatami? — zaproponował oficer.
Ekspert zamyślił się. Granaty, no cóż, można by spróbować. Jeden z żołnierzy zameldował, że jakiś cywil pragnie rozmawiać z Ekspertem.
— A, to pan — ucieszył się nie wiadomo dlaczego Ekspert, witając Barbeta. — Czym mogę służyć?
— Chciałbym pomóc.
— Chętnie skorzystamy z każdej pomocy.
— Obserwując próby zlikwidowania Drzewa Nie — Drzewa, doszedłem do przekonania, że wybraliśmy niewłaściwą drogę.
— Pan zna właściwą?
— Być może, iż mylę się, ponosi mnie fantazja, lecz powinniśmy potraktować to drzewo bardziej po ludzku.
— Po ludzku? — powtórzył Ekspert i wytrzeszczył oczy.
— Należy założyć — kontynuował pan Barbet — że z meteorytu wyrosła roślina, przybysz z Kosmosu, z Innego Układu Słonecznego, struktura szczególnego rodzaju. Być może badająca naszą reakcję na tę nieoczekiwaną wizytę, być może spragniona, poszukująca napoju, pożywienia.
— Co pan proponuje?
— Spróbuję nawiązać z drzewem bezpośredni kontakt.
— Wygłosi pan powitalne przemówienie, a mała dziewczynka złoży u stóp drzewa kwiatki — kpił Ekspert.
— Wspomniałem o bezpośrednim kontakcie.
— Nie rozumiem.
— To rodzaj rośliny, położę rękę na pniu, będzie to pierwszy przyjazny odruch. Niech pan sobie wyobrazi, panie Ekspercie, że człowiek wylądował na obcej planecie. Natychmiast miejsce lądowania otoczono drutem kolczastym, a gdy próbował zaspokoić głód, gospodarze Innego, Świata usiłowali go unicestwić.
— Niczego pan nie dotknie — powiedział Ekspert. — To piekielne drzewo zagraża bezpieczeństwu miasta. Doniesiono mi o kilkunastu dalszych pęknięciach nawierzchni ulic i placów. Korzenie tego świństwa — Ekspert nie panował nad słowami — rosną ze zdumiewającą szybkością. Obym był złym prorokiem… Paryżowi grozi zagłada.
— Potraktujmy to drzewo po ludzku — upierał się pan Barbet — bądźmy gościnni, wielkoduszni, wspaniałomyślni.
Do Eksperta podszedł komisarz policji.
— Prezydent Republiki pragnie z panem osobiście porozmawiać — oświadczył. — Mój samochód czeka.
— Pojedziemy razem — oświadczył Ekspert, i pan Barbet zajął miejsce w policyjnym wozie.
Prezydent przywitał Eksperta, a zobaczywszy pana Barbet, zawołał:
— O, co za miła niespodzianka! Barbet, nasz znakomity pisarz. Czytając pańskie powieści fantastycznonaukowe, najlepiej wypoczywam.
Читать дальше