— Chce go pani uczyć dzielenia… i o pierwszych osadnikach, i o historii Rewolucji Amerykańskiej?
— A dlaczego nie?
— No tak, możemy spróbować go uczyć. Trygonometrii i rachunku różniczkowego też, jeżeli pani tak sobie życzy. Ale ile on się może nauczyć, panno Fellowes? On jest wspaniałym chłopcem, nie ma co do tego wątpliwości. Ale nie możemy zapominać, że to tylko neandertalczyk.
— Tylko?
— Neandertalczycy byli ograniczeni umysłowo, bardzo ograniczeni. Zgodnie ze wszystkimi…
— Panie doktorze, on już umie czytać. Hoskins otworzył usta ze zdumienia.
— Co takiego?
— „Kot wdrapał się na drzewo”. Odczytał to głośno z książeczki. „Pociąg zagwizdał”. Wzięłam książkę, wybrałam stronę, a on odczytał to, co tam było napisane.
— On potrafi czytać? — spytał zdumiony Hoskins. — Naprawdę?
— Pokazałam mu, jak wyglądają litery i jak się je składa w słowa. A on dokonał reszty. Nauczył się czytać w zadziwiająco szybkim tempie. Nie mogę się doczekać na doktora Mclntyre’a i na resztę paleontologów. Chcę, żeby oni jak najszybciej się o tym dowiedzieli. No i jak to jest z tym ograniczeniem umysłowym neandertalczyków? On potrafi sobie czytać bajki. A z czasem, zobaczy pan, będzie umiał czytać książki bez obrazków, będzie czytał gazety, czasopisma, podręczniki…
Hoskins siedział i słuchał, a jej nagle wydało się, że jest przygnębiony.
— No, nie wiem, panno Fellowes.
— Powiedział pan, że mogę prosić, o co chcę.
— Tak, wiem. Nie powinienem był tego mówić.
— Czy to taki wielki wydatek? Ten nauczyciel dla Timmie’ego?
— Tu nie chodzi o koszt — powiedział Hoskins. — To cudowne, że Timmie potrafi czytać. I zadziwiające. Naprawdę tak myślę. I chcę się zaraz o tym przekonać. Ale pani pragnie zorganizować mu szkołę. Mówi pani o rzeczach, których on się z czasem nauczy. Ale, panno Fellowes, nie zostało wiele czasu. Panna Fellowes, zaskoczona, aż zamrugała.
— Nie zostało wiele czasu?
— Jestem pewien, że pani zdaje sobie sprawę, że eksperyment z Timmiem nie może trwać w nieskończoność.
Panna Fellowes była przerażona. Czuła się jak ktoś, komu podłoga pod stopami zamieniła się w ruchomy piasek.
Co on chciał przez to powiedzieć? Nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała. Eksperyment z Timmiem nie może trwać w nieskończoność. Czy on tak powiedział? Co to ma znaczyć?
Przypomniała sobie nagle profesora Adamewskiego i to, że po dwóch tygodniach odebrano mu jego kamień, bo trzeba było zrobić miejsce w polu statycznym dla innego obiektu.
— Chce pan go odesłać z powrotem? — zapytała panna Fellowes słabym głosem.
— Obawiam się, że tak.
— Ale, panie doktorze, pan ma do czynienia z chłopcem, a nie z kamieniem.
— Tak — powiedział Hoskins zakłopotany. — Mimo to on nie może być traktowany wyjątkowo. Dowiedzieliśmy się już od niego tyle, ile mogliśmy. Na temat życia w swoich czasach nie pamięta niczego, co by miało wartość naukową. Antropologdzy niewiele się dowiadują z tego, co mówi, a pytania, które zadawali mu za pani pośrednictwem, nie doprowadziły do uzyskania wielu informacji mających realną wartość, więc…
— Nie mogę w to uwierzyć — powiedziała zaszokowana panna Fellowes.
— No wie pani, to nie nastąpi dzisiaj. Ale nie można przed tym uciec. To jest konieczne. — Wskazał materiały naukowe leżące na biurku. — Teraz, kiedy spodziewamy się, że uda nam się sprowadzić ludzi z czasów historycznych, będziemy potrzebowali miejsca w polu statycznym, jak najwięcej miejsca. Panna Fellowes nie była w stanie tego zrozumieć.
— Ale nie możecie… Timmie… Timmie…
— Proszę się tak nie denerwować, panno Fellowes.
— Jest to jedyny na świecie żyjący neandertalczyk, a wy chcecie odesłać go z powrotem?
— Tak jak powiedziałem. Dowiedzieliśmy się tyle, ile mogliśmy. Teraz musimy pójść dalej.
— Nie.
— Panno Fellowes, bardzo panią proszę. Wiem, że jest pani niezwykle przywiązana do chłopca. I któż by panią za to winił? To wspaniałe dziecko. A pani już długo z nim mieszka, przebywa z nim pani dzień i noc. Ale pani jest profesjonalistką, panno Fellowes. Rozumie pani, że dzieci, które ma pani pod opieką, przychodzą i odchodzą, że nie może ich pani zatrzymać przy sobie na zawsze. To dla pani nic nowego. A poza tym Timmie nie odejdzie tak od razu. Zostanie jeszcze z nami, być może przez parę miesięcy. Jeżeli pani chce dać mu nauczyciela… no to zobaczymy, co się da zrobić.
Panna Fellowes wciąż wpatrywała się w Hoskinsa.
— Pozwoli pani, że coś pani dam.
— Nie — wyszeptała. — Niczego mi nie potrzeba. Drżała. Wstała i potykając się jak w koszmarnym śnie, podeszła do drzwi. Zaczekała, aż się otworzą, a potem przeszła przez sekretariat, nie patrząc ani w prawo, ani w lewo.
Chcą go odesłać?
Chcą go odesłać z powrotem?
Czy oni stracili rozum? Timmie nie był już przecież neandertalczykiem, a jeżeli nim był, to tylko z wyglądu.
Tak naprawdę był łagodnym, grzecznym chłopcem, który nosił zielony kombinezon i lubił oglądać filmy i książki z Baśniami z tysiąca i jednej nocy. Chłopcem, który wieczorem sprzątał swój pokój. Chłopcem, który posługiwał się łyżką, widelcem i nożem. Chłopcem, który umiał czytać.
A oni mieli zamiar posłać go z powrotem w epokę lodowcową, żeby tam radził sobie sam w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi tundrze?
Nie, to nie mogło być prawdą. Przecież on w tamtym świecie nie miał najmniejszej szansy. Już do tamtego świata nie pasował. Nie posiadał umiejętności potrzebnych neandertalczykowi. Ich miejsce zajęły inne — absolutnie nieprzydatne w tamtym świecie.
On tam umrze, pomyślała panna Fellowes.
Nie.
Nie, Timmie, powiedziała do siebie z całą zawziętością, na jaką ją było stać, ty nie umrzesz. Nie umrzesz.
* * *
Wiedziała teraz, dlaczego Bruce Mannheim podał jej swój telefon. Rozmawiając z nim, nie miała o tym pojęcia, ale teraz rozumiała, że Mannheim przewidział przyszłość. Wiedział, że stanie się coś, co zagrozi Timmie’emu. On to wiedział, a ona nie. Ona po prostu była ślepa, nie dopuszczała do siebie myśli o takiej możliwości. Nie zwracała uwagi na nic, co wskazywało na tę konieczność, o której Hoskins właśnie jej powiedział. Pozwoliła sobie przypuszczać — wbrew wszelkim danym, wbrew rozumowi — że Timmie spędzi resztę życia w dwudziestym pierwszym i wieku.
Ale Mannheim wiedział, że tak nie będzie. I przez cały czas czekał na jej telefon.
— Muszę się z panem natychmiast zobaczyć — oświadczyła mu.
— W instytucie?
— Nie — odrzekła. — Gdzie indziej. Gdziekolwiek. Gdzieś w mieście. Niech pan wybierze miejsce.
Spotkali się w malej restauracji nad rzeką. Mannheim powiedział, że tam nikt nie będzie im przeszkadzał. Było deszczowe popołudnie gdzieś w środku tygodnia. Kiedy przyszła, Mannheim już na nią czekał. Wszystko to wydawało jej się okropnie konspiracyjne, wręcz skandaliczne — miała jeść lunch z człowiekiem, który utrudniał życie jej pracodawcy. I ten człowiek był mężczyzną. Mężczyzną, którego prawie nie znała, młodym i atrakcyjnym. Takie postępowanie nie jest w moim stylu, stwierdziła w duchu. A kiedy przypomniała sobie tamten sen — Mannheima pukającego do drzwi, biorącego ją w objęcia…
Jednak to spotkanie nie miało w sobie niczego romantycznego. A sen był tylko snem, ulotną fantazją jej nieświadomości. Nie czuła najlżejszego pociągu do Mannheima. Spotykała się z nim w sprawie służbowej, która była równocześnie sprawą życia lub śmierci.
Читать дальше