Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— To dosyć daleko — rzekł kierowca — za rzeką, przy szpitalu psychiatrycznym.
W milczeniu skinąłem głową i pojechaliśmy.
Jechaliśmy około czterdziestu minut. Minąwszy rogatki miasta, przejechaliśmy przez most nad rzeką, okrążyliśmy jezioro i znaleźliśmy się na pagórkowatym terenie, porosłym wyschniętymi zeszłorocznymi chwastami. Gdzieniegdzie przebijała już wczesna wiosenna zieleń.
Wreszcie ukazały się dachy, a potem czerwona cegła murów położonego w dole szpitala psychiatrycznego, który w naszym mieście nazwano żartobliwie „przybytkiem mędrców”.
Wzdłuż wysokiego murowanego ogrodzenia z tłuczonym szkłem biegła droga wysypana szlaką. Kierowca skręcał kilka razy w labiryncie murów.
W końcu zatrzymał auto przed niewielkimi drzwiami.
— To tu. Dwunasty numer.
Byłem niemile zaskoczony, gdy się zorientowałem, że drzwi, które według wszelkiego prawdopodobieństwa prowadziły do biura Towarzystwa Kraftstudta, stanowiły jednocześnie wejście do „przybytku mędrców”. „Czy Kraftstudt aby nie zaangażował wariatów do wykonywania wszelkiego rodzaju prac matematycznych?” — pomyślałem sobie i uśmiechnąłem się.
Podszedłem do drzwi i nacisnąłem guzik dzwonka. Czekałem długo, chyba z pięć minut. Wreszcie drzwi się otworzyły. Ukazał się w nich młody człowiek o bladej twarzy i zjeżonych gęstych włosach, mrużąc oczy porażone światłem dziennym.
— Słucham pana? — zwrócił się do mnie.
— Czy tu się mieści Towarzystwo Matematyczne Kraftstudta? — zapytałem.
— Tak.
— Panowie dawali ogłoszenie w gazecie…
— Tak.
— Przyniosłem zamówienie.
— Proszę, niech pan pozwoli.
Zwróciłem się do kierowcy, powiedziałem, żeby zaczekał, i pochylając się wszedłem do środka. Gdy zamknęły się za mną drzwi, znalazłem się w zupełnych ciemnościach.
— Proszę, niech pan pozwoli za mną. Ostrożnie, tu schodki. Teraz na lewo. Znów schodki. Teraz pójdziemy w górę…
Mówiąc to, mój przewodnik prowadził mnie za rękę przez ciemne, kręte korytarze, schodami to w dół, to w górę…
Wreszcie nad głową zajaśniało przyćmione żółtawe światło; wspiąwszy się po stromych kamiennych schodach Znalazłem się w niewielkim hallu z oszkloną przegrodą. Młody człowiek szybko wszedł za przepierzenie, otworzył szerokie okienko i zwrócił się do mnie:
— Słucham pana.
Miałem uczucie, jakbym trafił nie tu, gdzie trzeba. Ten półmrok, ten podziemny labirynt i wreszcie ten głuchy pokój, bez okien, z jedną jedyną słabiutką żarówką pod sufitem — to wszystko w żaden sposób nie kojarzyło mi się z nowoczesnym ośrodkiem obliczeniowym.
Stałem, oglądając się z niedowierzaniem wokół.
— Słucham pana — powtórzył młody człowiek, wychylając się przez okienko.
— Ach, tak! A więc to tu mieści się ośrodek obliczeniowy Towarzystwa Kraftstudta?
— Tak, tak — przerwał mi z nutą zniecierpliwienia w głosie. — Mówiłem już panu, że tutaj. O co chodzi w pańskim zamówieniu?
Wyciągnąłem z kieszeni kartkę z zapisem równań i podałem mu przez okienko.
— To jest przybliżenie liniowe tych oto równań, podane w pochodnych cząstkowych — zacząłem wyjaśniać niepewnym głosem. — Chciałbym, żeby panowie rozwiązali mi je cyfrowo, przynajmniej na granicy dwóch ośrodków… Rozumie pan, to jest równanie dyspersji i tutaj szybkość rozchodzenia się fal radiowych jest zmienna w każdym punkcie.
Młody człowiek zmiął w dłoni moją kartkę i zwrócił się do mnie nieoczekiwanie.
— Wszystko jasne. Na kiedy potrzebne jest panu rozwiązanie?
— Jak to na kiedy? — zdziwiłem się. — To panowie powinni mi powiedzieć, kiedy otrzymam wynik.
— Jutro. Odpowiada panu? — zapytał, zwróciwszy na mnie czarne oczy o głębokim spojrzeniu.
— Jutro?!
— Tak, jutro. Powiedzmy, na godzinę dwunastą.
— Boże, cóż za maszynę panowie mają?! Tak szybko pracuje?
— Więc tak, jutro o dwunastej otrzyma pan rozwiązanie. Cena — czterysta marek. Opłata gotówką.
Bez słowa podałem mu pieniądze i wizytówkę, na której widniało moje nazwisko oraz adres.
Prowadząc mnie przez podziemny labirynt do wyjścia, młody człowiek zapytał:
— Ach, więc to pan jest profesorem Rauchem?
— Tak, owszem. A dlaczego pan pyta?
— Kiedy organizowaliśmy ośrodek obliczeniowy, przypuszczaliśmy, że wcześniej czy później zjawi się pan u nas.
— Dlaczego panowie tak sądzili? — zapytałem.
— A od kogóż jeszcze można spodziewać się zleceń w tej dziurze?
Odpowiedź wydała mi się całkiem przekonująca.
Nie zdążyłem się nawet pożegnać z młodym człowiekiem, gdy drzwi się za mną zatrzasnęły.
W drodze powrotnej przez cały czas myślałem o tym dziwnym ośrodku obliczeniowym, który znajdował się pod wspólnym dachem z „przybytkiem mędrców”. Gdzie i kiedy spotkałem się z nazwiskiem Kraftstudta?
Nazajutrz z niecierpliwością oczekiwałem porannej poczty.
Gdy o godzinie pół do dwunastej rozległ się przy drzwiach dzwonek, zerwałem się z miejsca i ruszyłem, by otworzyć listonoszowi. Ku swemu zdumieniu ujrzałem przed sobą chudziutką, bladą dziewczynkę, trzymającą w rękach wielką niebieską kopertę.
— Czy pan profesor Rauch? — zapytała.
— Tak.
— Przyniosłam przesyłkę od Kraftstudta. Proszę o pokwitowanie.
Cieniutkie jej rączki grzebały chwilę w kieszeniach palta, po czym dziewczynka podała mi książkę.
Na pierwszej kartce książki, którą mi wręczyła, widniało jedno jedyne nazwisko — moje. Pokwitowałem i chciałem jej dać parę fenigów.
— O, co pan — zarumieniła się i bąknąwszy cichutko „do widzenia”, ulotniła się.
Z kopertą w ręku wróciłem do gabinetu. Patrząc na fotokopię gęsto zapisanego rękopisu, z początku nie mogłem nic zrozumieć. Po elektronowej matematycznej maszynie cyfrowej spodziewałem się czegoś wręcz innego: długich kolumienek cyfr, w których po jednej stronie powinny widnieć wartości argumentów, po drugiej zaś — wartości rozwiązania równań.
To, co miałem przed sobą, w niczym tego nie przypominało. Było to dokładne i kompletne rozwiązanie moich równań!
Przebiegłem oczami kartkę po kartce, coraz bardziej zagłębiając się w ścisłe i zdumiewające swą doskonałością, jasnością i pomysłowością obliczenia. Człowiek, który rozwiązywał równania, dysponował imponującą wiedzą matematyczną… Mogliby mu jej pozazdrościć najtężsi matematycy. Rozwiązania dokonano w oparciu o prawie wszystkie dziedziny matematyki: teorię równań różniczkowych i całkowych, liniowych i nieliniowych, teorię funkcji zmiennej zespolonej, teorię grup, teorię mnogości — a nawet o takie działy matematyczne, zdawałoby się, nie mające bliższego związku z tym konkretnym problemem, jak topologia, teoria liczb oraz logika matematyczna.
Omal nie krzyknąłem z podziwu, gdy w wyniku uogólnienia wielkiej ilości twierdzeń, rozwiązań szczególnych, wzorów i równań, pojawiło się wreszcie i samo rozwiązanie, którego zapis matematyczny zajmował całe trzy wiersze.
Najbardziej jednak fantastyczne było to, że nieznany matematyk postarał się również nadać owej tasiemcowej formule zapis przejrzysty.
Znalazł on przybliżoną, lecz bardzo przy tym ścisłą, krótką i prostą formę zapisu matematycznego, składającego się z samych tylko elementarnych wyrażeń algebraicznych i trygonometrycznych.
Na końcu, na niewielkiej wklejce, rozwiązanie równań zostało przedstawione w formie graficznej.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.