Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy

Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Radzieccy i amerykańscy uczeni głowią się nad wysłaniem człowieka na Księżyc, ale w kosmolocie fantazji możemy już dzisiaj podróżować na krańce Galaktyki, poznawać inne, dziwne cywilizacje.

Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kilkakrotnie przerywałem czytanie rękopisu, by zajrzeć do podręczników matematyki. Zdumiewała mnie sprawność, z jaką nie znany mi matematyk posługiwał się najbardziej skomplikowanymi twierdzeniami i tematami. Logika jego była wprost niewiarogodna, głębia myśli nieogarniona, a metoda rozwiązania nie nasuwała żadnych zastrzeżeń.

Gdyby najgenialniejsi matematycy wszystkich czasów i narodów, tacy jak: Newton, Leibniz, Gauss, Euler, Łobaczewski, Weierstrass, Hilbert i wielu innych, mogli widzieć, jak rozwiązano to zadanie, byliby bez wątpienia nie mniej ode mnie zdumieni.

Po przestudiowaniu rękopisu, całkiem oszołomiony i z zachwianym poczuciem rzeczywistości, pogrążyłem się w myślach. „Skąd Kraftstudt wziął takich matematyków?” — Teraz byłem już pewien, że miał ich nie dwóch i nie trzech, lecz z pewnością całą grupę.

Nie mógł przecież zakładać poważnego ośrodka obliczeniowego zatrudniając tylko dwie czy trzy osoby. Jak mu się to udało? Dlaczego firma mieści się w tym samym gmachu, co dom wariatów? Kto i dlaczego krzyczał tak nieludzko tam za ścianą? „Kraftstudt, Kraftstudt…” — nazwisko to gdzieś i kiedyś usłyszane chodziło mi po głowie, dręczyło mnie. Ale gdzie i kiedy? Kto się ukrywa za tym nazwiskiem? Chodziłem po gabinecie, ściskałem głowę rękami i usiłowałem przypomnieć sobie, co wiedziałem o Kraftstudcie.

Potem znów zasiadłem do genialnego manuskryptu, rozkoszując się jego treścią, studiując wszystko oddzielnie i po kolei, zagłębiając się w tok dowodzenia poszczególnych twierdzeń i wyprowadzenia wzorów. Nagle zerwałem się na równe nogi. Teraz bowiem przypomniał mi się przeraźliwy, nieludzki krzyk równocześnie z nazwiskiem Kraftstudta.

Skojarzenie to nie było przypadkowe. Inaczej zresztą być nie mogło.

Tak właśnie — nieludzki krzyk kogoś katowanego i Kraftstudt! Oba te elementy tworzyły nierozłączną całość. W czasie drugiej wojny światowej niejaki Kraftstudt był oficerem śledczym w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Grazu. Po wojnie stanął przed sądem. Za katowanie i mordowanie ludzi został skazany na dożywotnie więzienie. Od tamtej chwili wszelki słuch o nim zaginął.

Przypomniałem sobie opublikowane we wszystkich gazetach zdjęcie tego człowieka w mundurze obersturmführera SS, w pince-nez, o oczach szeroko otwartych, nawet jakby zdziwionych, i otyłej twarzy. Trudno było uwierzyć, że człowiek o takiej fizjonomii mógł być oprawcą w hitlerowskich katowniach. Jednakże, równocześnie ze zdjęciem, podawano szczegółowe zeznania świadków i wyniki śledztwa. Tak, Kraftstudt rzeczywiście był oprawcą.

Co się z nim stało po procesie? Czy aby go teraz nie zwolniono, tak jak wielu innych zbrodniarzy?

Ale co on może mieć wspólnego z matematyką? Gdzież tu jakiś logiczny związek: oprawca z obozów i genialne rozwiązywanie równań różniczkowych i całkowych?

W tym miejscu nić moich rozważań rwała się i wiedziałem, że nie potrafię powiązać tych dwu ogniw. Coś się tu nie zgadzało, kryła się w tym jakaś tajemnica, której nie byłem w stanie wyjaśnić za pomocą czysto abstrakcyjnego rozumowania.

Nie wiem, jak długo łamałem sobie nad tym głowę i próbowałem sprowadzać do wspólnego mianownika wszystkie te elementy — Kraftstudta, „przybytek mędrców” i grupę genialnych matematyków — i w żaden sposób to mi się nie udawało. W dodatku jeszcze ta dziewczynka, która oświadczyła, że „oni i tak się o wszystkim dowiedzą…” Jakaż była bojaźliwa i wylękniona!

Po kilku dniach dręczących rozmyślań doszedłem do przekonania, że jeśli nie wyjaśnię tej tajemnicy, to całkiem mi się w głowie pomiesza.

Przede wszystkim postanowiłem się przekonać, czy Kraftstudt z ośrodka matematycznego i Kraftstudt, zbrodniarz wojenny, to jedna i ta sama postać.

Kiedy stanąłem po raz trzeci przed niskimi drzwiami, wiodącymi do firmy Kraftstudta, poczułem, że teraz musi się stać coś takiego, co odegra zasadniczą rolę w całym moim życiu. Nie wiem czemu, ale zwolniłem taksówkę i dopiero gdy auto skryło się za zakrętem, zadzwoniłem do drzwi.

Odniosłem wrażenie, jak gdyby młody człowiek o zamkniętej, prawie starczej twarzy, oczekiwał mnie. Od razu wziął mnie za rękę i nie pytając o nic poprowadził przez ciemne podziemia do tej samej poczekalni, w której byłem już dwukrotnie.

— A więc, z czym pan znów przychodzi? — zapytał impertynencko.

— Chciałbym widzieć się osobiście z panem Kraftstudtem — bąknąłem.

— Czy ma pan jakieś pretensje do firmy, panie profesorze? — spytał.

— Chciałbym widzieć się z panem Kraftstudtem — powtórzyłem, starając się nie patrzeć w jego wielkie czarne oczy, które miały w tej chwili zły i urągliwy wyraz.

— To pańska sprawa. Mnie to mało obchodzi — rzekł, gdy wytrzymałem trwające dłuższą chwilę spojrzenie jego badawczych oczu.

— Proszę poczekać tutaj.

Po czym znikł w jakichś drzwiach za oszkloną przegrodą i nie było go przeszło pół godziny.

Zdrzemnąłem się już prawie, gdy posłyszałem szmer w końcu sali i w półmroku ukazała się postać człowieka w białym fartuchu ze stetoskopem w rękach. „Doktor — pomyślałem sobie. — Zaraz zacznie mnie badać i osłuchiwać. Czyż muszę przejść przez to, zanim zobaczę się z panem Kraftstudtem?”

— Pan pozwoli — rzekł doktor uprzejmie. Ruszyłem za nim, nie mając zielonego pojęcia o tym, co za chwilę stanie się ze mną i jakie konsekwencje mogą wyniknąć z tego mojego pomysłu.

Minąwszy drzwi w oszklonej przegrodzie, pośpieszyłem za człowiekiem w białym fartuchu. Szliśmy długim korytarzem, do którego skądś z góry przenikało światło dnia. Korytarz kończył się wielkimi, masywnymi drzwiami. Doktor zatrzymał się.

— Proszę tu zaczekać. Zaraz zostanie pan przyjęty przez Kraftstudta.

Doktor zjawił się znowu po pięciu minutach. Szeroko otworzył drzwi i przez chwilę widziałem ciemny zarys jego sylwetki w promieniach wpadającego tu światła dziennego.

— No cóż, chodźmy — rzekł głosem człowieka, który żałuje tego, co ma za chwilę nastąpić.

Posłusznie ruszyłem za nim. Gdy weszliśmy do przestronnego jasnego pokoju o wielkich oknach, mimo woli przymknąłem oczy. Z odrętwienia wyrwał mnie ostry głos:

— Proszę bliżej, profesorze Rauch.

Odwróciłem się w prawo i zobaczyłem Kraftstudta, tego samego Kraftstudta, którego znałem z licznych zdjęć w gazetach.

— Zdaje się, że pragnął pan widzieć się ze mną — zapytał bez przywitania, nie wstając zza biurka. — Czym mogę służyć?

Szybko wziąłem się w garść i przełknąwszy ślinę podszedłem aż do samego biurka, przy którym siedział.

— Ach, więc zmienił pan rodzaj zajęć? — spytałem, patrząc mu prosto w twarz. W porównaniu z tym, jakim był piętnaście lat temu, postarzał się wyraźnie, na twarzy, na ostro zarysowanych kościach policzkowych pojawiły się grube, zwiędłe fałdy.

— Co pan ma na myśli, profesorze? — rzucił pytanie, patrząc na mnie i bacznie mnie obserwując.

— Ja, panie Kraftstudt, sądziłem, a ściślej mówiąc, miałem nadzieję, że pan wciąż jeszcze…

— Ach, o to chodzi!

I Kraftstudt roześmiał się na cały głos.

— Inne czasy, Rauch. Inne… Co pana sprowadza do mnie, profesorze?

— Panie Kraftstudt, jak może się pan domyślać, znam się coś niecoś na matematyce. Mam na myśli oczywiście matematykę współczesną.

Sądziłem więc z początku, że zorganizował pan normalny ośrodek obliczeniowy, wyposażony w elektronowe maszyny. Jednakże już dwukrotnie przekonałem się, że tak nie jest. W pańskim ośrodku zadania matematyczne rozwiązują ludzie. Rozwiązują je wprost genialnie. A co najdziwniejsze — zdumiewająco szybko, nadludzko szybko. Ja, jeśli pan pozwoli, ośmieliłem się przyjść do pana, żeby zapoznać się z pańskimi matematykami, którzy naturalnie są ludźmi nieprzeciętnymi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x