- Wehikuł Wyobraźni

Здесь есть возможность читать онлайн «  - Wehikuł Wyobraźni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1978, Издательство: Wydawnictwo Poznańskie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wehikuł Wyobraźni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wehikuł Wyobraźni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Antologia opowiadań fantastycznonaukowych polskich pisarzy współczesnych.

Wehikuł Wyobraźni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wehikuł Wyobraźni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Evoluta! — parsknęła Matylda. — Kosmiczny ochłap, przeszło sześć parseków od Ziemi! Twoi dawni uczniowie są teraz dyrektorami wielkich instytutów w Układzie Słonecznym!..

— Dostaję od nich listy. Czuję się z nimi związany…

— …wątpię, czy łączy cię z nimi coś więcej niż niezobowiązujące wspomnienie. Raczej udajesz, że jest inaczej, bo w ich listach odnajdujesz siebie… jakim byłeś dawniej.

— Uczyłem ich przezwyciężania stereotypów myślenia. Samodzielności…

— Tę osiągnąłeś w każdym razie sam. A jeśli chodzi o innych, to dajesz im wolną rękę, bo tak ci jest wygodnie. Przecież nie uznajesz teorii Zubrina. Inaczej mówiąc, uważasz, że on, twój podopieczny, marnuje talent i życie, idąc po fałszywej drodze. To jednak nie przeszkodziło ci powiedzieć mu, że możesz się mylić. Oddałeś mu do wyłącznej dyspozycji jedno z największych zewnętrznych laboratoriów i nawet nigdy tam nie zajrzałeś…

— Nie jest już studentem…

— A może lękałeś się, że jeśli okażesz zdecydowanie, to poszuka pracy gdzie indziej? Niepotrzebnie. On tu zostanie. Wie, że kiedyś zajmie twoje miejsce. A to znakomita odskocznia… oczywiście, dla kogoś takiego jak Zubrin…

— Jego teoria rozszczepiania hipotetycznych jąder chronów czy kwantów czasu, jak sam je żartobliwie nazywa, wydaje mi się utopią z punktu widzenia fizyki. Mam także wątpliwości natury etycznej. To prawda. Ale choć sam jestem starym profesorem, dobrze wiem, jak często w imię uznanych racji i mądrości trzymano niespokojne umysły w kasach pancernych. A kiedy te kasy wreszcie pękły, walił się świat naukowych dogmatów. Dlatego dałem mu laboratorium i pozornie nie interesuję się, co w nim robi. Czekam. Zapewniam cię, że prędzej czy później sam do mnie przyjdzie i…

— …później, później — wpadła mu w słowo Matylda. — A jeśli przyjdzie za późno? Czy nadal będziesz dumny z tego, że ta grupka ludzi, którą „udało ci się zatrzymać” — wtrąciła z przekąsem — na Evolucie, może i musi zadowalać się twoją obecnością? Nie kierownictwem, radą, pomocą — a właśnie: obecnością? I co wtedy stanie się z nami? Osiądziemy na jaszcze mniejszej łupince, jeszcze dalej od Słońca?…

Layton usiadł, opuścił nogi na podłogę i sięgnął po kombinezon.

— Wiem równie dobrze jak ty, co się wtedy stanie — rzekł wciągając przez głowę lekki, błękitny ubiór. — Ale bądź spokojna. Nie będę wam przeszkadzał. Najwyżej przylecę od czasu do czasu utwierdzić cię w przekonaniu, że postąpiłaś słusznie. Powierzono mi Evolutę, uważam, że tu jest moje miejsce… i na ten temat nie potrafię powiedzieć nic więcej. Mnie wystarczy jednego życia. Jednak gdyby miało się okazać, że teoria Zubrina jest czymś więcej niż utopią… — zrobił pauzę, westchnął, po czym mówił dalej: — a nuż i nasze sprawy zyskałyby nową perspektywę?… Widzisz, kiedyś myślałem, że potrafię dzielić to jedno życie z tobą. Myślałem, że zatrzymam twoją miłość, zachowując prawo do uporu, z jakim muszę przebijać się przez własną codzienność, aby nie pozbawić jej sensu, bo nawet jeśli ten sens jest tylko unoim złudzeniem, to ono tkwi we mnie zbyt głęboko, abym mógł je zdemaskować i porzucić, pozostając sobą… przy tobie. Skoro więc aż tak się pomyliłem, to może Zubrin…

— Nie chodzi o to, co myślisz, lecz jaki jesteś — przerwała. — Nigdy się nie zrozumiemy. Ta rozmowa nie ma sensu… jak wszystkie poprzednie. Chcę wreszcie zasnąć. Może znowu przyśni mi się Ziemia? A ty rozmyślaj sobie o swoim posłannictwie i o Zubrinie, ale nie śpiewaj więcej jego wierszy. Jest noc. Rano muszę przeprogramować sekcje psychotechniczne głównego komputera, żeby skończyć badania i sporządzić wnioski, których i tak nie przeczytasz. Co robisz? — podniosła się nagle, słysząc kroki męża idącego przez sypialnię.

— Nic, nic — powiedział przepraszającym tonem Layton. — Wybiłem się ze snu. Zamierzam trochę pochodzić…

Głowa kobiety wróciła na swoje miejsce we wklęśnięciu poduszki.

— Tylko uważaj, żebyś wracając nie zbudził dziewczynek. Anna ma bardzo lekki sen, a Karolina zdaje jutro okresowy egzamin…

— Nie bój się. Ciebie także nie zbudzę. Śpij spokojnie. — Adam cicho zamknął za sobą drzwi.

Bazie na Evolucie poskąpiono własnego imienia. W sztabach nawigacyjnych figurowała pod suchym symbolem 0687–BBS–1E. Była jedyną placówką na planecie wielkości Księżyca, zbliżającej się powoli lecz nieuchronnie do zewnętrznej granicy ekosfery słabego słońca, darzącego swój świat miedzianym światłem.

Środkiem osiedla biegł główny, a zarazem jedyny szlak komunikacyjny pomyślany jako promenada i zwany krótko „Ulicą”. Znajdowały się tutaj dwa bary, dwie kawiarenki ze stolikami nakrytymi obrusami z prawdziwego lnu, trzy pawilony, upraw hydroponicznych oraz kilkanaście automatów z kawą, kolą, syntetycznym mlekiem, sokami, a także mnóstwem praktycznych drobiazgów, które wabiły doskonałą harmonią kształtów miłych dla ręki i oka. Przedmioty te miesiącami tkwiły na tych samych półeczkach z trzech stron osłoniętych wypukłymi szybami. Osłony były niezbędne, ponieważ od czasu do czasu ksenonowe słońce zawieszone między półprzeźroczystym błękitnym stropem a szczytem kopuły rozjarzało się ostrzejszym blaskiem i wtedy Ulicą przebiegał słaby, orzeźwiający wiatr. Marszczył obrusy na stolikach i szeleścił w liściach akacji ocieniających kawiarniane ogródki.

Sześćdziesiąt lat temu, kiedy 0687–BBS–1E powstała jako najbardziej wysunięta placówka w siódmym sektorze Galaktyki, jej konstruktorzy postanowili, że ludzie będą się tutaj czuć naprawdę u siebie. Na ścianach, które mijał teraz profesor Layton, umieszczono maszkarony i reliefy, ślepe antresole z ozdobnymi balustradami, a nawet trzy staroświeckie zegary. Ulica zyskała w ten sposób smętny wyraz dekoracji do przyszłościowego filmu sprzed trzystu lat, filmu którego scenograf cierpiał na chroniczny brak poczucia humoru, nie miał za grosz smaku, a na domiar złego bardzo się śpieszył. W najciemniejszych kątach próżno byłoby szukać śladu kurzu, a mimo to pierwsze wrażenie, jakie odbierał każdy nowy przybysz, polegało na przygnębiającym odkryciu, że nie wyłączając światła, roślin i sterylnych obrusów nie ma tutaj nic świeżego. Barwne kwiaty na krzewach nie były nawet sztuczne, były nieżywe. Przypominały wielkie, umarłe motyle.

A jednak specjaliści pracujący w 0687–BBS–1E, nie złorzeczyli swemu losowi. Wprawdzie nikt nie wytrzymał na Evolucie tak długo jak Adam Layton, ale też załoga bazy składała się na ogół z ludzi bardzo młodych. Najstarszy po profesorze Alan Nicollson, biochemik, przedwczoraj obchodził pięćdziesiąte urodziny. Z tej okazji jego żona, malutka, skośnooka Sima, wydała egzotyczne, „ziemskie” przyjęcie, po którym Matylda jeszcze półtora dnia chodziła uśmiechnięta. Nicollson przybył na Evolutę dziewiętnaście lat temu i przynajmniej na razie nie myślał o przeprowadzce w bardziej cywilizowane strony. A inni? Przylatywali albo na staże albo bezpośrednio po studiach w renomowanych instytucjach czy na uniwersytetach. Wysiadali z rakiet, powtarzając sobie w myślach docinki odprowadzających i ich dobre rady, z których najlepsze dotyczyły tego, co i jak należy zrobić, aby jak najprędzej znaleźć się z powrotem bliżej Słońca. Po czym zostawali. Długo, dłużej niż ich rówieśnicy na innych dalekich, osamotnionych placówkach. Zatrzymywał ich dobrotliwy stoicyzm profesora Laytona, jego nacechowany dyskretnym dystansem ojcowski stosunek do ludzi i gwiazd, jego naiwny a chwilami wręcz kokieteryjny uśmiech, który w małej społeczności osiedla od dawna stał się przysłowiowy. To był uśmiech Starego — mówił ktoś, a twarze obecnych łagodniały, jakby na dźwięk hasła nakazującego wracać wspomnieniami w cieplarnianą krainę własnego dzieciństwa.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wehikuł Wyobraźni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wehikuł Wyobraźni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wehikuł Wyobraźni»

Обсуждение, отзывы о книге «Wehikuł Wyobraźni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x