Wężyca wzięła od niej bukłak.
— Spotkajmy się tutaj za kilka minut. Jeżeli niczego nie znajdziesz, nie szukaj za długo. To, co spadnie zimą, zostaje pewnie zużyte przez pierwszych wiosennych podróżników.
Teren ich obozowiska wyglądał tak, jakby nikogo nie było tam przez wiele lat; unosiła się aura całkowitej samotności i opuszczenia.
Woda ze źródła przepływała tuż obok obozu i Wężyca udała się w górę strumienia. Zatrzymała się w pobliżu miejsca, z którego wypływała woda, położyła bukłak i wdrapała się na ogromny kamień, skąd rozciągał się widok na okoliczne tereny. Nie dostrzegła nikogo — ani koni, ani ludzi, żadnych obozowisk i dymu. Chciała uwierzyć, że szaleniec już jej nie prześladuje albo że w rzeczywistości nigdy nie istniał. Pewnie spotkała jednego wariata, a ten drugi byl tylko niekompetentnym złodziejem. Gdyby zaś była to jedna osoba, nie natknęła się na nią przecież od ulicznej bójki w Podgórzu. Wprawdzie od tego zdarzenia minęło niewiele czasu, ale to chyba powinno wystarczyć.
Zeskoczyła na ziemię i zanurzyła bukłak w srebrzystej wodzie, która bulgocząc i przelewając się po rękach uzdrowicielki, wypełniła puste naczynie. Skórzana torba wybrzuszyła się. Wężyca zamknęła otwór i przewiesiła bukłak przez ramię.
Melissa nie wróciła jeszcze do obozu. Wężyca krzątała się jeszcze przez kilka minut, przyrządzając kolację z suchego prowiantu, który nie zmienił wyglądu nawet po wymoczeniu go w wodzie. Jedzenie smakowało tak samo, łatwiej jednak było je teraz ugryźć. Wężyca rozwinęła koce i otworzyła torbę z wężami, lecz Mgła z niej nie wypełzła. Po każdej długiej przeprawie kobra lubiła pozostawać w swojej przegródce i robiła się nerwowa, jeśli cokolwiek mąciło jej spokój. Uzdrowicielka nie umiała dodać sobie otuchy, powtarzając w myśli, że jej córka jest silna i niezależna. Nie otworzyła zatem przegródki Piaska i nie zajrzała do piaskowej żmii, tylko ponownie zamknęła torbę i wstała, żeby zawołać Melissę. Strzała i Wiewiór spłoszyły się nagle, prychając ze strachu, po czym rozległ się przerażony i ostrzegawczy krzyk dziewczynki:
— Wężyco! Uważaj!
Z pobliskiego zbocza posypały się kamienie i ziemia, a Wężyca rzuciła się w tamtą stronę z nożem przygotowanym do obrony. Okrążyła wielki głaz i zatrzymała się.
Melissa szamotała się w uścisku wysokiej, trupio bladej postaci w pustynnym stroju. Napastnik jedną ręką zasłaniał dziewczynce usta, a drugą przytrzymywał jej ręce. Mała próbowała mu się wyrwać, ale on nie reagował na to ani bólem, ani złością.
— Powiedz jej, żeby przestała — powiedział. — Nie zrobię jej krzywdy.
Mówił z trudem i niewyraźnie, jakby był czymś odurzony. Jego ubranie było brudne i podarte, a włosy sterczały na wszystkie strony. Tęczówki oczu wydawały się jeszcze bledsze od nabiegłych krwią białek, nadając mu wręcz nieludzki wygląd. Wężyca od razu rozpoznała w nim owego szaleńca, nawet zanim dostrzegła pierścień, którym rozciął jej czoło na ulicy Podgórza.
— Puść ją.
— Możemy pohandlować — powiedział.
— Nie mam wiele, ale wszystko jest twoje. Czego chcesz?
— Węża snu — odparł mężczyzna. — Nic poza tym.
Melissa znowu zaczęła mu się wyrywać i napastnik wzmocnił swój bezlitosny uścisk.
— Zgoda — rzekła Wężyca. — Nie mam przecież wyboru, prawda? Jest w mojej torbie.
Poszedł za nią do obozowiska. Stara zagadka się rozwiązała, a na jej miejsce pojawiła się nowa. Wężyca wskazała mu torbę.
— Najwyższa przegródka — powiedziała.
Wariat szedł bokiem, ciągnąc za sobą Melissę. Wyciągnął dłoń w stronę sprzączki, po czym gwałtownie cofnął rękę. Drżał.
— Ty to zrób — zwrócił się do Melissy. — Tobie nic nie grozi.
Nie patrząc na Wężycę, dziewczynka sięgnęła do sprzączki. Była bardzo blada.
— Przestań — powiedziała Wężyca. — Tam nic nie ma.
Melissa opuściła rękę i popatrzyła na matkę z ulgą i strachem zarazem.
— Puść ją — powtórzyła Wężyca. — Jeżeli chodzi ci o węża snu, nie mogę ci go dać. Zabito go, jeszcze zanim znalazłeś mój obóz.
Wpatrywał się w nią zwężonymi oczami, a następnie odwrócił się i sięgnął po torbę na węże. Otworzył ją i przewrócił jednym kopnięciem.
Groteskowa żmija piaskowa wysunęła się na zewnątrz, wijąc i posykując. Uniosła na moment głowę, jak gdyby chciała swoim atakiem zemścić się za trzymanie jej w niewoli. Zarówno szaleniec, jak i Melissa stali nieruchomo. Żmija kręciła się przez chwilę niepewnie, a potem odpełzła między skały. Wężyca rzuciła się przed siebie i wyrwała Melissę z uścisku mężczyzny, który nawet tego nie zauważył.
— Oszukała mnie! — Mężczyzna wybuchnął histerycznym śmiechem i uniósł ręce do nieba. — Tego mi właśnie trzeba! — Upadł na ziemię, śmiejąc się ciągle i zalewając łzami.
Wężyca pobiegła w stronę skał, ale żmija piaskowa już znikła. Uzdrowicielka zmarszczyła czoło, chwyciła za rękojeść noża i stanęła nad leżącym wariatem. Na pustyni takie żmije były bardzo rzadkie, a w górach nie spotykało się ich w ogóle. Wężyca nie mogła już teraz przyrządzić szczepionki dla ludzi Arevina i nie miała nic, co mogłaby pokazać swoim nauczycielom.
— Wstań — powiedziała szorstkim głosem. Spojrzała na Melissę. — Nic ci się nie stało?
— Nie — odparła dziewczynka. — Ale on wypuścił żmiję.
Szaleniec ciągle leżał na ziemi i cicho popłakiwał.
— Co mu się stało? — Melissa stanęła przy matce i popatrzyła na łkającego mężczyznę.
— Nie wiem. — Wężyca trąciła go stopą. — Ty… Wystarczy.
Wstań.
Mężczyzna, chwiejąc się usiadł na ziemi. Jego nadgarstki wystawały z podartych rękawów, a dłonie i ramiona wyglądały jak bezlistne gałęzie.
— Szkoda, że nie udało mi się uciec — powiedziała z obrzydzeniem Melissa.
— Jest silniejszy, niż mogłoby się wydawać — rzekła Wężyca.
— Na bogów, człowieku, przestań wyć. Nic ci nie zrobimy.
— Ja już nie żyję — wyszeptał. — Ty byłaś moją ostatnią szansą, a teraz jest już po mnie.
— Ostatnią szansą na co?
— Na szczęście.
— Dziwne to szczęście, które każe ci niszczyć cudzą własność i napadać na innych — stwierdziła Melissa.
Popatrzył na matkę i córkę. Po jego trupiej, głęboko pobrużdżo-nej twarzy popłynęły łzy.
— Dlaczego wróciłaś? Nie mogłem już dłużej za tobą jechać.
Chciałem wrócić do domu i umrzeć, gdyby mi na to pozwolili. Ale wróciłaś. Wróciłaś do mnie.
Zakrył twarz postrzępionym rękawem swojego pustynnego stroju. Nie miał żadnego nakrycia głowy, jego włosy zaś były brązowe i suche. Nie płakał już, ale trzęsły mu się ramiona.
Wężyca przyklękła i pomogła mu podnieść się z ziemi. Melissa stała wyczekująco obok nich, a po chwili wzruszyła ramionami i również podparła mężczyznę. Kiedy ruszyły do przodu, Wężyca poczuła twardy, prostokątny kształt pod ubraniem wariata. Rozchyliła jego ubranie i zaczęła przeszukiwać warstwy brudnej tkaniny.
— Co ty wyrabiasz? Przestań!
Zaczął się jej wyrywać, wymachując kościstymi ramionami; próbował naciągnąć ubranie na swoje chude ciało.
Wężyca znalazła wewnętrzną kieszeń. Kiedy tylko wymacała dostrzeżony wcześniej przedmiot, od razu rozpoznała w nim swój dziennik. Natychmiast go wyciągnęła i puściła szamoczącego się wariata, który cofnął się o dwa kroki i przystanął. Drżał na całym ciele i nerwowo wygładzał swoje zmięte ubranie. Wężyca zignorowała go, zaciskając dłonie na swojej książeczce.
Читать дальше