Nie możemy pozwolić sobie na zachwianie proporcji w tym układzie. Przykro mi, że siostra skonała w strasznych cierpieniach, ale spełnienie twojej prośby wiązałoby się z narażeniem życia wielu ludzi.
— Ależ jak to możliwe, by zwykła rozmowa i jedno pytanie…
— Nie zrozumiesz, już ci mówiłem. Musiałabyś się tutaj wychować i żyć w tutejszym układzie sił. Ja uczyłem się tego przez całe życie.
— Myślę, że przez całe życie uczyłeś się wymigiwać od swoich obowiązków — powiedziała ze złością Wężyca.
— To kłamstwo! — krzyknął rozwścieczony brat Jesse. — Dałbym ci wszystko, co mogę, ale żądasz ode mnie niemożliwego. Nie pomogę ci zdobyć nowych węży snu.
— Poczekaj — przerwała mu nagle Wężyca. — Możesz mi pomóc w inny sposób.
Brat Jesse westchnął i odwrócił wzrok.
— Nie mam czasu na układy i intrygi — oświadczył. — Ty też nie. Nadciąga burza, uzdrowicielko.
Wężyca spojrzała przez ramię. Melissy nigdzie nie było. Na horyzoncie gromadziły się chmury, a tumany piasku unosiły się między niebem i ziemią. Robiło się coraz chłodniej, ale to nie dlatego Wężyca zaczęła dygotać. Grała o zbyt wielką stawkę, by w takiej chwili się poddawać. Miała pewność, że gdyby tylko wpuszczono ją do Miasta, sama dotarłaby do pozaziemskich. Odwróciła się do brata Jesse.
— Pozwól mi w takim razie wejść wiosną. Posiadacie technologię, której my jeszcze nie zdołaliśmy odkryć. — Wężyca nagle się uśmiechnęła. Nie można już było ocalić Jesse, ale można było pomóc innym. Na przykład Melissie. — Gdybyście pokazali mi, jak doprowadzać do regeneracji…
Dziwiła się, że pomyślała o tym dopiero teraz. Do tej pory całkowicie i samolubnie absorbowały ją węże snu, a tym samym jej własny prestiż i honor. Z drugiej strony tak wielu ludziom przydałaby się umiejętność regeneracji mięśni i nerwów… Ale najpierw musiała nauczyć się regenerować skórę, żeby jej córka mogła żyć bez tych okropnych blizn. Wężyca spojrzała na brata Jesse i z radością stwierdziła, że na jego twarzy maluje się wyraz ulgi.
— To całkiem możliwe — powiedział. — Tak. Omówię to z radą. Przedstawię im twoją propozycję.
— Dziękuję — rzekła Wężyca. Z trudem mogła uwierzyć, że mieszkańcy Miasta wreszcie zgadzają się na współpracę z uzdrowicielem. — To pomoże nam bardziej, niż przypuszczacie. Jeżeli usprawnimy naszą technologię, nie będziemy musieli więcej kłopotać się o nowe węże snu, ponieważ sami je wyklonujemy.
Brat Jesse zmarszczył czoło. Wężyca urwała, zdziwiona tą nagłą zmianą.
— Możecie liczyć na wdzięczność uzdrowicieli — dodała szybko, gdyż nie wiedziała, co mu się nie spodobało i jak mogłaby to naprawić. — I wszystkich ludzi, którym służymy pomocą.
— Klonować! — powiedział brat Jesse. — Dlaczego uważasz, że pomożemy wam w klonowaniu?
— Myślałam, że ty i Jesse — znowu nie dokończyła w obawie, że jeszcze bardziej go zdenerwuje. — Po prostu zakładałam, że przy waszej zaawansowanej…
— Mówisz o manipulacji genetycznej! — powiedział niespokojnym głosem brat Jesse. — Wykorzystacie naszą wiedzę, żeby produkować potwory.
— Co takiego? — zapytała zdumiona Wężyca.
— Manipulacja genetyczna… bogowie… Mieliśmy już wystarczająco dużo kłopotów z mutacją genów i mielibyśmy wprowadzać ją celowo? Masz szczęście, że nie mogę cię wpuścić, uzdrowicielko.
Musiałbym cię zadenuncjować i już zawsze żyłabyś na wygnaniu z resztą wariatów.
Wężyca wpatrywała się w ekran, na którym zamiast normalnego rozmówcy widniał teraz oskarżyciel. Jeżeli nie był klonem Jesse, to członkowie rodziny musieli od dawna krzyżować się ze sobą i deformacje genetyczne pojawiały się bez sztucznego manipulowania genami. Z jego słów wynikało jednak, że mieszkańcy Miasta nie poprawiali natury w ten sposób.
— Moja rodzina nie będzie mieć żadnych długów wobec wariatki — powiedział, nie patrząc na nią i jednocześnie wykonując dłońmi jakąś niedostrzegalną dla niej czynność. Na półeczce pod ekranem pojawiły się monety. — Weź pieniądze i idź!
— Ludzie spoza Miasta umierają, ponieważ nie dzielicie się swoją wiedzą z innymi — krzyknęła. — To dzięki wam posiadacze niewolników mogą zakładać im srebrne pierścienie. I nie chcecie pomagać kalekom i ludziom z bliznami!
Brat Jesse wpadł we wściekłość.
— Uzdrowicielko… — Urwał i popatrzył na coś znajdującego się za nią. Był przerażony. — Jak śmiesz przychodzić tutaj z odmieńcem? Czy poza Miastem skazują na wygnanie zarówno matkę, jak i dziecko? A ty mi tu prawisz o człowieczeństwie!
— O czym ty mówisz?
— Zachciało ci się regeneracji, a nawet nie wiesz, że mutantów nie da się naprawić! One zawsze wychodzą takie same. — Zaśmiał się gorzko, wręcz histerycznie. — Wróć tam, skąd przyszłaś, uzdrowicielko. Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.
Kiedy tylko obraz zaczął znikać, Wężyca chwyciła monety i rzuciła je w ekran. Zadźwięczały, a jedna z nich utkwiła w panelu ochronnym. Zaskrzypiały jakieś dźwignie, przez co panel nie zamknął się do końca. Wężyca poczuła przekorną satysfakcję.
Odwróciła się od ekranu i Miasta. Chciała wyruszyć na poszukiwanie Melissy, ale ona stała tuż przed nią z twarzą zalaną łzami. Dziewczynka chwyciła ją za rękę i wyciągnęła swoją matkę z niszy.
— Melisso, musimy przygotować sobie jakieś schronienie… — Pomimo wczesnej pory, miała wrażenie, że zbliża się noc. Chmury nie były już szare, tylko czarne i dało się widzieć dwie trąby powietrzne.
— Znalazłam miejsce. — Mówienie przychodziło dziewczynce z trudem; ciągle płakała. — Miałam… Miałam nadzieję, że cię wpuszczą do środka, ale na wszelki wypadek coś znalazłam.
Wężyca poszła za nią, prawie zupełnie oślepiona przez niesiony wiatrem piasek. Strzała i Wiewiór stąpały przy nich niechętnie ze spuszczonymi łbami i stulonymi uszami. Melissa zaprowadziła ją do płytkiej rozpadliny pod skalnym urwiskiem. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, wyjąc, jęcząc i obsypując piaskiem ich twarze.
— One się boją — Melissa próbowała przekrzyczeć wiatr. — Klapki na oczy…
Odsłoniła twarz i zawiązała oczy Wiewióra swoją chustą na głowę. Wężyca uczyniła to samo ze swoją klaczą. Kiedy odkryła usta i nos, wiatr pozbawił ją tchu. Ze łzawiącymi oczami i wstrzymanym oddechem wprowadziła Strzałę do pieczary.
Wiatr nagle przestał wiać. Wężyca z trudem otworzyła oczy. Czuła się, jakby ktoś wsypał jej piasek do płuc. Konie prychały, a kaszlące Wężyca i Melissa próbowały mruganiem usunąć z oczu wszechobecny piasek i wypluć go z ust. Wężycy udało się w końcu oczyścić ubranie, a łzy przeczyściły jej oczy.
Melissa odwinęła chustę z oczu Wiewióra, a potem z płaczem rzuciła mu się na szyję.
— To moja wina — powiedziała. — Zobaczył mnie i nie pozwolił ci wejść.
— Brama była zamknięta — odrzekła Wężyca. — Nie mógł nas wpuścić, nawet gdyby chciał. A dzięki tobie uciekłyśmy przed burzą.
— Ale oni nie chcą twojego powrotu. Przeze mnie.
— Uwierz mi, Melisso, on już wcześniej postanowił nam nie pomagać. Moja prośba go przeraziła. Oni nas nie rozumieją.
— Ale ja go słyszałam. Widziałam, jak na mnie patrzył. Prosiłaś o pomoc dla… dla mnie… a on kazał ci odejść.
Wężyca wolałaby, żeby Melissa nie zrozumiała tej części rozmowy, ponieważ mogłyby się w niej rozbudzić oczekiwania, których nigdy nie udałoby się zrealizować.
Читать дальше