Panujący na pustyni spokój ukoił stargane nerwy uzdrowicielki, ale podnóże wschodniego łańcucha Gór Centralnych przypomniało jej o poniesionej porażce. Nie chciała wracać do domu.
Strzała wyczuła jakiś nieświadomy ruch Wężycy i gwałtownie się zatrzymała. Uzdrowicielka nie próbowała jej popędzać. Jadąca kilka kroków przed nią Melissa ściągnęła cugle i obejrzała się za siebie.
— Wężyco?
— Och, Melisso, dokąd ja ciebie prowadzę?
— Jedziemy do domu — odparła dziewczynka, próbując pocieszyć matkę.
— Może ja już nie mam domu.
— Nie odeślą cię z niczym. Nie mogą.
Wężyca wytarła rękawem łzy z twarzy. Oddawanie się uczuciom beznadziei i frustracji na pewno nie mogło przynieść jej ulgi. Oparła się o szyję klaczy, zaciskając dłonie na jej długiej, czarnej grzywie.
— Mówiłaś, że to twój dom, a oni wszyscy są twoją rodziną.
Jak mogliby cię nie przyjąć?
— Oni mnie przyjmą — wyszeptała Wężyca. — Ale gdyby powiedzieli mi, że nie mogę być już uzdrowicielką, to nie mogłabym przecież tam zostać.
Melissa wyciągnęła rękę i poklepała matkę niewprawnym gestem.
— Wszystko będzie dobrze. Jestem tego pewna. Jak mogłabym cię pocieszyć?
Wężyca westchnęła głęboko i uniosła wzrok. Melissa patrzyła na nią nieruchomo. Wężyca odwróciła się i pocałowała jej rękę.
— Masz do mnie zaufanie — powiedziała — a chyba właśnie tego teraz najbardziej potrzebuję.
Melissa uśmiechnęła się, nieco zakłopotana. Ruszyły do przodu, ale po kilku krokach Wężyca ściągnęła wodze. Dziewczynka również się zatrzymała i posłała jej pełne niepokoju spojrzenie.
— Cokolwiek się wydarzy — rzekła Wężyca — jakkolwiek zachowają się moi nauczyciele, ty już jesteś ich córką tak samo jak moją. Możesz zostać uzdrowicielką. Jeżeli będę musiała odejść…
— Odejdę z tobą…
— Melisso…
— Nie dbam o to. Ja i tak nie chciałam być uzdrowicielką — oświadczyła wojowniczo Melissa. — Chcę zostać dżokejką. I nie zostałabym z ludźmi, którzy kazaliby ci odjeść.
Tak wielka lojalność stropiła Wężycę. Po raz pierwszy widziała osobę wyzbytą egoizmu. Może Melissa nie uważała się jeszcze za godną posiadania własnych marzeń. Może tak wiele marzeń jej odebrano, że nie śmiała sobie na nie teraz pozwolić. Wężyca pragnęła, by jej córka odzyskała swoje prawa.
— Nieważne — powiedziała. — Nie dotarłyśmy jeszcze do domu. Potem będziemy się tym martwić.
Pozory determinacji osłabły na twarzy dziewczynki. Ruszyły w dalszą drogę.
Pod koniec trzeciego dnia niewielkie roślinki rozpadały się już pod kopytami koni. Pustynię pokrywała delikatna, brązowa mgiełka. Od czasu do czasu przez powietrze przelatywały obłoczki pierzastych nasion, a kiedy wiatr był silniejszy, cięższe nasiona przesuwały się po piasku niczym fale. Kiedy nastała noc, Wężyca i Melissa znajdowały się u podnóża gór, zostawiając za sobą czarną i nagą pustynię.
Wróciły w góry, jadąc prosto na zachód, najkrótszą drogą do bezpiecznego schronienia. Wzgórza wznosiły się tutaj łagodniej niż strome skały znajdującego się na dalekiej północy Podgórza. Wjeżdżało się tędy łatwiej, ale też wolniej niż przez północną przełęcz. Na pierwszej grani, jeszcze przed łańcuchem wyższych wzgórz, Melissa zatrzymała Wiewióra, odwróciła się i objęła spojrzeniem coraz ciemniejszą pustynię. Następnie uśmiechnęła się do Wężycy.
— Udało się — powiedziała.
Wężyca również się uśmiechnęła.
— Masz rację — odparła. — Udało się.
Czyste i chłodne powietrze rozwiało jej strach przed burzą. Chmury wisiały bardzo nisko, zniekształcając wygląd nieba. Aż do wiosny nikt nie zobaczy tutaj nawet skrawka błękitu, gwiazd czy księżyca, a dysk słońca będzie coraz to bardziej matowy. Słońce ukryło się teraz za górskimi szczytami, przez co cień Wężycy padał w stronę ciemniejącej piaszczystej równiny. Znajdowały się teraz poza zasięgiem szalejących wiatrów, upału i pozbawionego wody piasku.
Wężyca popędziła Strzałę w kierunku gór, gdzie każda z nich powinna znaleźć swoje miejsce.
Rozglądała się za stosownym miejscem do rozbicia obozu. Jeszcze zanim zeszły bardzo nisko, usłyszała odgłos sączącej się wody. Szlak wiódł przez niewielką nieckę, w której tryskało źródełko; ktoś miał tam już swoje obozowisko, ale było to bardzo dawno temu. Woda podtrzymywała przy życiu kilka karłowatych drzewek i nieco trawy dla koni. Na wydeptanej ziemi w samym środku leżały zwęglone kawałki, lecz drewna na opał nie było. Wężyca wiedziała, że nie można ścinać wiecznie zielonych drzew, choć nie wiedzieli o tym poprzedno obozujący ludzie, którzy pozostawili na zrośniętej już prawie korze ślady po uderzeniach siekiery. Drewno było tu twarde i sprężyste jak stal.
Nocna podróż przez góry była niemal tak trudna, jak dzienna przeprawa przez pustynię. Łatwy powrót z Miasta nie pozwolił do końca wypocząć po trudach całej ekspedycji. Wężyca zsiadła z konia. Zatrzymają się tutaj na noc, a kiedy wzejdzie słońce…
Właśnie, co wtedy? Przez wiele dni tak bardzo się spieszyła, zmagając się z chorobami, śmiercią lub piaskiem, że musiała teraz przystanąć, aby pojąć, iż pośpiech nie jest już konieczny; nie było potrzeby pędzić z miejsca na miejsce, niewiele sypiając i budząc się nerwowo o wschodzie lub zachodzie słońca. Czekał na nią ośrodek uzdrowicieli, o którym nie wiedziała, czy w dalszym ciągu będzie jej domem, kiedy już się tam znajdzie. Przywoziła ze sobą serię porażek, złe wiadomości i jedną żmiję piaskową, która mogła okazać się zupełnie nieprzydatna. Odwiązała torbę z wężami i położyła ją łagodnie na ziemi.
Po wyczyszczeniu koni Melissa uklękła przy bagażach i wyjęła jedzenie i palnik parafinowy. Po raz pierwszy od wyjazdu matka z córką rozbiły normalne obozowisko. Wężyca przysiadła na piętach, by pomóc dziewczynce w przygotowaniu kolacji.
— Sama to zrobię — powiedziała Melissa. — Odpocznij.
— To chyba nie tak powinno być — rzekła Wężyca.
— Ja nie mam nic przeciwko temu.
— Nie o to chodzi.
— Lubię ci pomagać — odparła Melissa.
Wężyca położyła ręce na ramionach dziewczynki, nie skłaniając jej wszakże, by się odwróciła.
— Wiem. Ale ja też chciałabym ci pomagać.
Palce Melissy zajęte były sprzączkami i rzemykami.
— To nie jest właściwe — powiedziała po chwili. — Ty jesteś uzdrowicielką, a ja… ja pracuję w stajni. To ja powinnam cię obsługiwać.
— Kto powiedział, że uzdrowiciele mają większe prawa niż ludzie pracujący w stajni? Jesteś moją córką, jesteśmy w układzie partnerskim.
Melissa rzuciła się na matkę i mocno ją objęła, wtulając twarz w jej koszulę. Wężyca otoczyła ją ramionami i kołysała łagodnie, jakby dziewczynka była malutkim dzieckiem.
Kilka minut później Melissa oderwała się od Wężycy, odzyskała samokontrolę i odwróciła wzrok, najwyraźniej zakłopotana.
— Nie chcę próżnować.
— A miałaś kiedyś taką możliwość?
Melissa wzruszyła ramionami.
— Możemy to robić na zmianę — rzekła Wężyca — albo codziennie ustalać zakres obowiązków. Co wolisz?
Melissa uśmiechnęła się z poczuciem ulgi.
— Będziemy codziennie się dzielić. — Rozejrzała się wokół siebie, jakby dopiero teraz dostrzegła istnienie obozowiska. — Może tam dalej jest jakieś drewno na opał. No i przyda się trochę wody. — Sięgnęła po bukłak i worek na drewno.
Читать дальше