Spała spokojnie, bez snów, a kiedy wieczorem się obudziła, czuła się lepiej niż przez wiele ostatnich dni. Obóz pogrążony był w ciszy. Dla Grum, jej wnuków i jucznych zwierząt trwał właśnie zaplanowany wcześniej odpoczynek. Wszyscy oni parali się handlem i wracali do domu po okresie letnim, w którym sprzedawali, kupowali i wymieniali towary. Rodzina staruszki, podobnie jak wiele innych obozujących tu rodzin, posiadała dziedziczne prawa do części jagód z letnich drzew. Kiedy zakończono już zbiory i wysuszono owoce, karawana Grum wyjedzie na pustynię, by po kilkudniowej przeprawie dostać się do zimowiska. Teraz zbliżała się właśnie pora żniw, ponieważ w powietrzu dawało się wyczuć wyraźny zapach jagód.
Grum stała niedaleko zagrody z dłońmi złożonymi na końcu swojej laski. Kiedy usłyszała zbliżającą się Wężycę, odwróciła się i uśmiechnęła.
— Dobrze spałaś, moja mała uzdrowicielko?
— Tak, Grum, dziękuję.
W porównaniu z końmi należącymi do staruszki Wiewiór prawie niczym się nie wyróżniał. Grum upodobała sobie wierzchowce jabł-Icowite i srokate, bowiem całkiem słusznie sądziła, że dzięki nim jej karawana będzie bardziej rzucała się w oczy. Kiedy tylko Wę-życa zagwizdała, Wiewiór odwrócił łeb i pocwałował wesoło w jej kierunku, zupełnie już ozdrawiały.
— Tęsknił za tobą.
Wężyca podrapała go za uszami, a on dotknął ją swoim miękkim pyskiem.
— Tak, widzę, że usychał z tęsknoty.
Grum zachichotała.
— Dobrze go odżywiamy. Nikt jeszcze nie zarzucił nam złego traktowania zwierząt.
— Będę musiała jakimś podstępem go stąd wywabić.
— Zostań z nami. Wybierz się do naszej wioski i przeczekaj tam zimę. Nie jesteśmy wcale zdrowsi niż inni ludzie.
— Dziękuję ci, Grum, ale mam jeszcze coś do załatwienia.
Przez moment nie pamiętała o śmierci Jesse, lecz miała świadomość, że to wspomnienie nigdy na dobre jej nie opuści. Wężyca przeszła pod sznurkowym ogrodzeniem. Stanęła przy swoim prążkowanym kucyku i uniosła jego kopyto.
— Próbowaliśmy zmienić podkowę — rzekła Grum — ale nasze są za duże, a nie ma tu kowala, który mógłby przekuć starą, albo zrobić nową. Nie tutaj i nie w tym okresie.
Wężyca podniosła kawałki połamanej podkowy. Była prawie nowa, ponieważ Wiewióra podkuto tuż przed jej wyjazdem na pustynię. Nawet krawędzie zachowały swoją pierwotną ostrość i kształty. Zawiniła najwidoczniej kiepska jakość żelaza. Podała szczątki podkowy Grum.
— Może to żelastwo przyda się Ao. Czy jeśli poprowadzę Wiewióra bardzo ostrożnie, to dotrzemy jakoś do Podgórza?
— Tak. Możesz przecież jechać na tym uroczym siwku.
Wężyca żałowała, że w ogóle dosiadała Wiewióra. Najczęściej tego nie robiła, tylko szła pieszo szybkim krokiem, a kucyk niósł jej węże i ekwipunek. Jednak po wyjściu z obozu Arevina, zaczęła znowu odczuwać skutki ukąszenia, choć myślała, że te dolegliwości już nie wrócą. Chciała jechać na Wiewiórze tylko tak długo, aż minie ogólne osłabienie, ale kiedy wdrapała się na kucyka, prawie od razu straciła przytomność. Koń niósł ją cierpliwie przez pustynię, uginając się pod ciężarem jej bezwładnego ciała. Dopiero gdy zaczął kuleć, uzdrowicielka ocknęła się na dźwięk pękniętego żelaza. Podrapała kucyka po czole.
— Wyruszamy jutro, jak tylko minie największy upał. A zatem będę miała cały dzień na szczepienie mieszkańców obozu, jeżeli zechcą do mnie przyjść.
— Przyjdziemy, moja droga, wielu z nas się do ciebie zgłosi.
Ale dlaczego musisz już jechać? Wybierz się z nami. Odległość do Podgórza jest taka sama.
— Jadę do Miasta.
— Teraz? W tym roku jest już na to za późno. Utkniesz w jakiejś burzy.
— Nie utknę, jeśli nie będę tracić czasu.
— Moja droga uzdrowicielko, ty jeszcze nie wiesz, czym jest taka burza.
— Owszem, wiem. Dorastałam w górach. Każdej zimy oglądałam je z wysoka.
— Patrzenie na burzę z wierzchołka góry to nie to samo, co przedarcie się przez taką nawałnicę — powiedziała Grum.
Wiewiór odwrócił się i pogalopował wzdłuż zagrody w stronę drzemiących w cieniu koni. Wężyca nagle się roześmiała.
— Co cię tak rozśmieszyło, maleńka?
Wężyca spojrzała na przygarbioną staruszkę, której jasne i bystre oczy przypominały wzrok lisa.
— Właśnie zauważyłam, z jakimi końmi go trzymałaś.
Na ciemnej opaleniźnie Grum pojawił się rumieniec.
— Moja droga uzdrowicielko. Nie zamierzałam pobierać od ciebie żadnych opłat, ale chyba nie masz nic przeciwko czemuś takiemu.
— Nie ma sprawy, Grum. Jestem pewna, że Wiewiór również nie protestuje. Obawiam się jednak, że spotka cię zawód, kiedy nadejdzie pora źrebienia.
Grum pokręciła głową.
— Nie będę rozczarowana. Jak na małego ogiera, jest dobrze wychowany, ale przecież zna się na rzeczy. Najbardziej lubię konie nakrapiane, zwłaszcza takie z prążkami.
Staruszka miała takiego właśnie jabłko witego wierzchowca, który był jej absolutnym faworytem.
— Cieszę się, że podoba ci się jego maść. — Wprowadzenie wirusa, aby uzyskać odpowiedni zestaw genów, wymagało od Wężycy sporo wysiłku. — Ale on raczej nie przysporzy ci wielu źrebaków.
— Dlaczego nie? Jak już mówiłam…
— Może nas zaskoczy… Mam nadzieję, że tak. Ale jest chyba bezpłodny.
— Aha — rzekła Grum. — Aha… To niedobrze. Zdaje się, że rozumiem. To krzyżówka konia i pasiastego osła. Kiedyś o tym słyszałam.
Wężyca nie wyprowadziła jej z błędu. Wyjaśnienie podane przez Grum rozmijało się bowiem z prawdą. Wiewiór był mieszańcem w takim samym stopniu jak konie należące do Grum, wyjąwszy jeden krótki łańcuch genów. Z drugiej strony ten kucyk wykazywał odporność na jad Mgły i Piaska, a choć przyczyna była inna, w efekcie rzeczywiście był mułem. Jego system odpornościowy wykazywał tak wielką skuteczność, że nie rozpoznawał komórek haploi-dalnych jako własnych i tym samym je niszczył.
— Wiesz co, dziecino. Miałam kiedyś muła, który był świetnym ogierem. To się czasami zdarza. Może tym razem też tak będzie.
— Może — zgodziła się Wężyca.
Szansa, że system odpornościowy jej kucyka nie unicestwił w nim płodności, równała się szansie napotkania płodnego muła. Wężyca czuła więc, że nie oszukuje Grum, ostrożnie potwierdzając jej przypuszczenia.
Wróciła do namiotu, wypuściła Piaska z torby i wycisnęła z niego cały jad. Nie protestował w trakcie tego zabiegu. Trzymając go za głowę, łagodnie rozchyliła szczęki i wlała do gardła fiolkę z katalizatorem. Było z nim pod tym względem łatwiej niż z Mgłą. Po wsączeniu preparatu Piasek zwijał się w kłębek w swojej przegródce, tyle że trochę inaczej niż zwykle. Tymczasem gruczoły jadowe wytwarzały skomplikowaną miksturę chemiczną, składającą się z wielu białek, przeciwciał i stymulatorów ludzkiego systemu odpornościowego. Uzdrowiciele używali grzechotników znacznie dłużej niż kobr. W porównaniu z Mgłą należący do Wężycy grzejnik był o dziesiątki generacji i setki eksperymentów genetycznych lepiej przystosowany do substancji katalitycznych i wywoływanych, przez nie reakcji.
Rano Węźyca odciągnęła jad Piaska do buteleczki. Nie mogła wykorzystać swego węża do zaaplikowania szczepionki, gdyż każdy człowiek wymagał tylko niewielkiej dawki. Piasek wstrzyknąłby zbyt dużo i zbyt głęboko. Używała za to specjalnego aparatu z ułożonymi w krąg krótkimi igłami, które wprowadzały szczepionkę tuż pod skórę. Włożyła grzechotnika do przegródki i wyszła na zewnątrz.
Читать дальше