— Przykro mi — szybko powiedział Roger.
Uśmiechnęła się.
— Nie ma o czym mówić. Tyle tylko, że w moim życiu powstała wielka pustka, i jestem wdzięczna losowi, że dał mi coś, co ją wypełni. — Ponownie spojrzała na zegarek i zerwała się. — Oberwę od siostry oddziałowej — powiedziała. — Nie, ale poważnie, czym mogę panu służyć? Książka? Muzyka? Cały świat jest na pana rozkazy, wie pan, łącznie ze mną.
— Nic a nic — powiedział szczerze Roger. — Dziękuję w każdym razie. Skąd pomysł, żeby przyjść akurat tutaj?
Spojrzała na niego w zamyśleniu; kąciki jej ust uniosły się prawie niedostrzegalnie.
— Cóż — powiedziała. — Wiem co nieco o tutejszym programie, dziesięć lat pracowałam w medycynie aerokosmicznej w Kalifornii I znam pana, pułkowniku Torraway. Znam! Miałam kiedyś pańską fotografię na ścianie, z czasów kiedy ratował pan tamtych Rosjan. Nie uwierzyłby pan, jaką męską rolę odgrywał pan w moich dziewczęcych marzeniach, panie pułkowniku. Odeszła z szerokim uśmiechem na twarzy, ale przystanęła jeszcze w drzwiach. — Proszę, niech pan zrobi coś dla mnie, dobrze?
Roger był zaskoczony.
— Oczywiście. A co takiego?
— Otóż chciałabym mieć pana nowsze zdjęcie. Wie pan, jak tu jest ze służbą bezpieczeństwa. Gdybym przemyciła aparat… czy mogę cichaczem pstryknąć panu zdjęcie? Żeby chociaż mieć co wnukom pokazywać, o ile w ogóle będę miała jakieś wnuki.
— Zabiją cię, Sulie, jeśli cię złapią — zaprotestował Roger.
Puściła oko.
— Zaryzykuję, bo warto. Dzięki.
Po jej odejściu Roger usiłował powrócić do rozmyślań o swej kastracji i swoich rogach, lecz z jakiegoś powodu wszystko to wydawało mu się mniej przytłaczające. Nie miał też zbyt wiele czasu. Sulie przyniosła mu treściwy lunch, uśmiech i obietnicę powrotu nazajutrz rano. Klara Bly zrobiła mu lewatywę, a następnie leżał i dziwował się najściu trzech identycznych wąsatych blond facetów, przeczesujących każdy centymetr podłogi, ścian i mebli wykrywaczami metalu i elektronicznymi miotłami. Zupełnie nie znał tych mężczyzn, którzy zasiedli na specjalnie przyniesionych krzesłach, w milczeniu obserwując uważnie wkroczenie Brada. Brad wyglądał nie tylko na chorego, był również poważnie zaniepokojony.
— Cześć, Roger — powiedział. — Jezu, aleś napędził nam stracha. To moja wina, powinienem być na nasłuchu, ale ten cholerny wirus grypy…
— Jakoś przeżyłem — rzekł Roger studiując dość przeciętną twarz przyjaciela i dziwiąc się, dlaczego nie czuje wściekłości ani niechęci.
— Teraz, bracie, nie damy ci już ani chwili spokoju — zaczął Brad przysunąwszy sobie krzesło. — Chwilowo przymknęliśmy niektóre z twoich obwodów mediacyjnych. Kiedy ponownie ruszą w komplecie, będziemy musieli przymykać ci doprowadzenia bodźców. I tak, krok po kroczku, umożliwimy ci odbieranie całego otoczenia. A Katarzyna wyłazi ze skóry, żeby zacząć z tobą rehabilitację, no wiesz, chodzi o korzystanie z tych twoich mięśni i tak dalej.
Zerknął na trzech milczących obserwatorów. Roger miał wrażenie, że na jego twarzy pojawił się nagle lęk.
— Myślę, że jestem gotów — powiedział Roger.
— Och, bez wątpienia. Wiem, że jesteś — odparł zaskoczony Brad. — Czyżby nie pokazywali ci aktualnych odczytów twojej telemetrii? Chodzisz, bracie, jak siedemnastokamieniowy zegarek. Gdyby mnie pytano — wyszczerzył zęby w uśmiechu — to jesteś dziełem sztuki, Roger, a ja artystą. Żałuję tylko, że nie zobaczę cię na Marsie. Tam jest twoje miejsce, chłopie.
Jeden z milczących cerberów odchrząknął.
— Czas się kończy, doktorze Bradley — rzekł.
Wyraz niepokoju powrócił na twarz Brada.
— Już idę. Uważaj na siebie, Róg. Wpadnę do ciebie później.
Wyszedł, a za nim wymaszerowali trzej agenci rządowi, zastąpieni przez Klarę Bly, która zaczęła się kręcić bez celu po pokoju. Zagadka wyjaśniła się nagle.
— Dash przybywa do mnie z wizytą — odgadł Roger.
— Spryciarz! — fuknęła Klara. — Cóż, ty chyba możesz o tym wiedzieć. Ja nie mogę. Robią z tego tajemnicę. Ale co to za tajemnica, skoro cały szpital przewracają do góry nogami? Tych facetów było już tu pełno wszędzie, jeszcze zanim przyszłam na dyżur.
— A kiedy Dash się tu zjawi? — spytał Roger.
— To akurat jest jeszcze tajemnicą. Przede mną, w każdym razie.
Ale nie pozostało to tajemnicą bardzo długo, gdyż za godzinę, przy akompaniamencie nieuchwytnego dla uszu, lecz silnie wyczuwanego,,Ave, Imperator”, prezydent Stanów Zjednoczonych wkroczył do pokoju. Towarzyszył mu ten sam kamerdyner, który był w prezydenckim odrzutowcu, tym razem nie jako kamerdyner, a najwyraźniej goryl.
— Mam szczęście widzieć cię znowu — rzekł prezydent wyciągając dłoń.
Nigdy dotąd nie widział zmodyfikowanej i zmontowanej wersji astronauty i mimo że lekko połyskliwe ciało, fasety wielkich oczu i wiszące w powietrzu skrzydła musiały niewątpliwie wyglądać niesamowicie, to na doskonale opanowanym obliczu prezydenta nie malowało się nic innego poza serdecznością i zadowoleniem.
— Wpadłem po drodze do Dory, żeby pozdrowić twoją miłą żonę. Zapomniałem ja zapytać, ale mam nadzieję, że wybaczyła mi zniszczenie manikiuru w zeszłym miesiącu. No, a ty jak się czujesz?
Roger czuł się po raz drugi zdumiony gruntownością przygotowania prezydenta do rozmowy, lecz jego odpowiedź brzmiała:
— Świetnie, panie prezydencie.
Prezydent skinął głową na swego goryla nie spojrzawszy na niego.
— John, masz tę paczuszkę dla pułkownika Torrawaya? Dora prosiła mnie, żebym ci coś przekazał; możesz zajrzeć do środka, jak my już sobie pójdziemy.
Goryl złożył paczuszkę na nocnym stoliku Rogera i niemalże tym samym ruchem podsunął prezydentowi krzesło, akurat gdy prezydent zabierał się do siadania.
— Roger — powiedział prezydent, prostując kanty bermudów. — Wiem, że mogę być z tobą szczery. Nie mamy teraz nic prócz ciebie i jesteś nam potrzebny. Wskaźniki wyglądają z każdym dniem coraz gorzej. Azjaci rwą się do bitki i nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam, żeby im nie dać po łbie. Musimy cię wysadzić na Marsie i musisz być na chodzie, jak się tam znajdziesz. Żadne słowa nie oddadzą tego, jakie to ma znaczenie.
— Myślę, że to rozumiem, sir.
— Cóż, poniekąd chyba rozumiesz. Ale czy rozumiesz to całą duszą? Czy naprawdę czujesz w głębi serca, że jesteś tym jednym jedynym człowiekiem, może jednym z dwóch, który zajmuje pozycję tak ważną dla całej ludzkości, że nawet to, co się z nim samym stanie, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie? Taką pozycję zajmujesz, Roger. Wiem — ciągnął prezydent ze smutkiem — że dopuszczono się pewnej samowoli na twoim ciele, która wymaga ogromnej ofiary. Nie dając ci możliwości powiedzenia, czy się zgadzasz, czy nie. Nie mówiąc ci nawet o tym. To jest chujowy sposób traktowania człowieka w ogóle, a co dopiero kogoś, kto znaczy tak wiele jak ty, kogoś tak zasłużonego. Paru baranów dostało za to ode mnie kopa w dupę. Z przyjemnością dokopię jeszcze paru. Powiedz mi tylko, czy chcesz, a już ja to załatwię. W każdej chwili. Lepiej, żebym ja to zrobił, niż ty — z tymi stalowymi mięśniami, w jakie cię wyposażyli, mógłbyś skutecznie uszkodzić kilka tych ślicznych dupek, które się koło ciebie kręcą. Czy mogę zapalić?
— Co? Do diabła, oczywiście, panie prezydencie.
— Dziękuję.
Ledwie prezydent wyciągnął dłoń, a już kamerdyner jedną ręką podsuwał mu otwartą papierośnicę, a drugą płonącą zapalniczkę. Prezydent zaciągnął się głęboko i opadł na oparcie.
Читать дальше