Fritz Leiber - Wędrowiec

Здесь есть возможность читать онлайн «Fritz Leiber - Wędrowiec» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Solaris, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wędrowiec: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wędrowiec»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Na ziemskiej orbicie pojawia się, po wyjściu z nadprzestrzeni, olbrzymi obcy statek kosmiczny wielkości małej planety. Zszokowani Ziemianie obserwują jak obcy pojazd zaczyna rozwalać nasz Księżyc, wchłaniając go w siebie…

Wędrowiec — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wędrowiec», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Pożyczyłam to od przyjaciółki. A całą drogę z Bronx przebyłam autostopem. Rzadko latam samolotami — przyznała się z żalem Barbara, w duchu okropnie na siebie zła. Tak dzielnie zaczęła ratować swojego milionera, ale oszołomiona RollsRoycem nie pomyślała o najlepszym sposobie ucieczki i tym samym skazała może ich wszystkich na zagładę. Dlaczego nie, myślała kategoriami milionerów!

Nagle zaintrygowało ją, czy stary KKK przejęzyczył się, mówiąc o dwóch biletach. Z pewnością chodziło mu o pięć — przecież traktował Hester, Helenę i Benjy’ego jak własne dzieci.

— A przynajmniej wzięliśmy ze sobą dość pieniędzy? — spytał kwaśno Kettering.

— Tak, proszę pana, wzięliśmy wszystkie pieniądze z sejfów ściennych — zapewniła go Barbara, czerpiąc pewną pociechę z myśli o grubych plikach banknotów, które dawały się namacać przez materiał torby.

RollsRoyce zwolnił. Samochód, który ich niedawno minął, stał w sitowiu z maską do połowy zanurzoną w wodzie, a jego czterej pasażerowie po kostki w wodzie zastępowali drogę i wymachiwali rękami.

Widok ten wyrwał Barbarę z zamyślenia.

— Nie zwalniaj! — krzyknęła, chwytając fotel kierowcy. — Jedź prosto przed siebie!

Benjy jeszcze trochę zwolnił.

— Słuchaj się panny Katz, Benjaminie. Gazu! — rozkazał stary KKK głosem tak ochrypłym, że zakrztusił się wymawiając ostatnie słowo.

Barbara zobaczyła, jak Benjy chowa głowę w ramiona, i wyobraziła sobie, że naciskając gaz mruży oczy. Mężczyźni stali nieruchomo, ale kiedy dzieliło ich już tylko kilka metrów od RollsRoycea, odskoczyli na bok, gniewnie pokrzykując. Nie udała im się ta sztuczka.

Barbara obejrzała się i zobaczyła, że jeden z nich mocuje się z drugim, który wyciągnął pistolet.

Może źle postąpiłam? — pomyślała.

Na pewno nie!

Dai Davies siedział na ladzie patrząc, jak ze świeczek, którym nadał żeńskie imiona, spływają ostatnie strugi białych łez, ich dziewicze mleko, i jak czarne knoty opadają i toną w woskowych kałużach. Gwen i Lucy już się wypaliły, teraz przyszła pora na Gwyneth. Dla Daviesa była to podwójna strata, potrzebne mu było ich ciepło i światło: słońce bowiem już zaszło, a przez szybki w oknach i drzwiach widział jedynie zalaną szarą wodą rozległą łąkę, którą ogarniał gęsty mrok. Miał nadzieję, że ujrzy światła w odległej Walii, ale tam też panowały Ciemności.

Woda przypływu już dość dawno temu wtargnęła do piwiarni — sięgała teraz tak wysoko, że Dai siedział z podkurczonymi nogami. Powoli, zataczając koła, pływały po niej dwie szczotki, zmywak na kiju, wiadro, pudełko od cygar i kawałki drzewa opałowego. W pewnej chwili Dai wpadł na pomysł opuszczenia piwiarni i na wszelki wypadek wsadził do bocznej kieszeni dwie półlitrówki. Przypomniał sobie jednak, że jest to najwyżej położony punkt w całej okolicy, że ma tu ciepły, wesoły blask świeczek, a poza tym sam dobrze wiedział, że jest zbyt wstawiony, aby raźno ruszyć w drogę.

Tak czy owak najlepiej udawać, że się jest królem Kanutem na trumnie krokodyla. Jeszcze pięć centymetrów i woda zacznie opadać — pomyślał nagle i głośno rozkazał wodzie, żeby się cofnęła.

Bo przecież o pierwszej lub trochę po pierwszej był odpływ, teraz więc jest już najwyższy przypływ — oczywiście, jeżeli ta szalona woda w ogóle przestrzega starych zasad.

Wciągnął głęboko powietrze, wąchając piątą otwartą butelkę, którą trzymał w ręce — Kentucky Tavern, import ze Stanów — i spojrzał na Elizę. Eliza zadrżała i przygasła, ale po chwili nieoczekiwanie buchnęła jaskrawym, niebieskim płomieniem.

Ołowiane ramki w oknach wygięły się pod naporem nowej fali. Woda wdarła się przez dziurę, którą wybił w drzwiach, Dai nagle zdał sobie wyraźnie sprawę z tego, że bar się kołysze — właściwie, że porusza się cały budynek. Pociągnął z butelki łyk gorzkiego, ciepłego płynu i zawołał ze śmiechem:

— Przynajmniej raz zatacza się knajpo, nie Dai!

Wtem jednak spoważniał, bo wreszcie zrozumiał, co się dzieje, i krzykną! z dumą i uniesieniem:

— Umieraj, Dai. umieraj! Zejdź z tego świata. Ale umieraj dzielnie! Umieraj z butelką whisky w ręce, wzywając ukochaną, żeby znów przybyło do Cardiffu. Ale… — zawahał się i po raz pierwszy pokonując w sobie małostkową zazdrość, jaką czuł do Dylana Thomasa, rzekł: — „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy. Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy”.

W tej właśnie chwili, gdy Eliza zgasła, a nad szarą równiną znikły ostatnie perliste smugi światła, rozległo się głośne, stanowcze trzykrotne stukanie do drzwi.

Ogarnął go dziki strach, a jednocześnie dodał mu sił, żeby mimo zamroczenia alkoholem skoczyć do lodowatej wody i brnąc w niej, zanurzony po uda, podejść do drzwi i je otworzyć. Tuż za drzwiami w przygasającym blasku Mary, Jane i Leonie zobaczył oparty o framugę długi, ciemny, pusty skiff.

Człapiąc po wodzie, która z jednej strony pomagała mu utrzymać równowagę, a z drugiej hamowała ruchy, Dai wrócił do baru, lewą ręką zgarnął trzy nie rozpoczęte butelki i cofając się do drzwi podniósł z wody dwie pływające szczotki.

Skiff czekał. Dai wrzucił do niego szczotki, ostrożnie ustawił butelki i chwytając się rękami nadburcia, oparł się o łódź. Czuł, że traci przytomność, gdy nagle zimna woda chlusnęła mu w krocze. Dai podskoczył niezgrabnie, przekręcił się i przesunął, aż wreszcie znalazł się w skiffie, twarzą do mokrych drewnianych desek, i dopiero wtedy stracił przytomność. Ładując się do łodzi niechcący kapną! nogą framugę i wypchnął skiff na pełne wody.

Słońce już zachodziło, a Richard wciąż maszerował poboczem, kilka metrów od zatłoczonej wozami szosy. Samochody jechały wolno trzema pasami, jeden przy drugim, zderzak za zderzakiem, uniemożliwiając ruch w przeciwnym kierunku. Richard wiedział, że nie ma sensu zatrzymywać wozu, prosząc o podwiezienie, bo we wszystkich jest komplet pasażerów, a nawet gdyby znalazło się wolne miejsce, natychmiast zająłby je ktoś, komu się rzeczywiście bardziej należało, albo ktoś idący bliżej drogi. Zresztą szedł niema! tak prędko, jak jechały samochody, i znacznie prędzej niż większość pieszych.

Byli teraz za Uxbridge i dążyli w kierunku północno-wschodnim. Wszyscy poczuli ulgę, kiedy zaszło jaskrawe słońce, choć każdy znak mijającego czasu działał jak bodziec: piesi na chwilę przyśpieszali kroku, kierowcy tłoczyli się jeszcze ciaśniej.

Nigdy jeszcze — ani w życiu osobistym, ani w biegu wydarzeń toczących się wkoło niego, ani nawet podczas nalotów, które pamiętał z dzieciństwa — Richard nie doświadczył tak nagłych i drastycznych zmian, jak w ciągu ostatnich sześciu godzin. Najpierw autobus skręca na północ z małej, zalanej wodą uliczki w Brentford… kierowca głuchy na protesty pasażerów wciąż powtarza: „Zarządzenia służby ruchu”… potem sprawozdania radiowe o jeszcze większej powodzi w samym sercu Londynu, o amerykańskim talerzu latającym, widzianym również nad Nową Zelandią i Australią, gdzie go uznano za planetę… zakłócenia radiowe akurat w chwili, gdy ktoś podaje listę,,zaleceń dla ludności cywilnej”… zdenerwowani pasażerowie, którzy martwią się o rodziny, i Richard, który z jednej strony żałuje, a z drugiej strony czuje ulgę, że nie istnieje nikt, o kogo musiałby się niepokoić. Potem autobus zatrzymuje się przy szpitalu West Middlesex i kierowca informuje pasażerów, że ma rozkaz przewiezienia pacjentów… dalsze bezskuteczne protesty… rada dla pasażerów, żeby udali się na północny zachód, „byle dalej od wody”… pasażerowie nie mogą uwierzyć w to, co się dzieje… błąkają Się chwilę po terenie nowego uniwersytetu… coraz więcej samochodów i przerażonych ludzi, uciekających ze wschodu… helikopter skrzętnie rozrzucający ulotki… świeżo wydrukowana ulotka: „Do mieszkańców Western Middlesex: udać się na wzgórza Chiltern. Wysoki przypływ przewidywany dwie godziny po północy”… I wreszcie przyłączenie się do wciąż rosnącego sznura pojazdów i pieszych, sunących na północny zachód, i wmieszanie się w otumaniony, maszerujący tłum.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wędrowiec»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wędrowiec» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wędrowiec»

Обсуждение, отзывы о книге «Wędrowiec» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x