Connie Willis - Nie licząc psa

Здесь есть возможность читать онлайн «Connie Willis - Nie licząc psa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Nie licząc psa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nie licząc psa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Na pozór Anglia w lecie 1888 roku jest najspokojniejszym miejscem na świecie — leniwe popołudnia w łódce na Tamizie, proszone herbatki, krykiety na zielonych trawnikach — a podróżnik w czasie Ned Henry rozpaczliwie potrzebuje wypoczynku. Zadanie, które musi wypełnić jest pozornie proste, lecz będzie musiał sobie poradzić z ekscentrycznym oksfordzkim donem, spirytystycznym medium, rozpieszczoną młodą damą i jeszcze bardziej rozpieszczonym kotem (nie licząc psa). Nie licząc psa to jednocześnie powieść sensacyjna, fantastyka naukowa i szekspirowska komedia, dowcipna i pomysłowa historia o pomyłkach, nieporozumieniach i chaotycznym świecie, gdzie najkrótszą drogą pomiędzy dwoma punktami nigdy nie jest linia prosta, a tajemnica wszechświata naprawdę zawiera się „w szczegółach”.

Nie licząc psa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nie licząc psa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kolegium Balliol znajdowało się niedaleko infirmerii, przy tej samej Woodstock Road, ale nie ośmieliłem się zaryzykować. Obszedłem budynek dookoła, przy wjeździe dla karetek pogotowia skręciłem w Adelaide i przez podwórze dotarłem do Walton Street. Jeśli Somerville będzie otwarty, przejdę na skrót przez dziedziniec do Little Clarendon, a potem ulicą Worcester do Broad, i wejdę do Balliol tylną bramą.

Somerville był otwarty, ale wędrówka trwała znacznie dłużej, niż się spodziewałem, a kiedy dotarłem do bramy, coś się z nią stało. Skręciła się do wewnątrz, a woluty z kutego żelaza powyginały się, tworząc kolce, haki i zadziory, które zaczepiały o mój kombinezon.

Najpierw pomyślałem, że w bramę trafiła bomba, ale to było niemożliwe. Luftwaffe miała zbombardować Londyn dopiero dziś wieczorem. Brama, włącznie z kolcami i zadziorami, była pomalowana na jasnozielono.

Próbowałem przecisnąć się bokiem, lecz epolet na moim niepeespowskim mundurze zaczepił o hak, a kiedy próbowałem się wycofać, jeszcze bardziej się zaplątałem. Miotałem się gorączkowo, ale nie mogłem się uwolnić.

— Pozwoli pan, że mu pomogę — odezwał się uprzejmy głos. Odwróciłem się, na ile mogłem, i zobaczyłem sekretarza pana Dunworthy’ego.

— Finch — zawołałem. — Dzięki Bogu, że to pan. Właśnie szedłem do pana Dunworthy’ego.

Finch odczepił epolet i wziął mnie za rękaw.

— Tędy, sir — powiedział — nie, nie tędy, tamtędy, o tak. Nie, nie, tędy — i wreszcie wyprowadził mnie na wolność.

Ale po tej samej stronie, gdzie byłem na początku.

— Nic z tego, Finch — powiedziałem. — Ciągle musimy przejść przez tę bramę do Balliol.

— To jest Merton, sir — odparł Finch. — Pan wszedł na ich tereny sportowe.

Odwróciłem się i spojrzałem tam, gdzie pokazywał. Miał rację. Zobaczyłem boisko do piłki nożnej, a dalej plac do krykieta, a jeszcze dalej, na Błoniach Christ Church, otoczoną rusztowaniem i okrytą niebieskim plastikiem wieżę katedry Coventry.

— Skąd się tu wzięła brama Balliol? — zapytałem.

— To jest furtka dla pieszych w Merton.

Zerknąłem na bramę. Znowu racja. To był turnikiet zaprojektowany tak, żeby nie przepuszczać rowerów.

— Pielęgniarka mówiła, że pan ma dyschronię, ale nie przypuszczałem… Nie, tędy. — Wziął mnie za ramię i pociągnął po ścieżce.

— Pielęgniarka? — powtórzyłem.

— Pan Dunworthy wysłał mnie po pana do infirmerii, ale pan już wyszedł — wyjaśnił Finch, wyprowadzając mnie spomiędzy budynków na High Street. — Chciał się z panem spotkać, chociaż nie rozumiem, do czego pan mu się przyda w tym stanie.

— On chciał się ze mną spotkać? — zdziwiłem się. Myślałem, że to ja chciałem się z nim spotkać. Coś jeszcze przyszło mi do głowy. — Skąd wiedział, że jestem w infirmerii?

— Lady Schrapnell do niego zadzwoniła — powiedział Finch, a ja rzuciłem się do ucieczki.

— Już w porządku — zapewnił, wchodząc za mną do wnęki przed drzwiami sklepu, gdzie znalazłem schronienie. — Pan Dunworthy powiedział jej, że zabrano pana do Królewskiego Szpitala Miejskiego w Londynie. Jazda zabierze jej co najmniej pół godziny. — Przemocą wyciągnął mnie z wnęki i przeprowadził na drugą stronę High. — Osobiście uważam, iż powinien był jej powiedzieć, że zabrali pana do kliniki na Manhattanie. Jak pan może z nią wytrzymać?

Trzeba mieć oczy otwarte, pomyślałem, wchodząc za Finchem do pasażu obok St. Mary the Virgin’s i trzymając się jak najbliżej ściany.

— Ona niczego nie robi jak należy — ciągnął. — Nie korzysta z drogi urzędowej, nie wypełnia formularzy zapotrzebowania. Po prostu nas rabuje… zabiera spinacze, długopisy, komunikatory.

I historyków, pomyślałem.

— Nigdy nie wiem, jakie materiały mam zamówić, jeśli w ogóle zdążę cokolwiek zamówić. Przez cały czas próbuję jej nie dopuścić do gabinetu pana Dunworthy’ego. Ciągle tam siedzi i wierci mu dziurę w brzuchu. Klamki, świeczniki i lekcjonarze. W zeszłym tygodniu chodziło o wyszczerbiony narożnik grobowca Wade’a. Jak się wyszczerbił i kiedy się wyszczerbił, przed nalotem czy podczas nalotu, i jakie ma kanty, proste czy zaokrąglone? Musi być całkowicie autentyczny, powiedziała. „Bóg jest…”

— „…w szczegółach” — dokończyłem.

— Nawet próbowała mnie zwerbować — narzekał Finch. — Chciała, żebym przeskoczył do wojny i szukał kusej nogi biskupa.

— Strusiej nogi — poprawiłem.

— Właśnie tak powiedziałem. — Zmierzył mnie twardym wzrokiem. — Ma pan trudności z rozróżnianiem dźwięków, prawda? Pielęgniarka mi powiedziała. I wyraźnie traci pan orientację. — Potrząsnął głową. — Do niczego pan się nie przyda.

— Dlaczego pan Dunworthy chce mnie widzieć?

— Mieliśmy wypadek.

„Wypadek”, eufemizm używany w PSP, oznaczał bombę burzącą, domy obrócone w ruinę, spalone ciała, liczne pożary. Ale Finchowi z pewnością nie chodziło o taki wypadek. A może ciągle miałem „trudności z rozróżnianiem dźwięków”.

— Wypadek? — powtórzyłem.

— Prawdziwa klęska. Jedna z historyczek. Dziewiętnasty wiek. Naniosła błota.

Tak, rzeczywiście miałem „trudności”, chociaż w epoce wiktoriańskiej z pewnością było mnóstwo błota. Widocznie rzeczona historyczka nie wytarła porządnie butów. Ale to chyba jeszcze nie klęska?

— Co pan powiedział? — zapytałem ostrożnie.

— Powiedziałem: jesteśmy na miejscu — odparł Finch i miał rację. Widziałem bramę Balliol, chociaż nie boczną, tylko główną bramę, budkę portiera i frontowy dziedziniec.

Przeciąłem dziedziniec i ruszyłem po schodach do gabinetu pana Dunworthy’ego, widocznie jednak wciąż byłem zdezorientowany, ponieważ Finch znowu wziął mnie za ramię i poprowadził przez ogrodowy dziedziniec do Beard.

— Pan Dunworthy musiał przerobić świetlicę seniorów na gabinet. Ona nie szanuje uczciwego dębu i nie ma zwyczaju pukania do drzwi, więc pan Dunworthy musiał urządzić sekretariat, chociaż osobiście uważam, że lepsza byłaby fosa.

Otworzył drzwi dawnej spiżarni. Teraz pomieszczenie wyglądało jak poczekalnia u dentysty, z rzędem wyściełanych krzeseł pod ścianą i stosem skopiowanych magazynów na podręcznym stoliku. Biurko Fincha stało obok drzwi do gabinetu i praktycznie je zasłaniało, niewątpliwie dlatego, żeby Finch mógł bronić wejścia przed lady Schrapnell.

— Zobaczę, czy go zastaliśmy — powiedział Finch i obszedł biurko.

— Absolutnie wykluczone! — zagrzmiał z gabinetu głos pana Dunworthy’ego. — W żadnym wypadku!

O Boże, ona tam była. Przywarłem do ściany i rozpaczliwie rozejrzałem się za jakąś kryjówką. Finch chwycił mnie za rękaw i syknął: — To nie ona — ale sam już się domyśliłem.

— Nie rozumiem, dlaczego — odpowiedział kobiecy głos, nie należący do lady Schrapnell, ponieważ brzmiał raczej słodko niż stentorowo i po słowie „dlaczego” nie usłyszałem dalszego ciągu.

— Kto tam jest? — szepnąłem, odprężając się w uchwycie Fincha.

— Klęska — odszepnął.

— Skąd pani przyszło do głowy, żeby przenieść coś takiego przez sieć? — ryczał pan Dunworthy. — Przecież pani studiowała temporalną teorię!

Finch zamrugał.

— Mam powiedzieć panu Dunworthy’emu, że pan przyszedł? — zapytał z wahaniem.

— Nie, nie trzeba — zapewniłem i opadłem na jedno z obitych perkalem krzeseł. — Zaczekam.

— Skąd pani w ogóle przyszło do głowy, żeby go zabrać ze sobą? — domagał się odpowiedzi pan Dunworthy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Nie licząc psa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nie licząc psa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Connie Willis - Zwarte winter
Connie Willis
Connie Willis - Black-out
Connie Willis
Connie Willis - Passage
Connie Willis
Connie Willis - Rumore
Connie Willis
Connie Willis - All Clear
Connie Willis
Connie Willis - Lincoln’s Dreams
Connie Willis
Connie Willis - Fire Watch
Connie Willis
Connie Willis - Bellwether
Connie Willis
Connie Willis - L'anno del contagio
Connie Willis
Отзывы о книге «Nie licząc psa»

Обсуждение, отзывы о книге «Nie licząc psa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x