— Nic się nie martw, Bob — jak on wspaniale czytał w moich myślach! — ja naprawdę lubię tę robotę. Ale proszę cię, jeżeli będziecie potrzebowali kogoś do załogi — pamiętaj o mnie.
Odebrałem premię i opłaciłem utrzymanie na trzy tygodnie naprzód. Kupiłem sobie parę potrzebnych rzeczy: nowe ubranie i parę taśm z muzyką, która miała zagłuszyć w mojej pamięci Mozarta i Palestrina. W ten sposób zostało mi jakieś dwieście dolarów.
Dwieście dolarów to prawie tyle co nic. Mogło starczyć na dwadzieścia drinków w Błękitnym Piekiełku, na jeden żeton przy stole do gry w oko, lub, być może, na kilka solidnych obiadów gdzieś poza kantyną.
Miałem więc trzy rzeczy do wyboru. Znaleźć inną pracę i tym samym ugrzęznąć tu na amen, wyruszyć na kolejną wyprawę w ciągu trzech tygodni albo dać za wygraną i wrócić do domu. Żadna z tych możliwości mnie nie pociągała. Lecz zakładając, że nie będę wydawał zbyt dużo pieniędzy, mogłem odłożyć decyzję na później — o całe dwadzieścia dni. Postanowiłem przestać palić i nie jadać w restauracjach, tym sposobem mogłem zredukować moje wydatki do maksimum dziesięciu dolarów dziennie. Zatem moja gotówka skończyłaby się wraz z opłaconym utrzymaniem.
Zadzwoniłem do Klary. W piezofonie jej twarz i głos były powściągliwe, lecz przyjazne, więc ja również rozmawiałem z nią powściągliwie i serdecznie. Nie wspomniałem o przyjęciu, a ponieważ ona nie wyraziła ochoty, by spotkać się ze mną wieczorem, tak to zostawiliśmy: w martwym-punkcie. Mnie to nie przeszkadzało, nie potrzebowałem Klary. Na przyjęciu poznałem inną dziewczynę, Doreen Mackenzie. Trudno w zasadzie nazywać ją dziewczyną, miała spokojnie dziewięć lat więcej niż ja i odbyła już pięć wypraw. Bardzo mnie w niej podniecało to, że raz jej się rzeczywiście udało. Zabrała ze sobą do Atlanty półtora miliona i wydała wszystko chcąc kupić sobie karierę piosenkarki piezowizyjnej. Płaciła za utwory, menadżera, reklamy, ogłoszenia, próbne nagrania, wszystko — i kiedy jej się nie powiodło, wróciła na Gateway, by spróbować raz jeszcze. Poza tym była bardzo, bardzo ładna.
Lecz po dwóch dniach poznawania Doreen znowu zadzwoniłem do Klary. — Czekam — powiedziała podniecona. Byłem u niej w dziesięć minut, po piętnastu znaleźliśmy się w łóżku. Kłopot z poznawaniem Doreen polegał na tym, że ją całą poznałem. Była fajna i strasznie zapalona, ale nie była Klarą Moyniin.
Kiedy leżeliśmy razem w hamaku — spoceni, odprężeni i zmęczeni — Klara ziewnęła, potargała moje włosy, odchyliła głowę i popatrzyła na mnie. — Cholera — powiedziała sennym głosem. — Chyba to tak wygląda, gdy się jest zakochanym.
Chciałem być miły. — Dzięki temu życie toczy się naprzód. Nie, nie dzięki „temu”, dzięki tobie.
Potrząsnęła ze smutkiem głową. — Czasami nie mogę cię już znieść — odpowiedziała. — Strzelcy nie potrafią dogadać się z Bliźniętami. Ja jestem znakiem ognia — a ty…. jak wszystkie Bliźnięta jesteś bardzo niezdecydowany.
— Wolałbym, żebyś ciągle nie wracała do tych bzdur — odpowiedziałem. Nie obraziła się. — Chodźmy gdzieś coś zjeść.
Zsunąłem się z hamaka i stanąłem odczuwając potrzebę rozmowy bez kontaktu fizycznego. — Droga Klaro — zacząłem — nie mogę być na twoim utrzymaniu, bo prędzej czy później zaczniesz się wściekać, a nawet jeśli nie — to ja, spodziewając się czegoś takiego, będę wściekły na ciebie. Po prostu nie mam pieniędzy. Jeśli chcesz jadać poza kantyną — rób to sama. Nie będę cię też opalał, nie będę pił twojego alkoholu i grał twoimi żetonami. Masz ochotę coś zjeść — proszę bardzo, idź, spotkamy się później. Może pójdziemy na spacer.
— Bliźnięta nigdy nie wiedzą, jak postępować z forsą — westchnęła — ale potrafią zachować się w łóżku.
Ubraliśmy się i wyszliśmy coś zjeść, ale w kantynie Korporacji, gdzie trzeba czekać z tacą w kolejce, a potem jeść na stojąco. Jedzenie jest nienajgorsze, jeśli się człowiek nie zastanawia zbytnio, na czym je wyhodowano. Cena też jest przystępna — za darmo. Mówią, że jeśli człowiek je wszystkie posiłki w stołówce, zaspokaja swe zapotrzebowanie kaloryczne w ponad stu procentach. Trzeba jednak jeść wszystkiego po trochu. Białko jednokomórkowe i białko roślinne są niepełnowartościowe, jeśli spożywa się je oddzielnie. Nie wystarczy więc sama galaretka z soi lub budyń bakteryjny. Należy jeść jedno i drugie.
Poza tym bezpłatne jedzenie Korporacji powoduje wydzielanie potwornej ilości metanu, który z kolei składa się na to, co wszyscy dawni mieszkańcy Gateway wspominają jako charakterystyczny tutejszy zaduch.
Potem, nie rozmawiając zbyt wiele, zjechaliśmy w kierunku niższych poziomów. Podejrzewam, że obydwoje zastanawialiśmy się, dokąd idziemy. Nie tylko dosłownie. — Masz ochotę na zwiedzanie? — spytała Klara.
Anglikański Kościół Gateway
Wielebny Theo Durleigh, kapelan
Komunia 10:30 w niedziele
Wieczorne nabożeństwa w zależności od zapotrzebowania
Eric Manier, który z dniem 1 grudnia zakończył swą pracę kościelnego, pozostawia po sobie niezatarte wspomnienie w naszej społeczności kościoła Wszystkich Świętych. Zaciągnęliśmy wobec niego, który poświęcił nam swe wszechstronne umiejętności, dług nie do spłacenia. Eric Manier urodził się 51 lat temu w Elstree, Hertfordshire. Ukończył Uniwersytet Londyński z tytułem bakałarza praw, a następnie specjalizował się jako adwokat. Później pracował przez kilka lat w przedsiębiorstwie pozyskiwania gazu naturalnego w Perth. Choć pogrążeni w smutku tym rozstaniem, jesteśmy szczęśliwi, że nareszcie zrealizuje swe najskrytsze marzenia i powróci do swego ukochanego Hertfordshire, gdzie zamierza poświęcić się działalności społecznej, medytacji transcedentalnej, oraz studiom nad śpiewem gregoriańskim, Wybory nowego kościelnego będą miały miejsce w pierwszą niedzielę, w którą zbierze się wymagane kworum dziewięciu parafian.
Wziąłem ją za rękę i powoli, zamyśleni, ruszyliśmy przed siebie. Zwiedzanie to świetna zabawa. Niektóre tunele, już od lat nie używane i zarośnięte bluszczem, były nawet ciekawe. Poza nimi rozciągały się nagie pustkowia, gdzie nawet nie posadzono bluszczu. Zwykle tunele wypełniało światło ze ścian, na których ciągle jeszcze niebieskawo błyszczała warstwa metalu Heechów. Kiedyś — nie ostatnio, ale jakieś sześć czy siedem lat temu — znaleziono w nich artefakty, można więc było w każdej chwili natknąć się na coś, za co dają premię.
Ale nie bardzo mogłem zdobyć się choć na odrobinę zapału. Cóż w tym zabawnego, jeśli i tak nie ma się nic innego do roboty? — Czemu nie? — powiedziałem, lecz parę minut później, gdy zobaczyłem, gdzie jesteśmy, zaproponowałem: — Chodźmy na chwilę do muzeum.
— Bardzo dobrze — ożywiła się. — Czy wiesz, że zrobili już okrągłą salę? Mówił mi o tym Mieczników. Uruchomili ją, gdy byliśmy na wyprawie.
Zmieniliśmy więc trasę, zjechaliśmy dwa poziomy i wyszliśmy obok muzeum. „Okrągłą salą” nazwano niemal kuliste pomieszczenie tuż za nim. Było ono bardzo duże — miało ponad dziesięć metrów średnicy, może więcej. By wszystko dobrze obejrzeć, musieliśmy przymocować sobie wiszące obok wejścia skrzydła podobne do tych, jakich używał Shicky. Klara ani ja nigdy przedtem nie mieliśmy czegoś takiego na sobie, ale poszło nam łatwo. Na Gateway wszystko waży tak niewiele, że najprościej i najwygodniej byłoby się poruszać latając, gdyby oczywiście wewnątrz asteroidu starczyło na to miejsca.
Читать дальше