Shikitei Bakiu do Aritsume, Jego Czcigodnego Wnuka.
Przepełnia mnie radość na wieść o narodzinach Waszego pierwszego dziecka. Nie bądźcie zawiedzeni; następny z pewnością będzie syn.
Pokornie proszę o wybaczenie, że nie pisałem wcześniej, ale mam niewiele do opowiedzenia. Wykonuję swoją pracę i próbuję tworzyć piękno, gdzie tylko potrafię. Może pewnego dnia znowu wyruszę. Ale to nie takie proste, kiedy się nie ma nóg.
W zasadzie mogłem kupić nowe nogi. Kilka miesięcy temu nadarzyła się nawet para o zbliżonej tkance. Cena była jednak taka wysoka! Mógłbym równie dobrze za te pieniądze opłacić Pełny Serwis Medyczny. Wykazujesz, mój Wnuku, troskliwość namawiając mnie, bym właśnie na to zużył swój kapitał, ale muszę podjąć inną decyzją. Posyłam Wam połowę mego mego majątku, który spożytkujecie na wydatki związane z wychowaniem mojej prwnuczki. Jeśli tu umrę, Wy i ci wszyscy, którzy niedługo urodzą się Tobie i Twojej Ccigodnej Małżonce, otrzymacie pozostałą sumę. Takie jest moje życzenie i proszę, nie odmawiajcie mi.
Przesyłam Waszej trójce wyrazy najgłębszej miłości. Jeśli możecie, prześlijcie mi holo kwitnącej wiśni. Chyba będą kwitły już nidługo? Człowiekowi zaciera się tutaj pamięć o Domu.
Wasz Dziadek
Przy locie powtórnym nie ma szans na żadną z tych premii. Niewykluczone, że i tak nie można ich w ogóle dostać, możliwe, że rzeczy, odkrycie których jest premiowane, nie istnieją.
To dziwne, że nigdy nie natrafiono na ślad innej inteligentnej istoty. W każdym razie nie przez osiemnaście lat i w ciągu ponad dwóch tysięcy lotów. Istnieje kilkanaście planet zdatnych do zamieszkania oraz około setki, na których ludzie mogliby mieszkać, gdyby koniecznie musieli, tak jak musimy żyć na Marsie i na Wenus, albo raczej wewnątrz niej. Odkryto także nieliczne ślady dawnych cywilizacji, ale ani Heechów, ani humanoidów. Są też pozostałości po samych Heechach. Dotychczas znaleźliśmy ich więcej w lochach Wenus niż gdzie indziej w Galaktyce. Nawet Gateway wyczyścili prawie do cna, zanim ją opuścili.
Czy ci cholerni Heechowie musieli być tacy porządni?
Daliśmy więc spokój lotom powtórnym, bo nie gwarantowały dużej forsy, wybiliśmy też sobie z głowy premię za specjalne odkrycia, ponieważ czegoś takiego nie sposób zaplanować.
I w końcu przestaliśmy w ogóle rozmawiać, spoglądaliśmy tylko na siebie, a potem już nawet i na to nie mieliśmy ochoty.
Mimo wcześniejszych rozmów nie zamierzaliśmy lecieć. Brakowało nam odwagi. Klarze wyczerpała się przy poprzedniej wyprawie, a ja jej po prostu chyba nigdy nie miałem.
— No, dobra — powiedziała wstając i przeciągając się. — Przejdę się do kasyna, może coś wygram. Masz ochotę popatrzeć?
Pokręciłem głową, — Powinienem raczej wrócić do pracy. Jeśli mnie jeszcze nie wylali.
Pocałowaliśmy się na pożegnanie przy zlotni i pofrunęliśmy w górę, a kiedy dotarłem do mego poziomu, wyciągnąłem rękę, poklepałem ją po kostce i wyskoczyłem. Byłem w nienajlepszym nastroju. Tyle wysiłku włożyliśmy w to, by się nawzajem przekonać, że nie było żadnych lotów, które obiecywałyby zyski warte ryzyka, aż w końcu prawie sam w to uwierzyłem.
Oczywiście nawet nie wspominaliśmy o innej nagrodzie — premii za niebezpieczeństwo.
Może ona skusić jedynie wielkich ryzykanów. Korporacja potrafiła, na przykład, zaoferować pół miliona jako zachętę do wyruszenia kursem, z którego jakaś wyprawa nie powróciła. Uważali, że może statek się popsuł, czy też zabrakło w nim paliwa i kolejna grupa mogłaby nawet uratować swych poprzedników. (Bzdura!). Najprawdopodobniej to, co tamtych zabiło, nadal istniało i czaiło się, by zabić i ciebie.
Był też taki okres, kiedy oferowali milion, który później podwyższono do pięciu, za próbę zmiany ustawienia sterów podczas lotu.
Musieli podwyższyć premię do pięciu milionów, bo kiedy żadna, dosłownie żadna załoga nie wróciła, ludzie przestali się zgłaszać. Później Korporacja zaprzestała tego, bo z kolei traciła zbyt wiele statków, i w końcu wydano całkowity zakaz. Co pewien czas wstawiali dodatkowy pulpit sterowniczy, czyli nowy sprytny komputer, który miał podobno działać symbiotycznie z tablicą Heechów. Takie statki też nie były warte ryzyka, bezpiecznik na pulpicie Heechów nie jest tam umieszczony bez powodu. Dopóki on jest włączony, nie można zmienić kursu. Być może w ogóle nie można tego zrobić, nie niszcząc statku.
Widziałem raz, jak pięcioro ludzi próbowało zdobyć dziesięciomilionową premię za niebezpieczeństwo. Pewien mądrala ze stałego personelu Korporacji głowił się, jak przetransportować za jednym zamachem więcej niż pięcioro ludzi czy też odpowiednio duży ładunek. Nie wiemy, jak Heechowie budowali swe statki, nigdy też nie odkryliśmy ich rzeczywiście dużego pojazdu. Wymyślił więc sobie, że można by obejść tę trudność używając Piątki jako swoistego traktora.
Z metalu Heechów skonstruowali więc coś w stylu kosmicznej barki. Wyładowali ją jakimiś śmieciami i wyciągnęli silnikiem lądownika Piątki. Jest on napędzany jedynie wodorem i tlenem, które łatwo uzupełnić. Później przywiązali Piątkę do barki za pomocą jednorodnego kabla z metalu Heechów.
Obserwowaliśmy to wszystko na piezowizorach. Widzieliśmy, jak kable się napięły, gdy włączyły się silniki lądownika. Co za niesamowity widok!
Po chwili chyba uruchomili silniki dalekiego zasięgu.
Na piezowizorach zobaczyliśmy jedynie, jak barką jakby lekko szarpnęło, a Piątka po prostu znikła z oczu.
Nigdy nie powróciła. Zapis w zwolnionym tempie pokazuje przynajmniej początek tego, co się stało później. Kratownica z kabla pocięła statek na plasterki jak jajko na twardo. Ludzie w środku nawet nie wiedzieli, co ich unicestwiło. Korporacja nadal ma te dziesięć milionów; nikt nie chce ryzykować po raz drugi.
Od Shicky'ego usłyszałem bardzo uprzejmą, choć pełną wyrzutów wymówkę, zaś z panem Xienem miałem krótką, aczkolwiek nieprzyjemną rozmowę przez piezofon. Na tym się jednak skończyło. Po paru dniach Shicky znów zaczął przymykać oczy na to, że się urywamy.
Większość wolnego czasu spędzałem z Klarą. Często spotykaliśmy się u niej, czasami u mnie na godzinkę w łóżku. Spaliśmy ze sobą prawie co noc, można by pomyśleć, że powinno się nam już to znudzić. Ale nie. Nie byłem w końcu pewien, czym to było — rozrywką czy odrywaniem się od rozmyślań nad nami samymi? Leżałem i przyglądałem się Klarze, która zawsze po tym przekręcała się na brzuch i kuliła zamykając oczy, nawet jeśli i tak mieliśmy za chwilę wstać. Rozmyślałem sobie, jak dobrze znam każdy załomek i gładkość jej ciała. Czułem ten słodki, namiętny zapach i marzyłem — marzyłem. Marzyłem o tym, czego nie mogłem wypowiedzieć — o wspólnym z Klarą apartamencie pod Wielkim Kloszem, o wspólnym aerolocie i kwaterze w tunelach na Wenus, nawet o wspólnym życiu w kopalniach żywności. To chyba była miłość. Ale potem ciągle na nią patrząc widziałem, jak moja wyobraźnia zmienia ten obraz — widziałem mój żeński odpowiednik, tchórza, który stojąc przed największą szansą, jaką człowiek może mieć, boi się z niej skorzystać.
Jeśli nie szliśmy do łóżka, razem zwiedzaliśmy Gateway. Nie było to jednak randką. Nie chodziliśmy za często do Błękitnego Piekiełka czy na holofilmy, ani nawet do restauracji. Klara owszem, ale mnie nie było na to stać, więc korzystałem ze stołówki Korporacji, cena posiłków była wliczona w nasz dzienny podatek. Nie mogę powiedzieć, żeby Klara niechętnie płaciła rachunki za nas dwoje, ale też robiła to bez większego entuzjazmu — bardzo dużo grała, a wygrywała niewiele. Były też różne rozrywki towarzyskie — karty, przyjęcia, kółko tańców ludowych, miłośników muzyki, dyskusyjne. Zajęcia te nic nie kosztowały, a czasem były nawet interesujące. Kiedy indziej po prostu zwiedzaliśmy Gateway.
Читать дальше