Rozwiesiłem hamak i właśnie zasypiałem, kiedy usłyszałem skrobanie w drzwi i głos Sheri: — Bob?
— Co?
— Nie śpisz?
Nie spałem oczywiście i pytanie to zinterpretowałem zgodnie z jej intencjami. — Nie. Leżę i myślę.
— Tak jak i ja… Bob?
— No?
— Może chcesz, żebym do ciebie przyszła? Zrobiłem wysiłek, by się rozbudzić i rozważyć atrakcyjność tej propozycji.
— Ja chcę bardzo — powiedziała.
— Dobrze. Jasne. To znaczy, bardzo się cieszę. — Wślizgnęła się do pokoju, a ja przesunąłem się w hamaku, który zakołysał się lekko, kiedy wczołgiwała się obok mnie. Miała na sobie trykotową koszulkę i majtki, kiedy stoczyliśmy się łagodnie w zagłębienie hamaka, poczułem jej ciepłe, miękkie ciało.
— Nie musimy się kochać, ogierze — powiedziała. — Jak zresztą chcesz.
— Zobaczymy, co nam wyjdzie. Boisz się?
Jej oddech pachniał słodko. Czułem go na policzku.
— O wiele bardziej, niż myślałam.
OGŁOSZENIA DROBNE
SKĄD WIESZ, że nie jesteś Unitarianinem? Wstąp do formującego się Bractwa Gateway. 87-539.
BILITIS POTRZEBNA dla Salony i Lesbii. Wspólne podróże aż do sukcesu. Potem — szczęśliwe życie w Irlandii Północnej. Tylko stały trójukład małżeński. 87-033 lub 87-034.
PRZECHOWALNIA MIENIA. Oszczędzisz na czynszu, unikniesz konfiskaty mienia przez Korporację, kiedy będziesz na wyprawie. Przyjmujemy instrukcje pośmiertne, jeśli ktoś nie powróci. 88-125.
— Dlaczego?
— Bob… — Ułożyła się wygodnie, po czym skręciła głowę spoglądając na mnie przez ramię. — Czasami pieprzysz takie głupoty.
— Przepraszam.
— Naprawdę. Zastanów się tylko, co my robimy. Wsiądziemy na statek nie mając pojęcia, czy leci tam, gdzie powinien, ani nawet, dokąd powinien lecieć. Polecimy szybciej niż światło, a nikt nie wie jak.
Nie wiemy, jak długo nas nie będzie, nawet gdybyśmy wiedzieli, dokąd lecimy. Możemy więc równie dobrze spędzić resztę życia w podróży i umrzeć, zanim tam dotrzemy, jeśli oczywiście po drodze nie natkniemy się na coś, co nas zniszczy w mgnieniu oka. Racja? Jak więc możesz mnie pytać, dlaczego się boję?
— Dla podtrzymania rozmowy. — Przytuliłem się do jej pleców i położyłem rękę na piersi, nie agresywnie, ale dlatego, że była taka przyjemna w dotyku.
— I nie tylko to. Nic nie wiemy o istotach, które zbudowały te puszki. Skąd wiadomo, że to nie jakiś figiel? A może to sposób wabienia świeżego mięsa do ich raju?
— Racja — przyznałem. — Obróć się w tę stronę.
PRZEPISY BEZPIECZEŃSTWA DLA STATKÓW GATEWAY
Jak wiadomo, urządzenie napędowe kapsuły znajduje się w romboidalnej skrzyneczce umieszczonej pod środkowym kilem Trójki i Piątki, lub też — jak w przypadku Jedynek — w urządzeniach sanitarnych.
Nikomu nie udało się z powodzeniem otworzyć żadnego z tych pojemników. Wszelkie próby kończyły się eksplozją o sile równej 1 kT. Prowadzone obecnie prace badawcze mają na celu poznanie zawartości skrzynki bez uszkodzenia. Jeżeli więc jako uczestnik masz jakiekolwiek informacje czy sugestie mogące mieć związek z powyższą sprawą, niezwłocznie skontaktuj się z urzędnikiem Korporacji.
Pod żadnym jednakże pozorem nie wolno samemu otwierać skrzynki! Manipulowanie przy skrzynce lub cumowanie statku, na którym uległa ona uszkodzeniu, jest surowo wzbronione pod karą pozbawienia wszelkich praw i natychmiastowego wydalenia z Gateway.
Manipulowanie urządzeniami sterującymi również grozi niebezpieczeństwem. W żadnych okolicznościach nie wolno zmieniać ustawienia kursu po starcie pojazdu. Jak dotąd, nie powrócił żaden statek, w którym planowano przeprowadzić zmianę kierunku lotu.
— A statek, który nam pokazali dziś rano, absolutnie nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałam — powiedziała robiąc to, o co ją prosiłem, i kładąc rękę na moim karku.
Rozległ się jakiś ostry gwizd, nie wiedziałem skąd.
— Co to?
— Nie mam pojęcia. — Odezwał się jeszcze raz, zarówno w tunelu, jak i — głośniej — w moim pokoju. — Och, to piezofon. — Dźwięk pochodził z piezofonów — mojego własnego oraz moich sąsiadów po obu stronach, dzwoniły wszystkie jednocześnie. Po chwili ucichł.
— Tu Jim Chou — usłyszeliśmy głos. — Ci z kursantów, którzy chcą zobaczyć, jak wygląda statek po powrocie z nieudanej wyprawy, niech zejdą do doku nr 4. Właśnie go wciągają.
Słyszałem szepty Forehandów w pokoju obok i czułem, jak wali serce Sheri. — Chodźmy lepiej.
— Dobrze. Ale nie mam na to zbyt dużej ochoty.
Statek powrócił na Gateway, choć nie całkiem samodzielnie. Natrafił na niego jeden z orbitujących krążowników. Później holownik dotransportował go do doków Korporacji, gdzie zwykle stacjonują rakiety z planet. Właz jest wystarczająco duży, by weszła tam Piątka. A to była Trójka… lub to, co z niej pozostało.
— O Boże… — wyszeptała Sheri. — Jak myślisz, Bob, co się z nimi stało?
— Z ludźmi? Zginęli. — Co do tego nie było najmniejszej wątpliwości. Statek przedstawiał opłakany widok. Lądownika nie było, pozostał jedynie sam międzygwiezdny pojazd, czyli kapelusz grzyba, ale i on był cały pogięty, rozdarty i osmolony. Rozdarty! Metal Heechów, który nie mięknie nawet w łuku elektrycznym!
Ale to jeszcze nie było najgorsze.
Tego, co najgorsze, nie zobaczyliśmy nigdy, słyszeliśmy jedynie relacje. Jeden z poszukiwaczy był wciąż we wnętrzu statku. W całym jego wnętrzu. Został dosłownie rozbryzgany po sterowni, a jego szczątki tkwiły tam zapieczone w ścianach. Przez co? Bez wątpienia przez temperaturę i przyspieszenie. Być może pojazd znalazł się w chromosferze słonecznej lub na ciasnej orbicie wokół gwiazdy neutronowej. Napięcie mogło rozerwać statek, podobnie jak i ludzi. Nigdy się tego jednak nie dowiedzieliśmy.
Pozostałych dwóch członków załogi nie odnaleziono. Nie tak łatwo było to wprawdzie stwierdzić, ale spis organów ujawnił tylko jedną szczękę, jedną miednicę i jeden kręgosłup — choć w wielu małych kawałkach. Może tamci byli w lądowniku?
— Przesuń się, nieopierzeńcu!
Sheri chwyciła mnie za ramię i odciągnęła na bok. Nadchodziło pięcioro członków załogi krążowników — Amerykanka i Brazylijczyk umundurowani na niebiesko, Rosjanin — na beżowo, Wenusjanka w białym kombinezonie polowym i Chińczyk — w wielofunkcyjnym, czarno-brązowym. Twarze tych ludzi różniły się wprawdzie, ale upodabniał je ten sam wyraz — mieszanina poczucia obowiązku i niesmaku.
— Chodźmy stąd — pociągnęła mnie Sheri. Ani ona, ani ja nie mieliśmy ochoty patrzeć, jak szperają wśród szczątków. Cała grupa, Jimmy Chou, Klara i pozostali instruktorzy zaczynali się wycofywać do pokoi. Nie dość szybko jednak. Staliśmy przy iluminatorach, w chwili, kiedy patrol otworzył statek, doleciał odór ze środka. Trudno mi go nawet opisać. Przypominało to coś jakby fetor przegniłych odpadków gotowanych na karmę dla świń. Nawet w smrodzie Gateway był nie do zniesienia.
Instruktorka opuściła szyb zlotni na swoim poziomie — dość nisko, w drugiej strefie Poziomu Wygody. Kiedy obróciła się w odpowiedzi na moje dobranoc, ujrzałem po raz pierwszy, że płacze.
Pożegnaliśmy Forehandów pod ich drzwiami, potem rozejrzałem się za Sheri, która zdążyła już odejść.
— Muszę to odespać — powiedziała. — Przepraszam cię. Bob, ale odeszła mi już ochota.
Sam nie wiem, po co ciągle przychodzę do Sigfrida von Psycha. Spotykamy się zawsze w środę wieczór i nie lubi, gdy przedtem piję lub ćpam. Tym sposobem mam zepsuty cały dzień, a w dodatku jeszcze mnie to słono kosztuje. Nawet nie wyobrażacie sobie, ile muszę płacić za życie, jakie tu wiodę. Cena apartamentu przy Placu Waszyngtona wynosi 18 tysięcy dolarów miesięcznie. Do tego dochodzi podatek z racji stałego zamieszkania pod Wielkim Kloszem przekraczający trzy tysiące (Nawet na Gateway płaciło się znacznie mniej). Poza tym pokaźne rachunki za futra, wino, damskie fatałaszki, kwiaty… Sigfrid mówi, że próbuję zdobyć miłość za pieniądze. Niech mu tam będzie. No i cóż w tym złego? Stać mnie na to. A nie wspomniałem jeszcze o Pełnym Serwisie Medycznym.
Читать дальше