— Co dalej? — nalegał.
— Będziesz ćwiczył to, czego się właśnie nauczyłeś — odparła. — Chcę, żebyś w każdej chwili z łatwością potrafił wykonać to ćwiczenie. Później odkryjesz w świadomości nową przestrzeń, którą sam wypełnisz.
— I tylko tyle…?
— Nie. Możesz zacząć trening mięśni. Powiedz mi, czy potrafisz poruszyć małym palcem lewej nogi, nie używając żadnego mięśnia z innych części ciała?
— Ja…
Zobaczyła zdekoncentrowany wyraz jego twarzy, gdy spróbował poruszyć palcem. Spojrzał na stopę uważnie, wpatrzył się w nią. Na czoło wystąpił mu pot. Wciągnął głębiej wdech.
— Nie potrafię tego zrobić.
— Owszem, potrafisz — powiedziała. — Nauczysz się. Nauczysz się sterować każdym mięśniem w swym ciele. Będziesz je znał tak, jak poznałeś ręce.
Przełknął ciężko, oszołomiony wielkością zadania.
— Co ze mną zrobisz? Co dalej planujesz? — szepnął.
— Zamierzam uwolnić cię — odparła. — Osiągniesz wszystko, czego naprawdę pragniesz. Myślał przez chwilę.
— Wszystko, czego pragnę?
— Tak.
— To niemożliwe!
— Dopóki nie nauczysz się kontrolować pragnień, tak jak teraz rzeczywistości — powiedziała i pomyślała: „No! Niech jego analitycy rozwiążą tę zagadkę. Będą mu doradzać ostrożność, ale Farad’n zbliży się o następny krok do zrozumienia motywów, które mną kierują”.
Potwierdził jej domysł, mówiąc:
— Powiedzieć komuś, że uświadomi sobie pragnienia serca, to jedno, a umożliwienie mu ich realizacji, to drugie.
— Zaszedłeś dalej, niż myślałam — rzekła Jessika. — Bardzo dobrze. Obiecuję ci, że jeżeli ukończysz program szkolenia, będziesz panem samego siebie. Cokolwiek uczynisz, stanie się dlatego, że tak właśnie chciałeś.
„I niech Prawdomówczyni się nad tym pobiedzi” — pomyślała.
Wstał, ale wrażenie, jakie na niej wywarł, było miłe, ciepłe, przypominało przyjaźń.
— Wiesz, wierzę ci. Do diabła, nie wiem dlaczego, ale wierzę. I nie powiem ci już ani słowa o tym, co jeszcze myślę o tobie.
Jessika popatrzyła na jego plecy, gdy wychodził z sypialni. Wyłączyła kule świętojańskie, rozciągnęła się w pościeli. Farad’n był niegłupi. Tak jakby dał jej do zrozumienia, że zaczyna pojmować jej plan, ale przyłącza się do niego dobrowolnie.
„Czekaj, aż zacznie poznawać własne uczucia” — pomyślała. Ułożyła się wygodnie, by łatwiej zapaść w sen. Wiedziała, że rankiem przybędą do niej goście z pałacowego personelu, zadający pozornie niewinne pytania.
Rozwój ludzkości ulega okresowym przyspieszeniom, kiedy staje ona do walki pomiędzy odnawiającą się witalnością życia i kuszącym zepsuciem dekadencji. W tym stale powtarzającym się wyścigu pauzy są luksusem. Dopiero wtedy ludzie pojmują, ze wszystko jest dozwolone, wszystko możliwe.
„Apokryfy Muad’Diba”
„Dotknięcie piasku jest ważne” — pomyślał Leto.
Czuł pod sobą maleńkie ziarenka, tam gdzie siedział, pod skrzącym się słońcem. Siłą wmuszono w niego następną dużą dawkę melanżu i teraz umysł Leto obracał się niczym schylany w wodny wir. Głęboko w rym leju kryło się nie wypowiedziane pytanie: „Dlaczego nalegają, żebym to powiedział?” Bez wątpienia Gurney był uparty. Poza tym działał na rozkaz lady Jessiki.
Wynieśli go z siczy na zewnątrz, w światło dnia. Miał dziwne uczucie, że pozwolił ciału na krótką wycieczkę, podczas gdy jego wewnętrzna istota pośredniczyła w walce pomiędzy księciem Leto I i starym baronem Harkonnenem. Walczyli w nim poprzez niego, ponieważ nie chciał pozwolić im zetknąć się bezpośrednio. Poprzez te starcia zrozumiał, co stało się z Alią. Biedna Alia.
„Miałem rację, unikając transu przyprawowego” — pomyślał.
Wypełniała go wzbierająca gorycz wobec lady Jessiki i jej przeklętego gom dżabbar. Walcz i zwyciężaj albo giń w próbie. Nie mogła przytknąć mu zatrutej igły do szyi, ale mogła posłać go w pułapkę pełną niebezpieczeństw, która niegdyś pochłonęła Alię.
W świadomość Leto brutalnie wdarły się odgłosy sapania. Falowały, stawały się głośniejsze, potem cichły, łagodniały…
Cichły. Nie znał sposobu, żeby ustalić, czy dochodzą z bieżącej rzeczywistości, czy są efektem działania przyprawy.
Ciało Leto zgięło się nad splecionymi na brzuchu rękoma. Przez pośladki czuł gorący piach. Naprzeciw leżał dywanik, ale on siedział na gołej ziemi. Na dywanik padł cień: Namri. Świadomość Leto dryfowała z generowanym przez siebie prądem poprzez krajobraz rozciągający się po horyzont wstrząsającej zieleni.
Jego czaszka drżała w rytm bębna. Czuł żar, gorączkę. Gorączka powstawała od ognia przepełniającego zmysły, wypychając na zewnątrz świadomość. Pojął zagrożenie. Namri i nóż. Nacisk… nacisk… W końcu zawisł między niebem i piaskiem, pochłonięty przez żar. Czekał, aż coś się stanie, czekał na tę jedyną rzecz.
Dręcząco gorący, bijący weń blask słońca rozpadł się, skrząc wokół iskrami, nie dając wytchnienia. „Gdzie jest Złota Droga?” Wszędzie pełzały żuki. Wszędzie. Słał wiadomość wzdłuż nerwów, czekając opóźniających się odpowiedzi od innych istot ze swego wnętrza. „Moja skóra jest obca”.
„Głowa w górę” — nakazał nerwom.
Głowa, która mogła być jego własną, podniosła się ociężale, spojrzała na plamę ciemności w jaskrawym świetle.
Ktoś szepnął:
— Jest teraz w głębokim transie.
Żadnej odpowiedzi.
Żar, ogień, słońce nawarstwiające upał na upał.
Porwał go prąd świadomości i umysł Leto podryfował przez ostatni pas szarej pustki, a tam, za niskimi, falującymi wydmami, nie dalej niż kilometr od kredowej linii urwiska, tam widniała zielona, pączkująca przyszłość, pnąca się w górę, płynąca w nieskończonej roślinności.
W całej plątaninie nie widział ani jednego czerwia.
Masa zielonych chaszczy, ale nigdzie szej-huludów.
Leto wyczuł, że wdarł się przez stare granice w nową krainę, o której istnieniu opowiadała wyobraźnia, i że patrzył teraz przez zasłonę na to, co senna ludzkość nazywała Nieznanym.
Oto rzeczywistość łaknąca krwi.
Czuł, jak czerwony owoc jego życia kołysze się na cienkiej gałązce, jak wycieka z niego płyn, będący krążącą w jego żyłach esencją przyprawową.
Bez szej-huludów nie będzie przyprawy.
Widział przyszłość pozbawioną wielkiego, szarego czerwia — węża Diuny. Wiedział o tym, a jednak nie mógł wyrwać się z transu.
Nagle świadomość wycofała się — w tył, w tył, byle uciec od martwej przyszłości. Jego myśli skupiły się we wnętrznościach, stając się prymitywnymi emocjami. Stwierdził, że nie jest zdolny skupić się na jakimkolwiek szczególnym aspekcie wizji, lecz słyszał głos przemawiający w starożytnym języku, który doskonale rozumie. Głos był śpiewny i rytmiczny, ale słowa uderzały w umysł niczym obuch.
„To nie teraźniejszość wpływa na przyszłość, ty głupcze, ale przyszłość formuje teraźniejszość. Do wszystkiego podchodzisz od końca. Ponieważ przyszłość już istnieje, rozwój wypadków upewnia tylko, że jest ona stała i nieunikniona”.
Słowa sparaliżowały go. Czuł grozę zakorzenioną w doczesnej materii ciała. Wiedział, że wciąż istnieje, ale zuchwała natura i nadzwyczajna moc wizji sprawiła, że poczuł się chory, bezbronny, niezdolny do wydawania mięśniom rozkazów. Coraz bardziej ustępował pod naporem zorganizowanych istnień, które kiedyś sprawiły, że uwierzył, iż istnieje naprawdę. Wypełnił go strach. Pomyślał, że właśnie przegrywa walkę o wewnętrzną dominację, stając się Paskudztwem.
Читать дальше