Wiadomość Jessiki dla Stilgara brzmiała krótko:,Moja córka jest opętana i należy ją poddać procesowi”.
Jednakże lęk niweczy wartości. Wiedziała już, że niektórzy Fremeni woleli nie wierzyć jej słowom. Wykorzystanie oskarżenia jako paszportu pozwalającego opuścić Świątynię wywołało w ciągu zaledwie jednej nocy dwie potyczki, zanim ornitoptery ukradzione przez ludzi al-Falego nie uniosły zbiegów ku cennemu schronieniu — siczy Czerwonej Czeluści. Wezwali byłych fedajkinów, lecz okazało się, że jest ich na Arrakis zaledwie dwie setki. Inni wypełniali misje na placówkach w całym Imperium.
Rozważając sytuację, Jessika zastanawiała się, czy owa sicz nie okaże się miejscem jej śmierci. Niektórzy z fedajkinów myśleli tak samo, lecz komandosi śmierci dość łatwo godzili się z podobną ewentualnością. Al-Fali uśmiechnął się, gdy jeden z młodych ludzi głośno wyraził swe obawy.
„Kiedy Bóg rozkazywał stworzeniu zemrzeć w szczególnym miejscu, sprawiał, że chciało się ono tam udać” — powiedział stary naib.
Połatane zasłony, wiszące w drzwiach, otarły się o siebie i chwilę później wychynął zza nich al-Fali. Jego wąska, spalona przez wiatr twarz wydawała się wydłużona, oczy miał rozgorączkowane. Widać było, że nie spał.
— Ktoś przybył — rzekł.
— Od Stilgara?
— Być może. — Spuścił oczy i spojrzał w lewo na sposób dawnych Fremenów, gdy przynosili złe wieści.
— O co chodzi? — zapytała z naciskiem Jessika.
— Dostaliśmy wiadomość z siczy Tabr, że twych wnucząt tam nie ma — powiedział, nie patrząc na nią.
— Alia…
— Rozkazała, by bliźnięta były pod opieką jej straży, ale z siczy Tabr doniesiono, że zniknęły.
— Stilgar posłał je na pustynię — rzekła Jessika.
— Możliwe, ale on również prowadzi poszukiwania. Czyżby się maskował…?
— To do Stilgara niepodobne… — powiedziała. Zdziwiła się, że nie ulega panice, którą musiałaby teraz tłumić. Lęk o bliźnięta łagodziło wspomnienie rozmowy z Ghanimą. Podniosła wzrok na al-Falego i zobaczyła, że ten patrzy na nią z litością. Rzekła więc:
— Na własną rękę odeszły na pustynię.
— Same? Dwoje dzieci?
Nie kłopotała się wyjaśnianiem mu, że bliźniaki prawdopodobnie więcej wiedziały o niebezpieczeństwach występujących na pustyni, niż większość żyjących Fremenów. Myślami skupiła się na dziwnym zachowaniu Leto, gdy nalegał, by pozwoliła się porwać. Wtedy odsunęła od siebie to wspomnienie, ale teraz wróciło niespodzianie. Powiedziała, że rozpozna moment, w którym będzie musiała usłuchać jego słów.
— Posłaniec powinien być już w siczy — wtrącił al-Fali. — Przyprowadzę go do ciebie, pani. — Wyszedł, rozgarniając połatane zasłony.
Jessika popatrzyła na kotarę. Była to czerwona tkanina z włókna przyprawowego, ale łaty miała niebieskie. Krążyła wieść, że ta sicz nie chciała czerpać korzyści z religii Muad’Diba, narażając się na wrogość kapłaństwa Alii. Doniesiono jej, że tutejsi ludzie ulokowali kapitały w planie hodowli psów wielkich jak osły, wyuczonych do pilnowania dzieci. Wszystkie psy zdechły. Niektórzy powiadali, że od trucizny, a winą obarczali kapłanów.
Jessika potrząsnęła głową, odganiając czcze myśli, rozpoznawszy, czym one są: ghaflą, nieumiejętnością skupienia się w obecności „natrętnej muchy”.
Dokąd udały się dzieci? Do Dżekaraty? Miały plan. „Starały się objaśnić mi go w rozmiarach, o których sądziły, że będę w stanie pojąć” — przypomniała sobie. Leto twierdził, że osiągnęły granicę poznania. Rozkazał jej słuchać o tym.
On rozkazał jej!
Leto zorientował się, co zamierza Alia. Tyle zrozumiała. Każde z bliźniąt mówiło o chorobie ciotki, nawet jej broniło. Alia stawiała na szalę słuszność swej pozycji jako Regentki. Jessika poczuła, że jej piersią wstrząsa gorzki śmiech. Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam bardzo lubiła wyjaśniać uczennicy Jessice ten właśnie błąd: „Jeśli skupisz uwagę tylko na własnej racji, wyzwalasz przeciwne ci siły, które mogą cię pokonać. To często popełniana omyłka. Nawet ja, twoja nauczycielka, nie ustrzegłam się jej”.
— I nawet ja, twoja uczennica, popełniłam ją — szepnęła Jessika do siebie samej.
Usłyszała szelest tkaniny w przejściu, za zasłoną. Weszło dwóch młodych Fremenów — część straży wyznaczonej do pilnowania jej osoby w nocy. Byli wyraźnie przestraszeni bliskością matki Muad’Diba. Jessika szybko określiła ich charaktery — ci nie bawili się w myślenie. Wiązali się z dowolnie wybraną siłą w zamian za tożsamość, którą im dawała. I dlatego byli niebezpieczni.
— Al-Fali wysłał nas, by cię przygotować — powiedział jeden z nich. Jessika poczuła nagły, miażdżący ucisk w piersiach, lecz jej głos zabrzmiał spokojnie:
— Przygotować mnie? Na co?
— Stilgar jako posłańca przysłał Duncana Idaho. Jessika nieświadomym gestem naciągnęła na włosy kaptur aby. Duncan? Ależ on był narzędziem Alii.
Fremen, który przemawiał, wystąpił pół kroku naprzód.
— Idaho mówi, że przybył zabrać cię w bezpieczne miejsce, ale al-Fali mu nie wierzy.
— Rzeczywiście, chwilowo wydaje się to dziwne — rzekła Jessika. — Ale są rzeczy dziwniejsze w naszym wszechświecie. Wprowadźcie go.
Spojrzeli na siebie, ale usłuchali, wychodząc w takim pośpiechu, że wyrwali następną dziurę w zniszczonej zasłonie.
Po chwili wszedł Idaho z podążającymi za nim dwoma Fremenami i al-Falim, trzymającym tyły, z ręką na krysnożu. Przybysz miał na sobie mundur Straży rodu Atrydów, niewiele zmieniony przez upływ czternastu stuleci. Na Arrakis plastalowe ostrze ze złotą rękojeścią zastąpił krysnóż.
— Ponoć pragniesz mi pomóc — rzekła Jessika.
— Być może brzmi to dziwnie — odparł.
— Przysłała cię Alia, żebyś mnie porwał? — zapytała.
Niewielkie uniesienie czarnych brwi było jedyną oznaką zaskoczenia. Błyszczące, wielopowierzchniowe, tleilaxańskie oczy wciąż wpatrywały się w nią intensywnie.
— Takie miałem rozkazy — przyznał.
Palce al-Falego zbielały na rękojeści krysnoża, ale Fremen nie wykonał żadnego ruchu.
— Wiele czasu poświęciłam na zliczenie omyłek, które popełniłam w stosunku do mojej córki — stwierdziła.
— Było ich mnóstwo — zgodził się Idaho. — Miałem zresztą udział w większości z nich.
Zobaczyła teraz, że mięśnie jego twarzy drżą.
— Łatwo przychodziło nam słuchanie argumentów, które prowadziły na manowce — potwierdziła Jessika. — Chciałam opuścić Arrakis… Ty… pragnąłeś dziewczyny, która przypominałaby ci moje młodsze wcielenie.
Skinął głową w milczeniu.
— Gdzie są bliźnięta? — zapytała z naciskiem, szorstkim głosem.
Mrugnął i rzekł:
— Stilgar wierzy, że udały się na pustynię. Być może przewidziały nadchodzący kryzys.
Jessika rzuciła okiem na al-Falego, który kiwnięciem głowy potwierdził, że pamięta jej słowa.
— Co czyni Alia? — zapytała Jessika.
— Prowokuje wojnę domową — odparł.
— Wierzysz, że do tego dojdzie? Idaho wzruszył ramionami.
— Prawdopodobnie nie. To spokojne czasy. Większość woli słuchać wygodnych tłumaczeń.
— Zgadzam się — powiedziała. — W porządku, ale co z moimi wnukami?
— Stilgar je odnajdzie… Jeżeli…
— Tak, rozumiem. — Zatem wszystko zależało teraz od Gurneya Hallecka. Odwróciła się, by spojrzeć na kamienną ścianę. — Alia mocno teraz uchwyci stery rządu. — Wróciła spojrzeniem do Idaho. — Rozumiesz? Władzy używa się, sprawując ją delikatnie. Chwycić jej ster zbyt silnie, znaczy być przez nią pokonanym i w ten sposób stać się ofiarą.
Читать дальше