— Mieliśmy rację, skupiając się na KHOAM i Landsraadzie — wolno powiedziała Irulana. — A sugestia Duncana podsuwa nam pierwszą linię poszukiwań…
— Pieniędzy jako środka transmisji energii nie można oddzielać od energii, jaką wyrażają — uzupełniła Alia. — Wszyscy to wiemy. Ale musimy odpowiedzieć na trzy określone pytania: kiedy, jaką bronią i gdzie.
„Bliźnięta… bliźnięta — pomyślał Idaho. — Właśnie bliźnięta są w niebezpieczeństwie, nie Alia”.
— Nie interesuje cię, kto i jak? — zapytała Irulana.
— Jeżeli ród Corrinów, KHOAM, bądź jakakolwiek inna grupa posiada narzędzia zbrodni, zgromadzone na Arrakis — rzekła Alia — mamy ponad sześćdziesiąt procent szans, że odnajdziemy je, zanim zostaną użyte. Informacja, kiedy i gdzie zadziałają, zwiększyłaby jeszcze nasze szansę.
„Dlaczego nie widzą tego tak, jak ja?” — zastanawiał się Idaho.
— W porządku — zgodziła się Irulana. — Kiedy?
— Gdy uwaga będzie skupiona na kimś innym — odparła Alia.
— Uwaga była skupiona na twojej matce podczas Konwokacji — powiedziała Irulana — i nie podjęto żadnej próby.
— Miejsce było nieodpowiednie — odparła Alia. „O co jej chodzi?” — zastanawiał się Idaho.
— Więc gdzie? — spytała Irulana.
— Właśnie tu, w Cytadeli — powiedziała Alia. — Tu czuję się najbezpieczniejsza i mam najmniej strażniczek.
— Jaką bronią?
— Konwencjonalną, czymś, co Fremen może mieć przy sobie: zatrutym krysnożem, pistoletem maula…
— Od dawna nie stosowano grotu-gończaka — dorzuciła Irulana.
— Nie sprawdziłby się w tłumie — powiedziała Alia. — To musi stać się w tłumie.
— Broń biologiczna?
— Czynnik zakaźny? — zapytała Alia, kryjąc niedowierzanie. Jak Irulana mogła sądzić, że czynnik zakaźny zadziałałby mimo immunologicznych barier chroniących Atrydów?
— Myślałam raczej o czymś w rodzaju zwierzęcia — rzekła Irulana.
— Małym, udomowionym zwierzątku, wyćwiczonym, by ugryzło wybraną ofiarę i wsączyło jej w ranę truciznę.
— Łasice rodu by temu zapobiegły.
— Może jedna z nich?
— Wykluczone. Łasice rodu odrzuciłyby odmieńca. Zabiłyby go, wiesz o tym.
— Rozważałam możliwości w nadziei, że…
— Ostrzegę strażniczki — powiedziała Alia.
Kiedy Alia mówiła: „strażniczki”, Idaho zakrył dłonią oczy, starając się oprzeć narastającemu uczuciu konieczności włączenia się w Rhadżiję, ruch Wieczności wyrażony przez życie, puchar potencjalnego pogrążenia się w mentackiej świadomości. Nagle ujrzał w ciemności bliźnięta; wielkie pazury szybowały ku nim, tnąc powietrze.
— Nie… — szepnął.
— Co? — Alia spojrzała, jak gdyby zaskoczona, że Idaho wciąż tu jest. Zdjął dłoń z oczu.
— Te stroje, które przysłał ród Corrinów! — rzucił. — Wysłano je już bliźniętom?
— Oczywiście — potwierdziła Irulana. — Są zupełnie nieszkodliwe.
— Nikt nie będzie próbował ruszyć bliźniąt w siczy Tabr — powiedziała Alia. — Zbyt wielu jest dookoła wyszkolonych przez Stilgara strażników.
Idaho utkwił w niej wzrok. Nie miał żadnych dowodów na poparcie twierdzenia wynikającego z mentackiej kalkulacji, mimo to jednak wiedział. Wiedział. Był bardzo blisko proroczej mocy, którą posiadł Paul. Ani Irulana, ani Alia nie uwierzyłyby mu, gdyby im powiedział.
— Chciałbym, żeby poinformowano władze portu o zakazie wwozu obcych zwierząt na Arrakis — powiedział.
— Nie bierzesz chyba poważnie sugestii Irulany?! — zaprotestowała Alia.
— Dlaczego mamy niepotrzebnie ryzykować?
— Porozmawiaj z przemytnikami. Ja powierzam swe bezpieczeństwo łasicom rodu.
Idaho potrząsnął głową. Co mogły zrobić łasice rodu wobec pazurów tych rozmiarów, które widział w wizji? Alia miała jednak rację. Właściwe ulokowane łapówki, jeden znajomy Nawigator Gildii i dowolne miejsce na Pustych Kwadratach, które posłużyłoby za lądowisko. Gildia będzie się opierała podjęciu frontalnego ataku na ród Atrydów, ale jeżeli suma okaże się dostatecznie wysoka… Gildię można było traktować jako coś w rodzaju bariery geologicznej, która atak czyniła trudnym, ale nie niemożliwym. Powszechnie znano ulubiony wykręt, że służyli jako „agencja transportowa”. Nie mogli przecież przewidzieć, do czego miał być użyty jeden szczególny ładunek.
Alia przerwała ciszę czysto fremeńskim gestem — podniesieniem pięści z ustawionym poziomo kciukiem. Gestowi towarzyszyły tradycyjne słowa: „Wyzywam Walkę Hurganu”. Stało się oczywiste, iż uważa się za jedyny logiczny cel zamachów, a gestem protestowała przeciwko wszechświatowi pełnemu gróźb. Mówiła, że rzuci wiatr śmierci na każdego, kto ją zaatakuje.
Idaho nie protestował. Wiedział, że już go nie podejrzewa. Wracał do Tabr, a ona będzie oczekiwać sprawozdania z perfekcyjnie przeprowadzonego porwania lady Jessiki. Podniósł się z otomany w nagłym przypływie gniewu, myśląc: „Gdyby Alia była celem! Gdyby tylko zabójcy mogli dostać się do niej!” Przez chwilę trzymał dłoń na nożu, ale nie mógł zabić jej teraz. Może i lepiej, że umrze jako ofiara, niż gdyby miała żyć zhańbiona i zaszczuta.
— Tak, wracaj już do Tabr — powiedziała Alia, błędnie interpretując wyraz twarzy Idaho: jako przejaw troski o nią.
„Jaka byłam głupia, podejrzewając Duncana! On jest mój, nie Jessiki!” — pomyślała. Żądanie plemion naprawdę ją zdenerwowało, stwierdziła ze zdziwieniem. Machnęła ręką w geście pożegnania, gdy wychodził.
Idaho opuścił Izbę Rady, czując wewnętrzną pustkę. Alia została oślepiona nie tylko przez obce opętanie, stawała się też z każdym kryzysem coraz bardziej szalona. Minęła już punkt, którego przekraczać nie powinna. Co mógł zrobić dla ratowania bliźniąt? Kogo powinien przekonać? Stilgar uczynił wszystko, co możliwe, aby zabezpieczyć dzieci, i niczego więcej nie należało od niego wymagać.
Zatem lady Jessika?
Tak, musiał rozważyć tę możliwość. Jessika mogła być jednak zbyt głęboko uwikłana w spisek zakonu żeńskiego. Nie żywił złudzeń co do postawy tej atrydzkiej konkubiny. Uczyniłaby wiele na rozkaz Bene Gesserit — zwróciłaby się nawet przeciw swym wnukom.
Dobre sprawowanie rządów nigdy nie zależało od aktów prawnych, ale od osobistego charakteru rządzących. Machina sprawowania władzy zawsze podlega woli tych, którzy nią kierują. Najistotniejszym elementem rządzenia jest przeto metoda wybierania przywódców.
„Prawo i rządzenie. Poradnik Gildii Planetarnej”
„Dlaczego Alia chce, żebym razem z nią przyjmowała interesantów na porannej audiencji? — zastanawiała się Jessika. — Nie przegłosowano jeszcze sprawy mojego powrotu do Rady”.
Jessika stała w przedsionku Wielkiej Sali w Cytadeli. Sam przedsionek wszędzie poza Diuną byłby wielką komnatą. Podążając za przykładem Atrydów, budowle na Arrakis stawały się coraz bardziej gigantyczne, w miarę jak skupiało się tu bogactwo i władza. Owa sala stanowiła streszczenie obaw Jessiki. Wyraźnie drażnił ją ogrom przedsionka z mozaikową posadzką, obrazującą zwycięstwo Paula nad Szaddamem IV.
Na wypolerowanych, plastalowych drzwiach prowadzących do Wielkiej Sali ujrzała odbicie własnej twarzy. Powrót na Diunę wymuszał na niej porównania i Jessika dostrzegła wyraźne znaki starzenia się: na owalnej twarzy widniały drobniutkie zmarszczki, a oczy w kolorze indygo sprawiały wrażenie już nie tak wyrazistych. Pamiętała czasy, gdy błękit jej oczu był otoczony bielą. Tylko staranne zabiegi fryzjera utrzymywały lśniący brąz jej włosów. Nos wciąż był mały, usta szerokie, a ciało nadal smukłe, lecz nawet wyszkolone przez Bene Gesserit mięśnie miały tendencję do zwalniania reakcji wraz z upływem czasu. Niektórzy mogli tego nie zauważyć i powiedzieć: „Nie zmieniłaś się nawet odrobinę!” Lecz szkoła zakonu żeńskiego stanowiła miecz obosieczny — małe zmiany rzadko wymykały się uwadze tych, którzy ją ukończyli.
Читать дальше