Nie ja jeden miałem mętlik w głowie. Arsibalt siedział sam, prawie nie jadł, a potem wymknął się cichaczem z sali. Jakiś czas potem Tulia wzięła swoją miskę i przysiadła się do mnie. Ucieszyłem się, ale zaraz zorientowałem się, że zrobiła to tylko po to, żeby porozmawiać właśnie o nim. Arsibalt ostatnio dużo rozmyślał, i to najczęściej na widoku, jakby się dopominał, żeby go zapytać, co się dzieje. Nie zamierzałem tego robić, ponieważ obrana przez niego taktyka okropnie mnie drażniła, jednak suur Tulia od czasu do czasu próbowała go zagadywać, i teraz też dała mi do zrozumienia, że powinienem z nim porozmawiać. Zgodziłem się — ale tylko dlatego, że to ona mnie o to poprosiła.
Po Rekonstrukcji pierwsi fraa i suur z Zakonu Saunta Edhara przybyli w to miejsce, gdzie rzeka opływa kamienny występ, zaatakowali go ładunkami wybuchowymi i przecinakami strumieniowymi, i tak długo spłukiwali luźny żwir i zwietrzały materiał skalny (później przenieśli je na obrzeża swojej siedziby i zbudowali z nich mury koncentu), aż dokopali się do litej skały w sercu góry. Pocięli ją na bloki i płyty i zwalili na dno doliny; niektóre odłamki dotoczyły się aż do murów i dopiero tam znieruchomiały. Występ stał się pagórkiem, pagórek wyostrzył się w iglicę. Pierwsi tysięcznicy wycięli w jej zboczu wąskie i kręte schody, pewnego dnia wspięli się po nich i już nie wrócili, bo rozbili obóz na wierzchołku i zaczęli budować własne mury i wieże. Dolina jeszcze przez stulecia przypominała gruzowisko. Deklaranci na każdym kroku natykali się na rozrzucone złomy i w końcu wyrzeźbili z nich elementy składowe tumu. Większość kamieni zniknęła i pozostała po nich naga, gładka, jałowa ziemia, ale trochę tych największych nadal tkwiło na łące. Zostawiono je po części dla ozdoby, a po części jako surowiec dla naszych kamieniarzy, którzy w dalszym ciągu dopieszczali chimery, maszkarony i inne cuda.
Arsibalt siedział na jednym z takich głazów, w otoczeniu rozrzuconych przez slogów pojemników po napojach. Wszędzie dookoła goście matemu leżeli w wysokiej trawie i odsypiali dzień. Po drugiej stronie łąki Lio pląsał wokół posągu saunty Frogi, na przemian zarzucając mu na głowę rąbek zawoju i ściągając go gwałtownie, jakby strzelał z bata. Gdyby nie apert, w ogóle bym się nim nie zainteresował, ale Lio przyciągnął gromadę gapiów, którzy przyglądali mu się, wytykali go palcami, śmiali się i rejestrowali szpile. Oto kolejna użyteczna cecha apertu: przypominał nam, jak dziwaczni bywamy i jakie mamy szczęście, że możemy mieszkać w miejscu, gdzie uchodzi nam to na sucho.
Dowód rzeczowy A: fraa Arsibalt. W zgrabnych akapitach, włącznie ze zdaniami wprowadzającymi, w doskonałym średniorthyjskim, z przypisami w staro — i protorthyjskim, wyjaśnił mi, że zasmuciła go niechęć ojca do spotkania się z nim, ponieważ w swoim mniemaniu nie tyle odrzucał wiarę ojca, ile raczej próbował przerzucić pomost między nią i światem matemowym.
Wydało mi się to zamiarem nadzwyczaj ambitnym jak na dziewiętnastolatka, i to siedem tysięcy lat po tym, jak córki Cnoüsa przestały ze sobą rozmawiać. Niemniej jednak wysłuchałem go do końca — z kilku powodów: pragnąłem móc później zaimponować Tulii, jaki to porządny ze mnie facet; nie chciałem wyjść na lorytę; słowa Arsibalta były niewiele mniej zwariowane niż moja wieczorna dyskusja z Orolem. Liczyłem na to, że kiedy go wysłucham, sam będę mógł mu się zwierzyć, ale w miarę jak nasza konwersacja (jeśli można tak nazwać arsibaltowy monolog) postępowała, moje nadzieje się kurczyły. Nie przyszło mu do głowy, że ja też chciałbym z nim o czymś porozmawiać — może nie o sprawach tak ważkich i nowatorskich, jak te, które nie dawały mu spokoju, ale dla mnie ważnych. Czekałem więc cierpliwie, lecz kiedy już dostrzegłem swoją szansę, kompletnie zmienił temat i zaskoczył mnie poematem o „niesamowitej Cord”. Tak oto zamiast porozmawiać o tym, o czym chciałem, musiałem zmagać się z ideą niesamowitości Cord. Arsibalt zastanawiał się na głos, czy byłaby skłonna wdać się w romans atlański. Ja uważałem, że nie, ale kimże byłem, żeby to oceniać? Chłopak, który był (a) bezpłodny oraz (b) wypuszczany na wolność tylko raz na dziesięć lat, nie stanowił poważnego zagrożenia, więc tylko wzruszyłem ramionami i stwierdziłem, że wszystko jest możliwe.
A potem wróciłem do suur Tulii, żeby złożyć jej sprawozdanie.
Siedemnaście lat temu Tulia została znaleziona przy Bramie Dziennej, zawinięta w gazety i upchnięta w przenośnej lodówce do piwa z oderwaną pokrywą. Pępowina już odpadła, co oznaczało, że jest za stara i miała zbyt długi kontakt z Saeculum, żeby tysięcznicy mogli ją przyjąć, była zresztą chorowita i na początku i tak trafiła do unarystów, których matem był najłatwiej dostępny dla medyków z Kolegium Lekarskiego. Tam została wychowana (tak to sobie przynajmniej wyobrażałem) przez zamieszkujące matem córki i żony miastowych, gotowe przychylić jej nieba. Trwało to do czasu, gdy w wieku sześciu lat dostąpiła promocji i przeszła labirynt: sama jedna wyszła z niego i ze śmiertelnie poważną miną przedstawiła się pierwszej spotkanej suur. Nie mając rodziny w świecie sekularnym i obserwując podczas apertu, jak my męczymy się z naszymi rodzinami, zaczęła doceniać, że w gruncie rzeczy chyba ma szczęście. Była zbyt sprytna, żeby powiedzieć coś głośno, ale dla mnie nie ulegało wątpliwości, że przez cały apert obserwuje nas i próbuje coś z tego zrozumieć. Widząc, jak spaceruję po matemie i rozmawiam z koligatką, doszła do wniosku, że dla mnie apert nie stanowi problemu. Doszedłem do wniosku, że relacjonowanie jej mojej dyskusji z Orolem nic mi nie da.
Zamiast tego więc wdawałem się w rozmowy z obcymi, którzy przyszli na wycieczkę do unarystów.
Mój matem był mały, zwyczajny, cichy. Co innego matem jednoroczny, celowo zbudowany w taki sposób, by oszałamiał: co roku przez dziesięć dni miał imponować turystom z extramuros, a przez pozostały czas wszystkim tym, którzy przysięgli spędzić co najmniej rok w jego murach. Niewielu z nich awansowało do nas, decenarystów. „Żona miastowego, która koniecznie chce coś poczuć” — tak brzmiało szczególnie okrutne określenie przeciętnej unarystki, zasłyszane od pewnego starego fraa. Najczęściej byli to ludzie młodzi, wolnego stanu, poszukujący ostatniego szlifu, odrobiny dodatkowej ogłady i prestiżu, niezbędnych podczas poszukiwań partnera w dorosłym świecie. Niektórzy uczyli się pod okiem halikaarnijczyków i zostawali praksykami lub rzemieślnikami; inni trafiali pod skrzydła proceńczyków i kończyli jako prawnicy lub politycy. Matka Jesry’ego po ukończeniu dwudziestego roku życia spędziła w matemie dwa lata, a niedługo potem wyszła za ojca Jesry’ego, mężczyznę nieco od niej starszego. Wykorzystał on trzyletni staż matemowy do rozkręcenia kariery, o której nie miałem pojęcia.
Płaszczyzna:(1) W teoryce diaksyjskiej — dwuwymiarowa rozmaitość w przestrzeni trójwymiarowej, z metryką płaską. (2) Analogiczna rozmaitość w przestrzeni o większej liczbie wymiarów. (3) Otwarty, płaski teren na peryklinie w starożytnym Ethras, pierwotnie wykorzystywany przez teoryków jako miejsce szkicowania dowodów (bezpośrednio na ziemi), później także jako miejsce prowadzenia różnego rodzaju dialogów. Z takim rozumieniem płaszczyzny wiąże się pojęcie splantowania, oznaczające całkowite unicestwienie stanowiska zajmowanego przez przeciwnika w dialogu.
— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.
Przed świtem dziesiątego dnia apertu suur Randa, jedna z pszczelarek, odkryła, że w nocy złodzieje zakradli się do szopy pszczelarzy, natłukli naczyń i uciekli z dwiema bańkami miodu. Od wieków nie wydarzyło się nic równie ekscytującego, i kiedy zszedłem do refektarza zakończyć post, wszyscy rozmawiali o kradzieży. Rozmawiali o niej nadal, kiedy wychodziłem, czyli około siódmej. O dziewiątej miałem być przy Bramie Roku. Najłatwiej byłoby wyjść Bramą Dekady, przemaszerować na północ przez miasto i od zewnątrz podejść do matemu unarystów, ale wczorajsze wspominki o Tulii podsunęły mi inny pomysł: postanowiłem dostać się tam przez dolny labirynt, pokonując w przeciwnym kierunku trasę, którą ona przebyła, mając sześć lat. Wtedy zajęło jej to pół dnia; miałem nadzieję, że ja stracę na to nie więcej niż godzinę, ale na wszelki wypadek dałem sobie dwie. Skończyło się na tym, że przeszedłem labirynt w półtorej godziny.
Читать дальше