— Ras?
Próbowałem akurat przepchnąć się do bufetu, ale odwróciłem się na dźwięk swojego imienia i zobaczyłem stojącego nieopodal Emmana, który w tej samej chwili coś mi rzucił. Instynktownie złapałem prezent: przenośny zagłuszacz.
— Ukradłem go pewnemu proceńczykowi — wyjaśnił.
— Nie będzie mu potrzebny? — zapytałem z ewidentnie (jak sądziłem) nieszczerą troską.
— Ma drugi.
Zagłuszacz wzbudził powszechne zainteresowanie moich przyjaciół, którzy od razu zaczęli się nim bawić i podśmiewywać z wydawanych przezeń dźwięków. Yul poklął trochę na niego, czym zmusił go do wypowiadania losowych zbitek wulgaryzmów.
Minęło jeszcze parę minut, zanim w słuchopąkach usłyszeliśmy Julesa (głos miał całkiem spokojny, lekko zachrypnięty) zapraszającego nas na drugą część rytu. Zebraliśmy się nad wodą i wysłuchaliśmy przemówień czworga przywódców, którzy mieli wkrótce podpisywać porozumienia: gana Odru; praagi Eshwar, krępej kobiety w mundurze, z wyglądu bardziej babciowatej, niż się spodziewałem, arbryjskiego ministra spraw zagranicznych i jednego z tysięczników towarzyszących fraa Lodoghirowi. Po skończonej mowie każdy kolejno wchodził na pokład barki. Kiedy nasz tysięcznik dołączył do pozostałej trójki, wioślarki wyprowadziły barkę na środek stawu. Cała czwórka sięgnęła po pióra i zaczęła składać podpisy. Z początku przyglądaliśmy się im w milczeniu, ale podpisywanie przeciągało się i wkrótce ludzie zaczęli szeptać, potem rozmawiać, wreszcie kręcić się niespokojnie i rozchodzić.
Może się to wydać dziwne, ale poszedłem na tyły pawilonu i policzyłem trumny. Raz. Dwa. Trzy. Cztery.
— Liczysz?
To fraa Lodoghir przyszedł za mną. Włączyłem zagłuszacz, który głosem Yula bluznął najgorszymi obelgami, i odparłem:
— Tylko w ten sposób mogę sprawdzić, kto w dalszym ciągu nie żyje.
— Możesz być spokojny. To koniec. Liczba już się nie zmieni.
— Umiecie przywracać ludzi do życia, tak samo jak sprawiacie, żeby zniknęli bez śladu?
— Wtedy tego by nie było. — Lodoghir wskazał skinieniem głowy barkę, na której podpisywano traktat pokojowy.
— Rozumiem.
— Chciałbyś odzyskać fraa Orola? — spytał półgłosem.
— Tak.
Lodoghir nic nie powiedział, a ja myślałem dalej na głos:
— Gdyby Orało przeżył, Lise zostałaby pogrzebana na Ecbie. Nie dowiedzielibyśmy się tego, co udało się nam wywnioskować z jej szczątków. Wszystko by się zmieniło. Pokój jest możliwy tylko po śmierci Lise i Orola. Nic tego nie zmieni.
— Przykro mi. Są pewne trajektorie światów, pewne stany rzeczy, które wymagają… nieobecności pewnych ludzi.
— Fraa Jaad też tak mówił. Zanim sam stał się nieobecny.
Lodoghir chyba spodziewał się po mnie jakiegoś szczeniackiego wybuchu.
— No właśnie, co z fraa Jaadem? — zapytałem. — Jest jakaś szansa na to, żeby znów stał się obecny?
— Jego tragiczna śmierć została szeroko udokumentowana, ja jednak nie odważyłbym się stanowczo twierdzić, co może tysięcznik, a czego nie.
Spojrzał ponad kłębiącym się tłumem i wypatrzył, jak się domyślałem, Magnatha Forala. Chociaż przez chwilę nie towarzyszyła mu pani sekretarz, chwilowo zajęta wypełnianiem oficjalnych obowiązków. Podszedłem do niego.
— Wezwaliście ich? — zapytałem. — My wszyscy… wezwaliśmy do nas Urnudczyków? Czy po prostu któryś z nich tysiąc lat temu wyśnił dowód geometryczny i zrobił z niego religię? Uznał, że został powołany do innego, doskonalszego świata?
Magnath Foral wysłuchał mnie, po czym spojrzał na staw i barkę, na której podpisywano traktat pokojowy.
— Spójrz. Na tej barce zasiadło obok siebie dwóch odpowiadających sobie rangą Arbryjczyków: deklarant i sekular. Czegoś takiego nie widziano, odkąd zakończył się Złoty Wiek Ethras. Mury Tredegarha runęły. Deklaranci uciekli z więzień. Itowie dołączyli do nich i teraz razem pracują. Gdyby — zgodnie z tym, co sugerujesz — wszystkie te wydarzenia były następstwem wezwania Urnudczyków, czyż nie byłoby to piękne dzieło Dynastii? Bardzo chciałbym móc przypisać sobie tę zasługę; moi poprzednicy długo wyczekiwali takiej chwili. Jakież zaszczyty spłynęłyby na Dynastię, gdyby to była prawda! Nie, fraa Erasmasie. Sprawy nie przebiegały tak prosto. Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie i nie zna jej nikt w naszym kosmosie. Chcąc ją poznać, musielibyśmy wsiąść na statek taki jak ten i udać się do innego wszechświata.
Iluminacja:Nagłe, zwykle niespodziewane olśnienie.
— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.
Zapotrzebowanie na paliki było ogromne. Nasi ochotnicy wyrabiali je ze wszystkiego, co im wpadło w ręce: prętów zbrojeniowych wydartych z rozsmarowanych po okolicy ruin, powykręcanych kątowników odpiłowanych z przewróconych bram, szczap z rozerwanych eksplozjami drzew. Powiązane w pęczki piętrzyły się przed moim namiotem, grożąc, że pewnego dnia na dobre odetną mi drogę wyjścia.
— Muszę je dostarczyć ekipie pomiarowej na krawędzi — powiedziałem. — Przejdziesz się ze mną?
Mistrz Quin przesiedział sześć dni w jednym aporcie z Barbem, więc moja propozycja mu się spodobała. Odchyliliśmy zapleśniałą płócienną połę namiotu i wyszliśmy na zewnątrz, w białe światło pochmurnego poranka. Wzięliśmy tyle palików, ile daliśmy radę unieść, i zaczęliśmy mozolny marsz do góry. Pierwsze wydeptane przez nas ścieżki na krawędź zerodowały do postaci małych żlebów; nowi mieli się zająć uformowaniem zbocza w tarasy i poprowadzeniem ścieżki jak należy, zakosami. To będzie ciężka praca, która pozwoli odsiać zwykłych urlopowiczów od ludzi, którzy naprawdę chcą zostać i żyć w Orolu.
— Najpierw będzie prowizorka: drewno i ziemia — powiedziałem, kiedy mijaliśmy grupę deklarantów i sekularów zajętych wbijaniem palików w ziemię. — Zanim umrę, powinna się wyklarować jakaś zgrubna wizja całości i późniejsze pokolenia będą mogły wszystko przebudować w kamieniu.
Quin zrobił przerażoną minę, ale odprężył się, kiedy zrozumiał, że mam na myśli śmierć ze starości.
— Skąd wezmą kamień? — spytał. — Ja tu widzę tylko błoto.
Odwróciłem się i spojrzałem w głąb krateru. Gdy tylko się schłodził, wypełniła go woda, więc z wysokości, na jaką zdążyliśmy się już wspiąć, z łatwością mogliśmy podziwiać jego kształt. Był elipsą wydłużoną z północnego zachodu na południowy wschód (z takiego kierunku spadła sztaba). Znajdowaliśmy się na jej południowo-wschodnim skraju. Główną ciekawostką była usypana z gruzu wyspa, stercząca z wulkanicznego jeziora kilkaset jardów od brzegu, ja jednak zwróciłem uwagę Quina na ledwie widoczne wyszczerbienie linii brzegowej, wiele mil od nas.
— W tamtym miejscu rzeka, która napełniła krater, uchodzi do jeziora. Stąd ledwie ją widać. Kiedy jednak przejdzie się dwie mile w górę tej rzeki, dochodzi się do miejsca, gdzie impet uderzenia spowodował osunięcie się zbocza i odsłonił wapienną skałę. Jest jej dość, żeby nasi potomni mogli z niej wybudować wszystko, co tylko im się zamarzy.
Quin pokiwał głową i ruszyliśmy dalej. Jeszcze przez chwilę milczał, aż w końcu nie wytrzymał i zapytał:
— A będziecie mieli potomnych?
Parsknąłem śmiechem.
— Już mamy! Pierwsze kobiety zaszły w ciążę jeszcze w antyroju. Zaczęliśmy jeść normalne jedzenie, mężczyźni odzyskali płodność, pierwsze deklaranckie dziecko urodziło się w zeszłym tygodniu. Dowiedziałem się z Retikulum. A właśnie, zdarzają się tu kłopoty z dostępem. Z początku Sammann, nasz jedyny eks-ita, sam musiał ze wszystkim sobie radzić, ale teraz codziennie przybywają nowi. Łącznie jest już kilkudziesięciu…
Читать дальше