— Dla mnie główną konsekwencją ostatnich wydarzeń jest podtrzymanie i coraz bardziej efektywne związki dwóch tradycji, których przedstawicieli pospolicie nazywa się retorami i inkanterami. Jak wiesz, proceńczycy i halikaarnijczycy nawiązali w ostatnim okresie współpracę, której efekty przerosły najśmielsze oczekiwania tych, którzy je poznali.
Mówiąc to, fraa Lodoghir patrzył mi prosto w oczy, a ja wiedziałem, że mówi o zmianach trajektorii światów, które pozwoliłby Jaadowi znaleźć się na Daban Urnudzie w tym samym czasie, kiedy szpilołapy na orbicie Arbre zarejestrowały jego śmierć.
— Masz na myśli zdemaskowanie Zh’vaerna jako szpiega — podsunąłem, żeby zmylić ewentualnych podsłuchiwaczy.
— Na przykład — przytaknął i jednocześnie lekko pokręcił głową. — To znak, że powinniśmy… że musimy kontynuować taką współpracę.
— Czy zechciałbyś mi łaskawie powiedzieć, co miałoby być jej celem?
— Międzykosmiczny pokój i jedność — powiedział Lodoghir tak pobożnym tonem, że miałem ochotę parsknąć śmiechem. Nie dałem mu jednak tej satysfakcji.
— Na jakich warunkach?
— To ciekawe, że o to pytasz… Kiedy wy tu byliście nieprzytomni, niektórzy z nas dyskutowali na taki właśnie temat.
Niecierpliwym ruchem głowy wskazał mi wylot szybu kuli numer 4, gdzie wszyscy już na nas czekali.
— Jak sądzisz, czy to, co stało się z fraa Jaadem, miało wpływ na wasze negocjacje?
— Ależ naturalnie. Jego wpływ trudno wprost przecenić.
Nie podobało mi się, że zwracamy na siebie uwagę. Widząc, że więcej z Lodoghira nie wyciągnę, odwróciłem się i razem zbliżyliśmy się do szybu.
— Widzę, że przysłali ważnych proceńczyków. — Jesry skinieniem głowy wskazał Lodoghira i dwójkę jego towarzyszy.
— Na to wygląda — przytaknąłem i nagle doznałem olśnienia. Kompani Lodoghira byli tysięcznikami.
— Są w swoim żywiole — mówił dalej Jesry.
— Polityka i dyplomacja? Z pewnością.
— No i mogą się przydać, kiedy będzie trzeba zmienić przeszłość.
— Bardziej niż już ją zmienili? — odparowałem. Powinno nam to ujść na sucho, bo po prostu normalnie dokopywaliśmy proceńczykom. Nic nadzwyczajnego. — A tak na poważnie: fraa Lodoghir z uwagą prześledził historię fraa Jaada i ma ciekawe spostrzeżenia na temat jej znaczenia.
— Nie mogę się doczekać, żeby je usłyszeć — odparł beznamiętnie Jesry. — Czy oprócz spostrzeżeń ma również jakieś praktyczne zalecenia?
— O tym nie rozmawialiśmy.
— Aha. Czy to znaczy, że my mamy się tym zająć?
— Tego się właśnie obawiam.
Ze względu na wymogi bezpieczeństwa zejście do czwórki trwało dość długo.
— Wcześniej wydałoby mi się to niemożliwe — odezwał się Arsibalt gdzieś po drugiej stronie mojej opaski na oczy. — Ale to wszystko jest takie banalne!
— Niby co? Twoja pięta w moim oku?
Arsibalt cały czas próbował przyspieszyć. Bałem się, że w końcu nadepnie mi na rękę.
— Nasze spotkania z Geometrami.
Następne kilka szczebli pokonałem w milczeniu, przetrawiając jego słowa. Zamiast się z nim spierać, układałem sobie w głowie listę rzeczy widzianych na Daban Urnudzie, które uderzyły mnie swoją, jak to ujął, banalnością. Czerwony guzik awaryjny przy włazie w obserwatorium. Aparatura do rozgrzewania przemarzniętego ciała. Szpitalna biurokracja. Laterryjczyk zmywający naczynia. Ubrudzone smarem szczeble drabiny.
— Coś w tym jest… — przyznałem. — Gdyby nie to, że nie możemy tu normalnie jeść, pomyślałbym, że jesteśmy po prostu na jakiejś zagranicznej wycieczce.
— Gorzej! — żachnął się Arsibalt. — Arbryjska zagranica byłaby pod pewnymi względami pre-praksyczna: dziwna religia, niezwykłe miejscowe zwyczaje… A tutaj…
— Tutaj nic takiego nie ma. To technokracja.
— Otóż to! I im bardziej technokratyczna się staje, tym wyraźniej upodabnia się do naszego świata.
— Racja.
— Kiedy zacznie się coś dziać?
— Co ci chodzi po głowie, Arsibalcie? Marzą ci się jakieś bajeranckie sceny ze szpilu fantastycznego?
— Nie pogardziłbym…
Znowu pokonaliśmy kilka szczebli bez słów.
— Widzisz, chodzi o to… — odezwał się znowu Arsibalt, już spokojniejszym tonem. — Mam ochotę powiedzieć „Dobra, rozumiem. Przepływ Hylaejski powoduje podobny rozwój układów zawierających nośniki świadomości. Ich trajektorie światów są zbieżne”. Ale co z tego wynika? Na pewno musi być coś więcej niż wielgachny statek kosmiczny, który włóczy się po kosmosach, zbiera próbki populacji i je balsamuje w stalowych kulach.
— Może oni też tak myślą? Pomyśl, lecą tak już od tysiąca lat; mieli znacznie więcej czasu, żeby im się to zdążyło znudzić. A ty przecież dopiero co się obudziłeś!
— Celna uwaga, tylko że… Ras, ja się boję, że im się to wcale nie znudziło. Dla nich to coś w rodzaju poszukiwań religijnych. Mają całkowicie nierealistyczne oczekiwania.
— Cicho! — wrzasnął na nas Jesry, który znajdował się tuż pode mną. I darł się dalej; jego głos musieli chyba słyszeć mieszkańcy wszystkich szesnastu kul. — Jak będziesz tak dalej kłapał dziobem, Arsibalcie, fraa Lodoghir będzie nam musiał wszystkim wymazać wspomnienia!
— Jakie wspomnienia? — wtrącił Lio. — Ja nic nie pamiętam.
— Nie powinieneś mieć o to pretensji do retorów i ich czarów! — odkrzyknął fraa Lodoghir. — Po prostu kiepskie żarty szybko wylatują nam z pamięci.
— O czym rozmawiacie? — zapytał Yul po fluksyjsku. — Straszycie nasze supergwiazdy.
— Zastanawiamy się, co to wszystko znaczy — wyjaśniłem. — Dlaczego oni są tacy sami jak my.
— Może wcale nie są? Może są bardziej dziwaczni, niż się wam wydaje?
— Nie dowiemy się tego, dopóki nie wpuszczą nas do jedynki.
— No to chodźmy tam.
— On już tam był! — zaskrzeczał Jesry.
Doszliśmy do końca szybu, zeszliśmy razem z resztą przez śluzę i spojrzeliśmy z góry na łodziomatę w kuli numer 4. W samym jej środku znajdował się otwarty owalny akwen: odrobina luksusu, jakiego nie widzieliśmy w żadnej z laterryjskich kul. Może Urnudczycy mieli jeszcze wydajniejsze rolnictwo i mogli sobie pozwolić na poświęcenie skrawka powierzchni dla celów dekoracyjnych. Dookoła stawu rozciągał się plac, w tej chwili prawie w całości zastawiony stolikami.
— To tradycyjne miejsce spotkań — wyjaśnił Jules.
Natychmiast przypomniał mi się postawiony przez Arsibalta zarzut banalności: obcy mają centra konferencyjne!
Przyspawali sobie schody do nieba i pomalowali je na niebiesko. Zeszliśmy po nich z metalicznym tupotem; z każdym krokiem przybieraliśmy na wadze. Architektura tutejszych łodzi mieszkalnych nie różniła się znacząco od tego, co wcześniej widzieliśmy w laterryjskich kulach: liczba odmian pływających konstrukcji z płaskim dachem jest ograniczona. Większość ozdób, które mogłyby odróżniać style architektoniczne, ginęła pod kataraktami owocującej winorośli i w gęstych koronach drzew owocowych. Ścieżka, którą podążaliśmy przez ten nawodny kompleks, była wąskim, ale prostym i ewidentnym bulwarem prowadzącym wprost do owalnego stawu. Nie musieliśmy przechodzić z łodzi na łódź i z tarasu na taras. Zdarzało nam się spotykać urnudzkich przechodniów. Oglądając z bliska ich twarze, z trudem opierałem się pokusie, żeby widzieć w nich tylko szkice doskonalszych istot, zamieszkujących wyższe rejony Knota. Kiedy się mijaliśmy, spuszczali wzrok, schodzili nam z drogi i w służalczych (moim zdaniem) pozach czekali cierpliwie, aż przejdziemy.
Читать дальше