W pierwszej kolejności Adrienne powiodła swoją grupę aleją do stożka kaldery. Wprowadziła siedmiu nowo przybyłych na wzgórek, do parku rzadko porośniętego roślinnością, aż do murku niemal niewidocznego namiotu, pod którym leżało miasto. Przezroczystą materię utrzymywały w miejscu równie przezroczyste podpory geodezyjne, zakotwiczone w wysokiej ścianie obwodowej.
— Tu na górze Pavonis namiot musi być mocniejszy niż w innych miejscach Marsa — wyjaśniła Adrienne — ponieważ atmosfera na zewnątrz jest nadal bardzo rzadka. Tu zresztą zawsze będzie rzadsza niż na nizinach, rzadsza o mniej więcej dziesięć procent.
Następnie przewodniczka zabrała ich do kopuły widokowej w ścianie namiotu, skąd — spoglądając w dół między własnymi stopami — mogli poprzez przezroczysty pokład kopuły dostrzec dno kaldery, które znajdowało się około pięciu kilometrów pod nimi. Ten widok sprawił, że ludzie zaczęli krzyczeć z zachwytu i strachu zarazem, a zaniepokojony Art aż podskoczył na przezroczystej podłodze. Wydało mu się, że dzięki skojarzeniu potrafi ocenić szerokość kaldery; północny stożek znajdował się od niego mniej więcej tak samo daleko jak Mount Tamalpais i wzgórza Napa, widoczne podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w San Jose. Nie była to nadzwyczajna odległość. Szokowała natomiast głębia pod nimi. Ach, ta głębia, pomyślał Randolph. Ponad pięć kilometrów, czyli jakieś dwadzieścia tysięcy stóp!
— To całkiem spora dziura! — oznajmiła im Adrienne.
Dzięki zamontowanym teleskopom i szkicowym mapom zawieszonym na specjalnych tablicach ilustracyjnych grupa miała możliwość obejrzenia poprzedniej wersji Sheffield, leżącego obecnie na dnie kaldery. Art musiał przyznać, że mylił się, sądząc, iż kaldera jest miejscem nietkniętym stopą ludzką; okazało się bowiem, że pozornie pozbawiony znaczenia osypiskowy stos na dnie urwiska skalnego, na którym znajdowały się lśniące kropeczki, był w gruncie rzeczy ruinami pierwotnego miasta.
Adrienne bardzo plastycznie opisała im zniszczenie miasta w 2061 roku. Opowiedziała, jak spadający kabel windy roztrzaskał wówczas przedmieścia na wschód od „gniazda” już w pierwszych sekundach katastrofy, a później owinął się wokół planety i z gigantyczną siłą uderzył po raz drugi — tym razem w południowy bok miasta. Uderzenie to spowodowało, że nie wykryta wcześniej szczelina w bazaltowym stożku znacznie się rozszerzyła. A ponieważ około jedna trzecia miasta znajdowała się po niewłaściwej stronie tej szczeliny, cała ta część spadła pięć kilometrów w dół aż do samego dna kaldery, natomiast pozostałe dwie trzecie miasta zostało przez zderzenie spłaszczone. Szczęśliwym trafem większość mieszkańców ewakuowano w czasie czterech godzin między oderwaniem się Clarke’a i drugim uderzeniem kabla, tak że straty w ludziach były minimalne. Sheffield jednakże zostało zupełnie zniszczone.
Adrienne powiedziała też, że po tym wydarzeniu miejsce przez wiele lat było opuszczone, podobnie jak wiele innych miast zrujnowanych podczas zamieszek 2061 roku. Tyle że większość tamtych nadal leżała w gruzach, natomiast lokalizacja Sheffield pozostała idealnym miejscem do umocowania kosmicznej windy. Dlatego też, kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych XXI wieku Subarashii zaczęła organizować w przestrzeni budowę nowego kabla, w ślad za nią nastąpiło przekształcanie powierzchni Marsa w okolicach miasta. Szczegółowe badania przeprowadzone przez areologów nie wykryły żadnych innych wad w południowym stożku, co umożliwiło ponowną budowę osady na samej krawędzi stożka, dokładnie w tym samym miejscu, co przedtem. Maszyny oczyściły najpierw powierzchnię z rumowiska starego miasta, spychając większość gruzów nad stożek i zostawiając tylko najbardziej na wschód wysuniętą część miasta, wokół starego „gniazda”, jako rodzaj pomnika, który miał przypominać o klęsce, a także stanowić centrum niewielkiego rozwoju turystyki, która dotąd — w jałowych latach przed budową drugiej windy — najwyraźniej pomnażała dochody miasta.
W ramach następnego punktu wycieczki Adrienne zaproponowała, aby zobaczyli właśnie ten zachowany kawałek historii. Wsiedli do tramwaju i pojechali do bramy we wschodniej ścianie namiotu, a potem piechotą przeszli przezroczystym tunelem do mniejszego namiotu, który pokrywał pogruchotane ruiny: betonową masę starego urządzenia przytrzymującego kabel i niższy koniec samego zerwanego kabla. Szli ogrodzoną ścieżką, oczyszczoną z gruzów i patrzyli z zaciekawieniem na fundamenty i pokrzywione przewody. Rumowisko wyglądało jak po bombardowaniu.
Zatrzymali się pod końcówką kabla i Art przyjrzał mu się z zawodowym zainteresowaniem. Duży cylinder czarnych włókien węglowych wydawał się niemal zupełnie nie uszkodzony przez upadek, zresztą nie da się ukryć, że była to ta część, która uderzyła w powierzchnię planety z najmniejszą siłą. Koniuszek wchodził kiedyś w duży betonowy bunkier „gniazda”, jak wyjaśniła Adrienne, a dalej, kiedy kabel upadł na wschodni stok Pavonis, ciągnął się przez parę kilometrów. Nie było to specjalnie silne uderzenie dla materiału, który zaprojektowano tak, aby wytrzymał przyciąganie przez asteroidę, kołyszącą się za punktem areosynchronicznym.
Kabel leżał więc, jak gdyby czekając, aż zjawi się ktoś, kto go wyprostuje i umieści z powrotem na swoim miejscu: cylindryczny, wysoki na dwa piętra, o czarnym cielsku pokreślonym stalowymi szynami, pierścieniami i podobnymi konstrukcjami. Namiot pokrywał zaledwie około stu metrów jego długości; dalej kabel biegł po odkrytym terenie, na wschód, wzdłuż szerokiego kolistego płaskowyżu stożka, aż w końcu znikał ponad zewnętrzną krawędzią tegoż stożka, który tworzył przed obserwatorami horyzont: nie mogli dostrzec niczego, co znajdowało się za nim. Jednak widzieli stąd lepiej niż z jakiegokolwiek innego miejsca, że Pavonis Mons jest górą ogromną — sam jej stożek zajmował naprawdę imponujący obszar: pączek płaskiego lądu, szeroki może na trzydzieści kilometrów, który rozpoczynał się stromą wewnętrzną krawędzią kaldery, a kończył stopniowym spadem wulkanicznych stoków. I ponieważ żadne inne twory marsjańskiej przyrody nie były widoczne z ich punktu obserwacyjnego, patrzący mieli wrażenie, że stoją na wysokim, kolistym świecie o kształcie pierścienia, pod ciemno-lawendowym niebem.
Dokładnie na południe od nich znajdowało się nowe „gniazdo”, które wyglądało jak tytanowo-betonowy bunkier. Wyrastał z niego kabel nowej windy, trwając samotnie niczym poruszona grą Hindusa kobra, cienka, czarna, prosta, pionowa lina, spadająca z nieba — dostrzegalna co najwyżej na wysokość kilku sporych wieżowców — i, w porównaniu z gruzowiskiem, w którym stali i fantastycznym ogromem gołego, kamiennego szczytu wulkanu, wyglądał na tak kruchy, jak gdyby był raczej pojedynczym włóknem nanoprzewodowym, a nie wiązką miliarda ich i najmocniejszą konstrukcją, jaką kiedykolwiek wykonano.
— Niesamowite — oświadczył Art.
W głowie czuł pustkę i musiał przyznać, że ten widok naprawdę go poruszył.
Gdy zakończyli obchód ruin, Adrienne zabrała ich do kafeterii na placu w samym środku nowego miasta, gdzie zjedli obiad. Tu zwiedzający poczuli się jak w sercu eleganckiej dzielnicy w jakimś dużym mieście na Ziemi — mogłoby to być z powodzeniem Houston, Tbilisi, Ottawa czy jakaś inna miejscowość, w której wszędzie wokół z rozmachem i hałasem rozpoczynano kolejne budowy, zapowiadające początek dobrej koniunktury. Kiedy w końcu członkowie grupy wracali do swoich pokojów, równie znajomy wydał im się system kolejek podziemnych; wysiedli z wagonika i korytarze pokładów Praxis skojarzyły im się z wnętrzem każdego wytwornego hotelu na Ziemi. Wszystko tu wydawało się im znane — tak bardzo swojskie, że Art przeżył ponowny wstrząs, kiedy wszedł do swojego pokoju, wyjrzał przez okno i znowu zobaczył porażający swym ogromem kształt kaldery — symboliczny przykład marsjańskiego krajobrazu, tchnący bezmiarem kamiennej otchłani. Być może dlatego miał wrażenie, że otaczające górę powietrze wciąga go i przyzywa, żądając, by przeszedł przez szybę i ruszył w jej kierunku. I, co sobie natychmiast uświadomił, gdyby szyba okienna pękła, ciśnienie wybuchu z pewnością wessałoby go w tę przestrzeń; ewentualność taka była bardzo mało prawdopodobna, ale jej obraz stale podsuwała wyobraźnia Arta, wyzwalając obezwładniający atak strachu. Natychmiast zasunął draperie.
Читать дальше