— O tak — rzekł Herb, kiwając głową.
— Czasem łapie się grube ryby na hak z małą rybką. Tego człowiek nigdy nie wie, czy następna schwytana mała rybka pozwoli złapać grubą czy też… — wzruszył ramionami — stanie się kolejną płotką, którą wyrzucimy do portowego basenu. Tak zapewne jest z Jasonem Tavernerem. Może nie mam racji, ale ta sprawa mnie interesuje.
— A to niedobrze dla Jasona Tavernera — powiedział Herb.
— Tak — skinął głową Buckman. — Teraz rozważmy fakty. — Przerwał na moment, żeby cicho pierdnąć, i mówił dalej: — Taverner skontaktował się z przeciętnym fałszerzem dokumentów, działającym w opuszczonej restauracji. Nie korzystał z żadnych kontaktów; posłużył się, Boże wielki, recepcjonistą z hotelu, w którym wynajął pokój. A zatem musiał rozpaczliwie potrzebować dokumentów. No dobrze, a gdzie byli wtedy jego potężni mocodawcy? Dlaczego nie dostarczyli mu doskonale podrobionych dokumentów, skoro mieli takie możliwości? Jezu Chryste, posłali go na ulicę, do asfaltowej dżungli, prosto w objęcia policyjnych informatorów. Narazili całą akcję na fasko!
— Tak — potwierdził Herb, kiwając głową. — Ktoś coś spieprzył.
— Zgadza się. Coś poszło nie tak i nagle facet znalazł się w samym środku miasta bez dokumentów. Miał tylko te, które wystawiła mu Kathy Nelson. Jak mogło do tego dojść? W jaki sposób spieprzyli wszystko, tak że rozpaczliwie potrzebował jakichkolwiek papierów, żeby przejść kawałek ulicą? Rozumiesz, co mam na myśli.
— Właśnie dlatego ich dostaniemy.
— Słucham? — powiedział Buckman. Ściszył dźwięki lutni płynące z magnetofonu.
— Gdyby nie popełniali takich błędów, nie mielibyśmy szans. Pozostaliby dla nas metafzycznym tworem, którego istnienia nawet byśmy nie podejrzewali. My wykorzystujemy właśnie takie pomyłki. Nie uważam za istotne, dlaczego popełnili błąd; liczy się tylko fakt, że to zrobili. I powinniśmy być z tego cholernie zadowoleni.
Ja jestem, pomyślał sobie Buckman. Pochylił się i wykręcił numer McNulty’ego. Brak odpowiedzi. McNulty jeszcze nie dotarł do budynku. Buckman spojrzał na zegarek. Jeszcze piętnaście minut. Połączył się z centralą, używając niebieskiego kodu.
— Jak idzie operacja w dzielnicy Firefash w Las Vegas? — zapytał jedną z operatorek, które siedziały na wysokich stołkach wokół planszy i długimi kijkami przesuwały plastikowe symbole. — Chodzi o obławę na osobnika podającego się za Jasona Tavernera. — Słyszał pomruki i trzaski komputerów, sprawnie obsługiwanych przez operatorkę.
— W tej sprawie połączę pana z kapitanem kierującym akcją.
Na monitorze Buckmana pojawił się umundurowany policjant; wyglądał idiotycznie spokojnie.
— Tak, generale Buckman?
— Macie Jasona Tavernera?
— Jeszcze nie, sir. Przeszukaliśmy około trzydziestu mieszkań wynajmowanych w…
— Kiedy go złapiecie — rzekł Buckman — proszę natychmiast dać mi znać. — Podał policjantowi swój numer telefonu i rozłączył się, mając dziwne poczucie klęski.
— Potrzeba czasu — odezwał się Herb.
— Tak jak na dobre piwo — mruknął Buckman, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń i myśląc intensywnie, ale bez rezultatu.
— Pan i pańskie przeczucia w sensie Junga — powiedział Herb. — Jest pan typowo jungowską osobowością: kierującą się intuicją, myślącą, z przewagą intuicji nad…
— Bzdury. Zgarnął plik notatek McNulty’ego i wrzucił je do niszczarki.
— Nie czytał pan Junga?
— Czytałem. Kiedy robiłem dyplom na Berkeley, cały wydział policji musiał go czytać. Dowiedziałem się tego wszystkiego co ty i jeszcze więcej.
Usłyszał w swoim głosie irytację i nie spodobało mu się to.
— Pewnie hałasują jak śmieciarze. Z trzaskiem i łomotem… Taverner usłyszy ich, zanim dotrą do jego apartamentu.
— Myśli pan, że złapiemy kogoś z Tavernerem? Kogoś stojącego wyżej…
— Nie będzie przy nim nikogo ważnego. Nie teraz, kiedy jego dokumenty leżą w miejscowym komisariacie i kiedy wie, że depczemy mu po piętach. Niczego nie oczekuję. Nikogo oprócz samego Tavernera.
— Założę się z panem — powiedział Herb.
— Dobrze.
— Założę się o pięć złotych dolarówek, że kiedy go pan złapie, niczego się pan nie dowie.
Buckman wyprostował się w fotelu; był zdumiony. To brzmiało tak jak jedna z jego własnych intuicji: żadnych faktów, żadnych danych, tylko czyste przeczucie.
— Założy się pan?
— Powiem ci, co zrobię — odparł Buckman. Wyjął portfel i przeliczył pieniądze. — Założę się o tysiąc papierowych dolarów, że kiedy schwytamy Tavernera, staniemy przed jedną z najważniejszych spraw, z jakimi kiedykolwiek mieliśmy do czynienia.
— Nie mogę się założyć o taką sumę — powiedział Herb.
— Myślisz, że mam rację?
Zabrzęczał telefon; Buckman podniósł słuchawkę. Na ekranie pojawiło się tępe oblicze funkcjonariusza z Los Angeles.
— Nasze termoszperacze wykryły w jednym z nie przeszukiwanych apartamentów mężczyznę o wadze, wzroście i budowie ciała Tavernera. Podchodzimy z najwyższą ostrożnością, ewakuując wszystkich z sąsiednich mieszkań.
— Nie zabijcie go.
— Na pewno nie, panie Buckman.
— Proszę pozostać w kontakcie — rzekł Buckman. — Chcę śledzić przebieg akcji.
— Tak jest, sir.
— Naprawdę już go mają — powiedział Buckman do Herba Maime’a. Uśmiechnął się i zachichotał z zadowoleniem.
Kiedy Jason Taverner poszedł po swoje rzeczy, zastał Ruth Rae siedzącą w półmroku sypialni na wymiętej, wciąż ciepłej pościeli; była kompletnie ubrana i paliła swojego nieodłącznego, nikotynowego papierosa. Przez okna sączył się szary nocny mrok. Ognik papierosa żarzył się nerwowym, gorącym blaskiem.
— One cię zabiją — powiedział. — Nie bez powodu przydzielają tygodniowo po paczce na osobę.
— Odpierdol się — rzekła Ruth Rae i paliła dalej.
— Ale ty kupujesz je na czarnym rynku — ciągnął. Kiedyś poszedł z nią i kupił cały karton. Cena papierosów przeraziła go, mimo jego dużych dochodów. Ruth wcale się tym nie przejmowała. Widocznie była na to przygotowana; znała cenę swojego nałogu.
— Kupuję.
Zdusiła ledwie napoczętego papierosa w ceramicznej popielniczce w kształcie płuca.
— Marnujesz go.
— Czy kochałeś Monikę Buf? — spytała Ruth.
— Pewnie.
— Nie rozumiem, jak mogłeś.
— Są różne rodzaje miłości — odparł Jason.
— To tak jak z królikiem Emily Fusselman. — Spojrzała na niego. — Kobiety, którą znałam, mężatki z trojgiem dzieci. Miała dwa kociaki, a potem dostała ogromnego szarego belgijskiego królika, który robił kic-kic-kic na swoich wielkich tylnych łapach. Przez pierwszy miesiąc bał się wyjść z klatki. To był samiec, tak uznaliśmy, na ile można to było sprawdzić. Potem, po miesiącu, zaczął wychodzić z klatki i kicać po pokoju. Po kilku miesiącach nauczył się wchodzić po schodach i drapać rano w drzwi sypialni Emily, żeby ją zbudzić. Zaczął bawić się z kotami i z tym był problem, bo nie był tak mądry jak one.
— Króliki mają mniejsze mózgi — powiedział Jason.
— Możliwe. W każdym razie podziwiał koty i próbował naśladować je we wszystkim. Nauczył się nawet korzystać z ich piasku. Wyrwał sobie sierść z piersi, uwił z niej gniazdo za kanapą i czekał, aż koty z nim zamieszkają, ale nie zrobiły tego. Wszystko niemal się skończyło, kiedy spróbował bawić się w berka z owczarkiem alzackim, którego przyprowadziła pewna dama. Królik nauczył bawić się w berka z kotami, z Emily Fusselman oraz z dziećmi: chował się pod kanapą, wyskakiwał i bardzo szybko biegał w kółko, a oni próbowali go złapać, ale zwykle im się nie udawało, więc wracał w bezpieczne miejsce za kanapą, gdzie nikomu nie było wolno go tknąć. Pies nie znał jednak zasad gry i kiedy królik schronił się za kanapą, wpadł za nim i złapał go zębami za tylną część ciała. Emily zdołała rozewrzeć psu szczęki i wyrzucić go z pokoju, lecz królik był ciężko ranny. Wyzdrowiał, ale od tego czasu bał się psów i uciekał, gdy zobaczył psa choćby przez okno. Tę część ciała, w którą ugryzł go pies, wciąż chował za franką, ponieważ nie miał tam sierści i wstydził się. Najbardziej rozczulające było jednak to, jak próbował pokonać ograniczenia swojej — jak to określić? — fzjologii, swoje ograniczenia jako królika, usiłując stać się bardziej rozwiniętą formą życia, taką jak kot. Chciał przez cały czas być z nimi i bawić się jak z równymi sobie. I to cała historia. Koty nie chciały mieszkać w gnieździe, które dla nich przygotował, a pies nie znał zasad i dopadł go. Królik żył kilka lat. Kto by pomyślał, że królik może mieć tak skomplikowaną osobowość. Kiedy siedziałeś na kanapie, a on chciał, żebyś wstał i zwolnił mu miejsce, trącał cię, a jeśli się nie ruszyłeś, potrafł ugryźć. Spójrz tylko na aspiracje tego królika i na jego upadek. Wciąż próbował i cały czas nie miał żadnych szans, ale on o tym nie wiedział. A może wiedział i mimo to próbował. Ja jednak uważam, że tego nie rozumiał. Po prostu bardzo tego pragnął. To było całym jego życiem, ponieważ kochał koty.
Читать дальше