Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom I

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom I: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów  Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
 W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
 
to pierwsza powieść Jarosława Grzędowicza, w mistrzowski sposób łącząca elementy science fiction i fantasy.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom I — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Usiądź przy ogniu — mówię.

— Mogłem cię zabić — odpowiada z pełnymi ustami.

— Ale nie zabiłeś.

— To sprytne tak spać na drzewie.

— Widać nie dość sprytne. Będziesz tak krzyczał z tego wozu?

— Wolę oglądać świat z kozła. Wyżej. Lepiej widać.

Wyciągam z ukrycia swoje rzeczy. Torby, sakwy, wreszcie siodło, na którym siadam przy ogniu. Przynajmniej się do czegoś przyda. Znajduję twarde paski solonego, suszonego mięsa zawinięte w pergamin. Ugotuję je we wrzątku. Nie ma kawy, przynajmniej wypiję coś w rodzaju bulionu. Zawsze to coś ciepłego w żołądku.

— Kto tam mieszkał? — Macham ręką w kierunku wzgórza, na którym czernieje wypalony kikut stacji. Palisada częściowo ocalała, ale jeszcze unosi się stamtąd słup szarego dymu.

Wzrusza ramionami.

— Nikt. Każdy wie, że to przeklęte miejsce. Uroczysko. Jakich wiele. Tylko głupi wchodzi w takie miejsca.

— Szukam kogoś. Jestem obcy w tych stronach. Szukam takich, którzy byli obcy jak ja i zgubili się.

— Mnie też tu długo nie było. Wyprawa.

Używa słowa „hansing”. Wyprawa, a konkretnie łupieska podróż morska. Dosłownie: „droga po szczęście”.

Wyciąga dłoń z nożem, wskazując las po drugiej stronie polany, gdzie szumi potok.

— Tam jest trakt. Prowadzi najpierw do pierwszego domostwa. Tam mieszka Grisma Szalony Krzyk.

— Będzie coś wiedział o moich krewnych?

— Nie. A może tak. Ale stąd możesz iść tylko tam. Grisma Szalony Krzyk, otoczony kolczastym wałem z jesionu, siedzi w domu przodków i razem z garstką swoich drży ze strachu przed tym, co wychodzi z lasu. Pierwszy, który mieszka za Pustkowiami Trwogi. Idź i daj mu prezent. Daj mu swój łup.

— Jaki łup?

Mężczyzna na wozie wskazuje zawiniątko, które leży opodal. Tłumok ze starego pledu częściowo przesiąkniętego krwią. Tłumok, który ciągle trochę się porusza.

— Czasem wysyła do lasu kogoś obcego. Zbyt młodego, by się bać, i zbyt głupiego, by odmówić, żeby uwolnił go od kolejnych upiorów. Od dzieci zimnej mgły. Obudzonych. Ale oni nigdy nie przestaną przychodzić. To zły czas. Wojna bogów. Kiedyś tak nie było. Ale daj mu to na pamiątkę. Niech powiesi na częstokole i krzyczy swoim ludziom, że jest wielkim styrsmanem.

Mam już trochę żaru, mogę postawić na nim kubek z wodą i połamanym paskiem mięsa.

— Nie wiem, o czym mówisz. Myślałem, że to żaba.

Tamten śmieje się z aprobatą.

— Jestem Kruczy Cień. Sprzedaję magiczne rzeczy. Chcesz sztylet, który sprowadza klątwę na właściciela? Kamień, który wraca? Mam kamienie drogi, amulety czarnego snu, pióra ptaka grzmotu. Mam wszystko.

— Potrzebuję konia.

— Nie handluję końmi. Handluję rzeczami, które czynią.

— Masz coś, co potrafi zamienić człowieka w kamień?

— Czas? Mam mnóstwo czasu.

— A gdzie mogę kupić konie?

— Tam, gdzie ktoś je sprzedaje. Chyba cię jeszcze zobaczę. Znajdź drogę.

„Znajdź drogę” to pożegnanie. Przynajmniej według „Kultury i ontologii Wybrzeża” Rekovica.

— Nazywają mnie Nitj’sefni — wołam za nim.

— To widać. Dla mnie jesteś Śpiący Na Drzewie — odkrzykuje przez ramię i zjeżdża swoim skrzypiącym wozem na dno kotlinki, miażdżąc kołami białe kwiaty paproci.

Zostaję sam. Deszcz szumi monotonnie w liściach, moje ognisko syczy niechętnie pod kroplami spadającymi z gałęzi. Gdzieś wysoko w niebie słychać pisk drapieżnego ptaka.

Popijam cienki bulion i zaczynam systematyzować plan działań. Próżne, skomplikowane zajęcie, bo tak naprawdę nie wiem, co robić dalej. Pójdę tą ścieżką. Dokądkolwiek poszli nieszczęśni badacze, na pewno nie brnęli na przełaj przez las, więc i ja pójdę. Zobaczymy, co tam słychać u kogoś, kogo nazywają Grisma Szalony Krzyk.

Muszę mieć konia. Pieniędzy mam dość, nie licząc nawet tego, co zrabowałem w stacji. Mam pas wypchany ułożonymi równo stosikami złotych i srebrnych monet, wiszący mi na biodrach jak syty wąż boa. Potrzebuję tylko sklepu z końmi.

I muszę wiedzieć, co się wydarzyło. To nawet ważniejsze od znalezienia rozbitków.

***

Tamten wieczór w jadalni w Darkmoor. Uroczyście. W kamiennym kominie płonie ogień, siedzimy wzdłuż długiego stołu w blasku świec, wśród sreber, pieczonych kuropatw, ziemniaków z pieca i oczywiście przy ohydnym yorkshire pudding . Lodowiec ociera usta serwetką i władczym ruchem dłoni nakazuje, by nalano nam wina.

— Zmieniono założenia misji. Poleci jeden — mówi wreszcie. — Zespół pozostaje, szkolenie zostaje utrzymane, czekamy na rozwój wypadków. Polityka — dodaje wyjaśniającym tonem.

Kamieniejemy przy stole, patrząc to na siebie nawzajem, to na Lodowca. Wypija łyk sherry i odwraca się do jednego ze stewardów, który podaje mu tacę z zalakowaną na czerwono kopertą i leżącym obok srebrnym sztyletem. Przez rok przyzwyczailiśmy się do celebry, obrzędów i cudacznej ni to pseudośredniowiecznej, ni to masońskiej atmosfery. Do smokingów i wieczorowych sukien, które nagle zastępują zgrzebne drelichy. Nikogo to już nie śmieszy.

Wszyscy sięgają do umiejętności wyniesionych ze szkolenia. Kiedy Lodowiec, pomagając sobie ostrzem, kruszy pieczęć, Kaufmann dokłada sobie nadzienia, ja obracam w palcach srebrny kielich i wącham sherry, Cavallino dłubie w zębach, a Deirdre ogryza gałązkę winogron. Wszyscy wyglądają na rozluźnionych i swobodnych.

— Panu Corvinaque dziękujemy za współpracę. Panie Corvinaque, bosman Harding pomoże panu spakować rzeczy, na dole w hallu czeka kierowca. Przypominam, że obowiązuje pana najwyższa klauzula tajemnicy państwowej. Proszę zapomnieć o wszystkim, co pan tu słyszał i widział poza jednym. Tym, że my nie zapomnimy o panu. Dziękuję i do widzenia.

W głębokiej ciszy słychać odbijające się echem spod sklepienia kroki René. Kiedy ogromne wierzeje zamykają się z hukiem, nikt nadal nie mówi ani słowa.

— Panowie Kaufmann, Nilfsson i pani Decrout do ubezpieczania. Na razie. Pani Mulligan, pan Cavallino, pan Rogowski, pan Kohoutek i pan Dartlow — zespół rezerwowy.

Cisza.

— Leci pan Drakkainen.

Ułamek sekundy, kiedy wszystkim puszczają nerwy. Na naszą miarę oczywiście. Nilfsson prostuje się z ulgą i wypija łyk wina. Dartlow zaciska zęby, widać, jak pulsują mu mięśnie szczęk. Decrout jest zaskoczona, ma minę, jakby trafił ją piorun. Deirdre przez chwilę wygląda jak walkiria. Zaciśnięte usta, wysunięty podbródek, w oczach błysk diamentów. Ja nie czuję nic. Nic, poza zapachem yorkshire pudding .

Nawet Kohoutek przestaje na chwilę jeść.

— Pana Drakkainena poproszę ze mną. Państwa zapraszam do dalszej kolacji w swobodniejszej atmosferze. Smacznego, dziękuję i dobranoc. Proszę być dobrej myśli. Misja będzie kontynuowana.

— Domyśla się pan, dlaczego? — pyta badawczo, już siedząc za swoim biurkiem i nabijając fajkę.

— Nie, komandorze.

— Jest pan najstarszy. Pan pamięta jeszcze świat, w którym byliśmy jedynym życiem we wszechświecie. Pamięta pan czasy, kiedy nie istniał napęd nadgrawitacyjny, a astronautyka to był niepewny eksperyment. Ma pan to jeszcze w głowie. Jest pan dzieckiem starego świata i urodził się pan w przekonaniu, że istnieje tylko to, co na Ziemi, że jesteśmy jedynym bytem rozumnym we wszechświecie, a prędkość światła jest nieprzekraczalna. Według mnie lepiej pan się dostosuje do tamtych i do ich mentalności, bo oni myślą tak samo, miarą swojego świata. Do tego pańska matka była Polką, ojciec Finem, a wychował się pan w Chorwacji. Szok kulturowy to dla pana codzienność. Poza tym pan, jako jeden z niewielu, zrobił sobie religię z niezależności. Pan nie wierzy w państwo, przepisy ani rozum zbiorowości. Jest pan samotnikiem. Wierzy pan w to swoje prawo moralne i rozsądek. Miał lecieć zespół i wtedy pan zostałby na Ziemi. Ale musimy wysłać jednego. Jednego człowieka. Sądzę, że pan przeżyje. Przynajmniej jest na to jakaś szansa.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom I» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x