Nie, odpowiedziała. Już teraz było jej wstyd, że proponowała taką zdradę. A może królowa kopca to czuła? Albo Ender? Czy naprawdę wiedziała, które myśli i uczucia należą do niej, a które pochodzą od kogoś innego?
Strach… strach był jej własny, nie miała wątpliwości.
— Proszę — powiedziała. — Chcę stąd wyjść.
— Eu tambem — odezwał się Miro.
Ender postąpił o krok w stronę królowej kopca. Wyciągnął rękę. Ona nie wysunęła żadnego z odnóży — były zajęte wpychaniem do otworu ostatniej ofiary. Zamiast tego uniosła pokrywę skrzydłową, obróciła ją i przesunęła do Endera, aż jego dłoń spoczęła na czarnej, lśniącej tęczowo powierzchni.
Nie dotykaj jej! krzyknęła bezgłośnie Valentine. Ona cię uwięzi!
Chce cię ujarzmić!
— Cicho — powiedział głośno.
Valentine nie była pewna, czy to odpowiedź na jej myślowe krzyki, czy chciał uciszyć coś, co królowa kopca mówiła tylko do niego. To bez znaczenia. Po chwili Ender ściskał już palec robala i prowadził ich do ciemnego tunelu. Tym razem miał za sobą Valentine, potem Mira, a Plikt szła na końcu. Dlatego właśnie Plikt po raz ostatni spojrzała na królową kopca; właśnie Plikt uniosła dłoń na pożegnanie.
Przez całą drogę ku powierzchni Valentine usiłowała wytłumaczyć sobie, co się stało. Zawsze wierzyła, że gdyby ludzie mogli bezpośrednio przekazywać sobie myśli, unikając niejednoznaczności języka, zrozumienie byłoby pełne i zniknęłyby niepotrzebne konflikty. Odkryła jednak, że język nie powiększa różnic między ludźmi, a raczej zamazuje je, wygładza. Ludzie żyją ze sobą, chociaż naprawdę nie rozumieją siebie nawzajem. Iluzja zrozumienia pozwala im wierzyć, że są do siebie bardziej podobni niż w rzeczywistości. Niewykluczone, że mowa jest jednak lepsza.
Wyczołgali się z budynku na światło dnia. Mrugali niepewnie i uśmiechali się z ulgą. Wszyscy.
— To nie zabawa — stwierdził Ender. — Ale uparłaś się, Val. Musiałaś ją zobaczyć natychmiast.
— Jestem głupia — odparła Valentine. — To taka nowość?
— Była piękna — szepnęła Plikt.
Miro leżał na plecach wśród capim i zakrywał ręką oczy.
Valentine spojrzała na niego i nagle pochwyciła wizję mężczyzny, jakim był kiedyś, ciała, jakie posiadał. Leżąc w trawie nie chwiał się; milczący, nie musiał się jąkać. Nic dziwnego, że ta druga ksenolog się w nim zakochała. Quanda. Tragedią było odkrycie, że jej ojciec jest również jego ojcem. To najgorsze, co zostało odsłonięte, kiedy trzydzieści lat temu Ender mówił o umarłym na Lusitanii. Oto mężczyzna, którego utraciła Quanda. I Miro także utracił mężczyznę, którym był wtedy. Nic dziwnego, że zaryzykował życie, przechodząc przez ogrodzenie, by pomóc prosiaczkom. Stracił ukochaną i uznał, że życie nie ma żadnej wartości. Żałował tylko, że nie umarł po tym wszystkim. Żył dalej, złamany cieleśnie i złamany psychicznie.
Dlaczego, patrząc teraz na niego, myślała o tym wszystkim? Dlaczego nagle wydało jej się to tak rzeczywiste?
Czy dlatego, że w tej chwili sam tak o sobie myślał? Czy odbierała jego własną wizję siebie? Jakieś połączenie przetrwało między ich umysłami?
— Ender — powiedziała. — Co się wydarzyło tam na dole?
— Lepszy niż się spodziewałem — odparł.
— Co takiego?
— Kontakt między nami.
— Oczekiwałeś tego?
— Pragnąłem. — Ender usiadł na burcie samochodu, machając nogami w wysokiej trawie. — Dzisiaj była rozemocjonowana, prawda?
— Rozemocjonowana? Nie mam żadnego porównania.
— Czasem jest taka intelektualna… rozmowa z nią to jak myślenie o wyższej matematyce. A dzisiaj… jak dziecko. Oczywiście, nigdy nie byłem przy niej, kiedy składa jaja królowych. Myślę, że powiedziała nam więcej niż zamierzała.
— Uważasz, że nie potraktowała poważnie tej obietnicy?
— Nie. Ona zawsze poważnie traktuje obietnice. Nie umie kłamać.
— Więc o co ci chodzi?
— Mówiłem o połączeniu między nami. Jak próbowały mnie ujarzmić. To naprawdę ważne. Przez moment była wściekła, myśląc, że ty byłaś tym poszukiwanym ogniwem. Wiesz, co by to dla nich znaczyło. Nie wyginęłyby. Mogły nawet wykorzystać mnie do porozumienia z ludzkim rządem. Dzielić z nami galaktykę. Cóż za stracona szansa.
— Ty byłbyś wtedy… jak robal. Byłbyś ich niewolnikiem.
— Pewnie. Mnie by się to nie podobało. Ale te istnienia, które zostałyby ocalone… Byłem przecież żołnierzem, prawda? Jeśli śmierć jednego żołnierza może zbawić miliardy…
— Ale to by się nie udało. Masz niezależną wolę.
— Fakt — przyznał Ender. — A przynajmniej zbyt niezależną, żeby królowa kopca potrafiła ją opanować. Ty również. Pocieszające, prawda?
— W tej chwili nie czuję się szczególnie pocieszona — oświadczyła Valentine. — Tam na dole byłeś w moim umyśle. I królowa kopca… Czuję się pogwałcona…
Ender zdziwił się.
— Na mnie to nie robi takiego wrażenia.
— Wiesz, to nie tylko to. Także radość. I strach. Ona jest taka… taka ogromna w moich myślach. Jakbym próbowała zawrzeć tam kogoś większego ode mnie.
— No chyba — przytaknął Ender. Zwrócił się do Plikt. — Dla ciebie też tak to wyglądało?
Po raz pierwszy Valentine spostrzegła, jak Plikt wpatruje się w Endera szeroko otwartymi oczami, drżąca. Milczała jednak.
— Aż tak silnie, co? — Ender zachichotał, zeskoczył z burty i podszedł do Mira.
Czyżby nie zauważył? Plikt już wcześniej miała obsesję na jego punkcie. Teraz usłyszała go we własnych myślach i tego już było za wiele. Królowa kopca wspomniała o ujarzmianiu zdziczałych robotnic. Czy to możliwe, że Plikt została „ujarzmiona” przez Endera? Czy możliwe, że zatraciła swą duszę w jego duszy?
Absurd. Wykluczone. W Bogu nadzieja, że tak się nie stało.
— Chodź, Miro — rzucił Ender.
Miro pozwolił, by pomógł mu wstać. Potem wszyscy razem wrócili do samochodu i ruszyli w stronę Milagre.
Miro oświadczył, że nie chce uczestniczyć w mszy. Ender i Novinha poszli bez niego. Jednak gdy tylko zniknęli, stwierdził, że nie może wytrzymać w domu. Wciąż miał wrażenie, że ktoś ukrywa się tuż za granicą pola widzenia. Że z cienia obserwuje go mała postać: okryta gładkim, twardym pancerzem, z dwoma tylko palcami jak kleszcze na cienkich ramionach… ramionach, które można odgryźć i rzucić na ziemię, niby kruche gałązki na podpałkę. Wczorajsza wizyta u królowej kopca wywarła na nim większe wrażenie, niż uważał za możliwe.
Jestem ksenologiem, przypomniał sam sobie. Całe życie poświęciłem kontaktom z obcymi. Stałem patrząc, jak Ender kroi ssakopodobne ciało Człowieka i nawet nie drgnąłem. Ponieważ jestem beznamiętnym naukowcem. Może czasem zbytnio identyfikuję się z obiektami badań. Ale nie prześladują mnie w koszmarach. Nie widuję ich w każdym ciemnym kącie.
A jednak stał tutaj, przed drzwiami domu matki. Gdyż na trawiastych polach, w jasnym słońcu niedzielnego poranka, nie było żadnych cieni, gdzie mógłby czaić się robal.
Czy tylko ja tak to odczuwam?
Królowa kopca nie jest owadem. Ona i jej robotnice są ciepłokrwiste, jak prosiaczki. Oddychają i pocą się jak ssaki. Może niosą w sobie strukturalne echa ewolucyjnego związku z owadami, tak jak u nas występują podobieństwa do lemurów, ryjówek i szczurów. Stworzyły jednak jasną i piękną cywilizację. A raczej piękną i mroczną. Powinienem patrzeć na nie tak jak Ender, z szacunkiem, podziwem i uczuciem.
Читать дальше