To właśnie budziło lęk w kontaktach z nią. Czy potrafi dotrzymać obietnicy? A jeśli nie dotrzyma, czy potrafi sobie uświadomić, co zrobiła?
Valentine próbowała skupić się na rozmowie, ale nie mogła oderwać wzroku od sylwetki robala. Był mniejszy, niż to sobie wyobrażała — najwyżej półtora metra, może nawet mniej. Spoglądając ponad ramionami innych, widziała tylko część jego ciała, ale to było chyba jeszcze gorsze, niż gdyby zobaczyła całego. Nie potrafiła odsunąć myśli, że czarny, błyszczący… wróg trzyma w śmiertelnym uścisku dłoń Endera.
Nie w śmiertelnym uścisku. Nie wróg. Nawet nie istota sama w sobie. Miał tyle indywidualności, co ucho albo palec — każdy z robali był tylko organem zmysłowym i roboczym królowej kopca, W pewnym sensie królowa była tu z nimi, była obecna w każdej ze swoich robotnic i każdym z trutni, choćby oddalonych o setki lat świetlnych. To nie jest potwór. To ta sama królowa kopca, o której mówi książka Endera. Ta sama, którą niósł ze sobą i opiekował się przez wszystkie nasze wspólne lata, choć nic o tym nie wiedziałam. Nie mam się czego obawiać.
Bezskutecznie usiłowała stłumić własny lęk. Pociła się; czuła, jak jej dłoń ślizga się w niepewnym uchwycie Mira. Zbliżali się do leża królowej… nie, do jej domu, jej mieszkania… i była coraz bardziej przerażona. Jeśli sama nie może sobie z tym poradzić, musi wezwać kogoś na pomoc. Gdzie jest Jakt? Trzeba znaleźć kogoś innego.
— Przepraszam cię, Miro — szepnęła. — Chyba spociłam się ze strachu.
— Ty? — zdziwił się. — Myślałem, że to mój pot.
Dobrze. Roześmiał się. Ona również… a przynajmniej zachichotała nerwowo.
Tunel rozszerzył się nagle i mrużąc oczy stanęli w rozległej komorze. Ciemność przebijał promień blasku z otworu w kopule stropu. Królowa siedziała w samym środku kręgu jasności. Wokół tłoczyły się robotnice, ale w świetle, w obecności królowej wszystkie sprawiały wrażenie drobnych i delikatnych. Wysokie raczej na metr niż półtora, gdy sama królowa miała przynajmniej trzy metry długości. Wzrost nie stanowił nawet połowy tego rozmiaru. Pokrywy skrzydeł, ogromne, ciężkie, jakby metaliczne, tęczą barw odbijały światło słońca. Odwłok był długi i szeroki; mógłby pomieścić całe ludzkie ciało. Zwężał się jak lejek do drżącego czubka owipozytora, lśniącego żółtawą, mętną cieczą, lepką i włóknistą; owipozytor zanurzył się w jamie w podłodze, jak najgłębiej, i powrócił. Strużki cieczy ciągnęły się z wnętrza otworu jak ślina.
Tak wielkie stworzenie, zachowujące się zupełnie jak owad, sprawiało groteskowe i przerażające wrażenie. Mimo to Valentine nie była przygotowana na to, co się wydarzy. Zamiast wsunąć owipozytor do kolejnego otworu, królowa odwróciła się i pochwyciła jedną z robotnic krzątających się w pobliżu. Trzymając ofiarę między przednimi odnóżami, przysunęła ją do siebie i jedną po drugiej odgryzła nogi. Po każdym zaciśnięciu szczęk, pozostałe odnóża gestykulowały coraz bardziej gwałtownie, jakby w bezgłośnym wołaniu. Valentine poczuła rozpaczliwą ulgę, gdy odpadło ostatnie i nie musiała już oglądać tego niemego krzyku.
Królowa kopca wcisnęła beznogą robotnicę do otworu, głową w dół. Dopiero wtedy przesunęła tam owipozytor. Valentine patrzyła, jak śluz na końcu gęstnieje i rozlewa się. Ale nie był to już śluz, a przynajmniej nie do końca; w ogromnej kropli tkwiło miękkie, galaretowate jajo. Królowa kopca ustawiła ciało tak, by patrzeć prosto w światło słońca, a jej złożone oczy błysnęły jak tysiące szmaragdowych gwiazd. Owipozytor opadł do otworu. Kiedy powrócił, jajo wciąż tkwiło na czubku, jednak zniknęło po kolejnym zanurzeniu. Jeszcze kilka razy odwłok wyginał się i wsuwał owipozytor, który powracał, ciągnąc coraz więcej włókien gęstej mazi.
— Nossa Senhora — szepnął Miro.
Valentine zrozumiała, znając hiszpański równoważnik tych słów: Nuestra Senora, Nasza Pani. Zwykle był to wykrzyknik pozbawiony właściwie znaczenia, jednak tutaj nabrał odrażającej ironii. To nie Święta Dziewica włada w tej głębokiej jaskini. Królowa kopca jest Naszą Panią z Ciemności. Składała jaja w ciałach bezwładnych robotnic, którymi karmiły się larwy.
— Nie może zawsze w ten sposób — stwierdziła Plikt.
Przez moment Valentine była zwyczajnie zdumiona, że słyszy jej głos. Potem uświadomiła sobie znaczenie słów i musiała przyznać im rację. Gdyby dla każdego robala, który wykluwa się z jaja, potrzebna była ofiara jednej żywej robotnicy, liczebność gatunku nie mogłaby wzrastać. Nie istniałby nawet ten kopiec, gdyż królowa musiała złożyć pierwsze jaja, nie mając beznogich robotnic, by je żywić.
Tylko nowa królowa.
To zdanie napłynęło do umysłu Valentine, jakby sama je wymyśliła. Królowa kopca musiała umieścić pod jajem żywe ciało robotnicy tylko wtedy, kiedy z jaja miała wyrosnąć nowa królowa. Ale Valentine nie wymyśliła tego; nazbyt była pewna, że to prawda. W żaden sposób nie mogła zdobyć takiej informacji, a jednak idea pojawiła się wyraźna, niewątpliwa, natychmiastowa. Valentine wyobrażała sobie, że w taki właśnie sposób starożytni prorocy i mistycy słyszeli głos Boga.
— Słyszeliście ją? Ktokolwiek z was? — zapytał Ender.
— Tak — odparła Plikt.
— Chyba tak — zawahała się Valentine.
— Co słyszeliśmy? — nie zrozumiał Miro.
— Królową kopca — wyjaśnił Ender. — Tłumaczyła, że musi umieścić w otworze robotnicę tylko wtedy, kiedy składa jajo z nową królową. Złoży ich pięć; dwa są już na miejscu. Zaprosiła nas, żebyśmy to zobaczyli, W ten sposób chce nam powiedzieć, że wysyła statek kolonizacyjny. Składa pięć jaj królowych i czeka, która okaże się najsilniejsza. Ją wyśle w kosmos.
— Co z pozostałymi? — spytała Valentine.
— Jeśli któraś będzie coś warta, larwa trafi do kokonu. Ją też to spotkało. Pozostałe zabije i pożre. Musi. Gdyby któryś z trutni choćby dotknął ciała rywalki, popadłby w obłęd i próbował zabić królową kopca. Trutnie są bardzo lojalnymi partnerami.
— Wszyscy to słyszeli? — zapytał Miro. Był chyba rozczarowany. Królowa kopca nie potrafiła z nim rozmawiać.
— Tak — potwierdziła Plikt.
— Tylko częściowo — powiedziała Valentine.
— Postaraj się oczyścić swój umysł — poradził Ender. — Spróbuj nucić w myślach. To pomaga.
Tymczasem królowa kopca zakończyła kolejną serię amputacji. Valentine wyobraziła sobie, że nadeptuje na rosnący stos odnóży. Pękały jak gałązki, z obrzydliwym trzaskiem.
Bardzo miękkie. Nogi nie pękają. Uginają się.
Królowa odpowiadała na jej myśli.
Jesteś częścią Endera. Możesz mnie słyszeć.
Słowa w umyśle brzmiały coraz wyraźniej. Valentine potrafiła już dostrzec różnicę między komunikatami królowej a własnymi myślami.
— Ouvi — szepnął Miro. Wreszcie coś usłyszał. — Fala mais, escuto. Powiedz coś więcej. Ja słucham.
Połączenia filotyczne. Jesteście związani z Enderem. Kiedy mówię do niego przez filotyczne złącze, wy słyszycie. Echa. Odbicia.
Valentine usiłowała pojąć, jak królowa kopca potrafi przemawiać do jej umysłu w starku. I zaraz uświadomiła sobie, że to nie tak. Miro słyszał ją w swoim ojczystym języku, po portugalsku; a Valentine naprawdę nie słyszała starku, lecz angielski, na którym stark się opierał — amerykański angielski, z którym dorastała. Królowa nie przesyłała żadnych słów. Przesyłała myśl, a ich mózgi próbowały ją zinterpretować w tym języku, który najgłębiej tkwił w umyśle. Kiedy Valentine słyszała „echa” i zaraz potem „odbicia”, to nie królowa kopca szukała odpowiedniego słowa. To umysł Valentine poszukiwał słów oddających znaczenie.
Читать дальше