Amber oblizuje usta.
— Można nas tu podsłuchać?
— Tutaj? — Annette się rozgląda. — Bez problemu. Bez permanentnej inwigilacji nie da się utrzymać habitatu we wrogim środowisku.
— No to…
Amber nurkuje w głąb siebie, rozgałęzia tożsamość, zbiera w skomplikowany pakiet grupę swoich myśli i wspomnień, przegląda je jeszcze na wszelki wypadek, podaje Annette drugi koniec szyfrowanego tunelu i wtyka jej do głowy tę zamrożoną burzę myśli. Annette siedzi nieruchomo przez jakieś dziesięć sekund, po czym wzdryga się i cicho pojękuje.
— Musisz zapytać ojca — mówi w końcu, wyraźnie się ożywiając. — Ja muszę lecieć, i to szybko. Nie trzeba mi było tego mówić! Rozumiesz, to jak dynamit. Polityczny dynamit. Muszę wrócić do mojej głównej siostry-tożsamości i ostrzec ją.
— Twojej… zaczekaj! — Amber zrywa się tak szybko, jak pozwala jej nieskoordynowane ciało, ale Annette porusza się szybciej, wspinając się po półprzejrzystej drabinie zawieszonej w powietrzu.
— Powiedz Manfredowi! — woła ciotka w małpim ciele. — Nikomu innemu nie ufaj!
Rzuca tunelem ku Amber kolejny pakiet zaszyfrowanych, spakowanvch zapisów pamięciowych; chwilę później ruda głowa dotyka stropu i rozpływa się w płynny strumień luzujących wiązania cząsteczek mgły użytkowej, rozproszony potem po całej masie budynku, który wygenerował tę nieprawdziwą małpę.
* * *
Zdjęcia z rodzinnego albumu:”Kiedy cię nie było…”.
· Amber, w brokatowej sukni i koronie zdobnej w diamentowe procesory i zewnętrzne łącza neuronowe, otoczona świtą, w całym swym majestacie uznanej głowy państwa i władczyni małego wewnętrznego księżyca bierze udział w ogólnojowiszowej konwencji konstytucyjnej. Uśmiecha się do kamer, świadomie, z profesjonalnym polorem — widać, że ma zainstalowany dobry filtr public relations. „Z przyjemnością tu przyjechaliśmy”, mówi, „i jesteśmy niezmiernie zadowoleni, że komitet postanowił poprzeć program rozwoju eksploracji dalekiego kosmosu proponowany przez Imperium Pierścienia”.
· Kawałek nieinteligentnego papieru, z literami nabazgranymi niechlujnie jakąś wyblakłą brązową substancją — pewnie krwią — głosi: „Ja się wymeldowuję, proszę mnie nie deltować”.Ta wersja Pierre’a nie poleciała na router: został w domu, skasował wszystkie swoje kopie zapasowe i podciął sobie żyły — krótkie, ostre, własnoręczne epitafium. Dla elity politycznej zewnętrznego układu to zimny wstrząs i pierwszy powiew zimowego wiatru. A także początek cenzurowania informacji skierowanych do wciąż przyśpieszającego kosmolociku: zbolała Amber podejmuje decyzję nieinformowania swojej gwiezdnej ambasady, że jeden z członków załogi nie żyje, i że jest ostatnią, unikatową kopią.
· Manfred — pięćdziesięcioletni, o modnie bladej cerze zcyfryzowanego, wyglądający dość zdrowo jak na swój wiek, stoi z głupim uśmiechem obok krzaka transmigracyjnego. Postanowił uczynić ostatni krok, już nie tylko puszczać swoje umysłowe procesy na egzokorze rozproszonych procesów, ale wyprowadzić się całą osobowością z białkowego świata, w krainę, gdzie znalazły się inne transfery podróżujące Wędrownym cyrkiem. Obok niego stoi Annette, szczupła, elegancka i niepewna, jak przystało na żonę skazańca.
· Wesele i szyickie małżeństwo muta — czyli na próbę. Ku oburzeniu wielu, mamtu’a — tymczasowa żona — nie jest muzułmanką, a zamiast welonu nosi koronę. Jej mąż już wcześniej znalazł się na językach transmarsjańskiego islamskiego duchowieństwa. Lecz poza tym, że są w sobie zakochani, dysponują większą siłą ognia niż XX-wieczne supermocarstwa. Zwinięta u ich stóp kotka wygląda na zadowoloną: to ona pilnuje kryptograficznych kluczy do potężnych laserów.
· Rubinowa iskierka na tle ciemności — przesunięta prawie ku podczerwieni; to sygnał zwrotny płynący z żagla świetlnego Wędrownego cyrku, przekraczającego właśnie próg jednego roku świetlnego, prawie dwanaście bilionów kilometrów za orbitą Plutona. (Chociaż, czy można nazwać go jeszcze kosmolocikiem, gdy jego masa, razem z napędem, dochodzi do stu kilogramów? Kosmolociki to przecież coś małego).
· Upadek transksiężycowej gospodarki: głęboko w rozpalonych od myślenia czeluściach Układu Słonecznego, nowe, potężne umysły wypracowują nową teorię bogactwa, optymalizującą przydzielanie zasobów lepiej niż powszechnie dotąd używany Wolny rynek 1.0. Bez powstrzymującego ekspansję minimum lokalnego, nie potrzebując już po darwinowsku generować, doić i zamykać kolejnych firm, korporacje, umysły zbiorowe i organizacje przyjmujące tę tak zwaną Infrastrukturę Przyśpieszonej Sprzedaży w ramach Ekonomii 2.0, zaczynają handlować ze sobą optymalnie. Przemiana fazowa przyśpiesza coraz bardziej w miarę włączania się coraz to nowych uczestników, dotychczasowy ekosystem zaczyna przegrywać z usieciowionymi graczami. Amber i Sadeq nie załapują się na ten pociąg, bo Sadeq obsesyjnie deliberuje, jak pogodzić IPS z murabaha i mudaraba [17] Murabaha — zgodna z szariatem transakcja kupna/sprzedaży, w której marża sprzedawcy jest jawna i znana kupującemu; mudaraba — zgodna z szariatem pożyczka, w której przedsiębiorca dzieli się później zyskami z bankiem w ustalonym stosunku, aż do spłacenia zobowiązania.
, podczas gdy wokół wali się XXI-wieczna gospodarka. Takie spóźnienie ma poważne skutki — Imperium Pierścienia, licząc netto, zawsze importowało moc umysłową i eksportowało grawitacyjną energię potencjalną. Teraz znalazło się na zadupiu, a szybkość transmisji z przesuniętej ku czerwieni relatywistycznej sondy jest zbyt mała, by zainteresować demony przemysłowego routingu. Innymi słowy, jest biedne.
· Wiadomość zza grobu: podróżnicy kosmolociku dotarli do celu, artefaktu obcej cywilizacji krążącego po chłodnej orbicie wokół zamarzniętego brązowego karła. Lekkomyślnie transferują się do niego, usypiając kosmolocik na wiele lat. Amber i jej mąż nie mają pieniędzy na opłacenie napędowych laserów: resztka energii kinetycznej Imperium — czyli momentu pędu małego księżyca Jowisza — jest wyżerana, błyskawicznie i niemal ze stratą, przez niesłabnące potrzeby egzobiontów i metantropów mnożących się i rozgałęziających w infosferze wysokich orbit wokół gazowych gigantów. Koszty importu mózgów do Imperium Pierścienia stają się zaporowe: bliscy rozpaczy Amber i Sadeq generują dziecko, Pokolenie 3.0, aby zaludnić swe kurczące się królestwo. Wyobraźcie sobie teraz tę obrażoną kotkę, bijącą ogonem obok nieważkiej kołyski.
Niespodzianka i pocztówki z wewnętrznych planet — to matka Amber proponuje pomoc. Przez wzgląd na dziecko Sadeq otwiera jej transmisję i udostępnia bogaty interfejs użytkownika. Dziecko rozwidla się, i to wielokrotnie, gdy zdesperowana Amber bawi się prawdopodobieństwami, symulując różne skutki wychowania. Ani ona, ani Sadeq nie są dobrymi rodzicami — ojciec jest roztargniony i skłonny do zatracania się w intelektualnej dekonstrukcji sur, matka roztrzęsiona po zarządzaniu gospodarką podupadającego królestewka. W dziesięć lat Sirhan przeżywa kilkanaście iteracji życia, zmieniając tożsamości jak rękawiczki. Nie przemawia do niego niepewność życia w zrujnowanym Imperium Pierścienia, irytują go obsesje rodziców, więc kiedy babka oferuje, że sfinansuje mu deltę v oraz późniejszą edukację na jednym z okołotytanowych orbiterów, matka i ojciec, choć niechętnie, wyrażają zgodę.
Amber i Sadeq rozstają się skłóceni. Sadeq, porzuciwszy studia w obliczu narastających wtrętów świata, jaki jest, we wszechświecie, jaki być powinien, poświęca się samotnym studiom, dołącza do kosmicznej sufickiej sekty, otorbionej macierzą ceramizujących się nanobotów daleko w obłoku Oorta, gdzie zamierza czekać na lepsze czasy. Jego instrument testamentalny — prawny mechanizm wyzwalający wskrzeszenie — oczekuje na powrót Ukrytego Dwunastego Imama.
Читать дальше