Poświęci z godzinkę na intensywne prace hydrauliczne, a potem zje sobie liofilizowany gulasz jagnięcy z soczewkowym puree i gotowanym ryżem, popije bańką mocnej herbaty i zabierze się za przejrzenie następnej sekwencji manewrowej. Może, jak Bóg da, nie będzie już więcej systemowych alarmów i uda mu się do wieczora i ostatniej modlitwy spędzić godzinę czy dwie na badaniach naukowych. Może pojutrze znajdzie nawet parę godzin na relaks, obejrzy sobie jeden ze starych filmów, w których tak fascynuje go możliwość wglądu w obce kultury — na przykład „Apollo 13”. W długich misjach kosmicznych załoga nigdy nie ma łatwo. A Sadeqowi jest jeszcze trudniej — jest sam, nie ma z kim pogadać, bo zwłoka w łączności z Ziemią to ponad pół godziny w każdą stronę. A, o ile mu wiadomo, w promieniu pół miliarda kilometrów jest jedynym wiernym.
* * *
Amber wystukuje paryski numer telefonu i czeka, aż ktoś odbierze. Zna tę dziwną kobietę na maleńkim ekraniku: mama nazywa ją „luksusową dziwką twojego ojca”, zawsze ze specyficznym, wąskim uśmieszkiem. (Amber raz tylko zapytała, co to jest luksusowa dziwka, i dostała po twarzy — nie mocno, tylko ostrzegawczo).
— Jest tata? — pyta.
Dziwna kobieta wygląda na lekko skonsternowaną. (Włosy ma jasne, jak mama, ale ten kolor ewidentnie pochodzi z butelki z rozjaśniaczem, są przycięte bardzo krótko, a skórę ma śniadą).
— Oui. Znaczy, tak. — Uśmiecha się nieśmiało. — Przepraszam cię, to jest jednorazowy telefon? Chcesz z nim rozmawiać?
Amber pośpiesznie odpowiada:
— Chcę go zobaczyć.
Amber ściska telefon, jakby od niego zależało jej życie — to tani, jednorazowy gadżet z pudełka z płatkami i tektura zaczyna już mięknąć w jej spoconych palcach.
— No bo, ciociu Nette, mama mi nie pozwala.
— Pst. — Annette, która jest z ojcem Amber dwa razy dłużej niż jej matka, uśmiecha się. — Jesteś pewna, że twoja matka nie wie o tym telefonie?
Amber się rozgląda. Jest jedynym dzieckiem w toalecie, bo teraz nie ma przerwy, a ona powiedziała nauczycielce, że musi „już”.
— Jestem pewna, że poziom ufności przy p równym dwadzieścia jest ponad zero koma dziewięć.
Jej bayesowska głowa podpowiada, że nie można tego w ten sposób szacować, bo mama nigdy wcześniej nie złapała jej z zakazanym telefonem, ale co tam. Nie mogę ściągnąć na tatę kłopotów, jeśli nie będzie wiedział, prawda?
— Świetnie. — Annette się rozgląda. — Manny, telefon niespodzianka do ciebie.
Na ekranie pojawia się tata. Amber widzi całą jego twarz, wygląda młodziej niż ostatnim razem — chyba przestał nosić te toporne staroświeckie okulary.
— Cześć, Amber! Gdzie jesteś? Twoja matka wie, że do mnie dzwonisz? — Wygląda na lekko zaniepokojonego.
— Nie — odpowiada. — Ten telefon był w pudełku z grahamkami.
— Fuj. Posłuchaj, kochanie, musisz pamiętać, żeby nigdy, przenigdy do mnie nie dzwonić w sytuacji, kiedy mama może się o tym dowiedzieć. Bo wtedy powie, że ja zmusiłem cię, żebyś do mnie dzwoniła, i napuści na mnie prawników z rozżarzonymi szczypcami i imadłami. I nawet wujek Gianni nie da rady tego załatwić. Rozumiesz?
— Tak, tato. — Amber wzdycha. — Chociaż wiem, że to nieprawda. Nie pytasz, czemu dzwonię?
— Hm.
Przez moment ojciec wygląda na zbitego z tropu. Potem kiwa z namysłem głową. Amber lubi tatę, bo przeważnie traktuje ją poważnie w rozmowie. To potwornie upierdliwe, że trzeba pożyczać telefony od kolegów z klasy albo tunelować się przez faszystowski firewall mamusi, za to tata nigdy nie zakłada, że ona nie ma o niczym pojęcia dlatego, że jest tylko dzieckiem.
— No dawaj. Coś cię dręczy? Co tam w ogóle słychać?
Musi się streszczać: jednorazówka ma przedpłaconą niedużą kwotę, Amber korzysta z bardzo kiepskiej taryfy międzynarodowej, a dzwonek na przerwę może zabrzmieć w każdej chwili.
— Tato, ja chcę stąd uciec. Naprawdę. Mamie z każdym tygodniem coraz bardziej odwala, teraz ciąga mnie po tych wszystkich kościołach, a wczoraj się wściekła, kiedy przyłapała mnie na gadaniu z terminalem. Chce, żebym poszła do szkolnego psychologa! Za co? Nie potrafię, być taka, jak ona by chciała. Już nie jestem jej małą dziewczynką! A za każdym razem, kiedy się wytuneluję z domu, próbuje mi założyć bota treściowego; od tego boli głowa, nie da się nawet normalnie myśleć! — Z zaskoczeniem czuje, jak oczy nabiegają jej łzami. — Zabierzcie mnie stąd!
Twarz ojca trzęsie się i przesuwa w bok, ukazując zaniepokojoną tante Annette.
— Wiesz, że twój ojciec nie może nic zrobić? Ma związane ręce przez prawników matki.
Amber pociąga nosem.
— A ty możesz pomóc? — pyta.
— Zobaczę, co da się zrobić — obiecuje luksusowa dziwka ojca, gdy rozlega się dzwonek na przerwę.
* * *
Pakiet z instrumentami oddziela się od sondy, którą Sanger obsługuje pozyskane skały, i opada pięćdziesiąt kilometrów w dół na powierzchnię kartoflowatego kamienia. W tle wisi olbrzymi i wypukły Jowisz, impresjonistyczna tapeta dla kosmologa-wariata: Pierre zagryza dolną wargę, skupiając się na sterowaniu sondą.
Ubrana w czarny śpiwór Amber unosi się nad jego głową jak olbrzymi nietoperz, ciesząc się wolnością przez jedną zmianę. Patrzy z góry na włosy Pierre’a, przycięte jak spod garnka, chude, żylaste ręce ściskające obie strony pulpitu obserwacyjnego, i zastanawia się, co mu kazać zrobić potem. Niewolnik przez jeden dzień to ciekawe doświadczenie: życie na Sangerze jest na tyle absorbujące, że nikt nie cierpi na nadmiar wolnego czasu (przynajmniej do momentu poskładania wielkich habitatów i wycelowania w Ziemię wysokoprzepustowej anteny). Robią wszystko według potężnie skomplikowanego planu wygenerowanego przez zespół specjalistów od ścieżki krytycznej ich sponsora, na opieprzanie się nie ma za wiele czasu. Cała ekspedycja opiera się na bezwstydnym wykorzystywaniu pracy dzieci — bo mniej niż dorośli obciążają systemy podtrzymywania życia — każąc im zasuwać po dwanaście godzin dziennie, żeby tylko zbudować sobie przyczółek na brzegu przyszłości. (Gdy będą starsze, a ich opcje nabiorą zbywalności, staną się bogate, ale oburzenia stadnego chóru medialnego na Ziemi to wcale nie powstrzymywało). Dla Amber sama możliwość wykorzystania cudzej pracy jest nowością i chce się cieszyć każdą minutą.
— No, niewolniku — rzuca nonszalancko — jak idzie?
Pierre pociąga nosem.
— W porządku.
Amber zauważa, że nie chciał na nią spojrzeć. Ma trzynaście lat. Czy w tym wieku nie powinien już mieć obsesji na punkcie dziewczyn? Dostrzega jego ciche, intensywne skupienie, wypuszcza dyskretną sondę ku jego zewnętrznej granicy; nic nie wskazuje, by ją zauważył, odbija się, nie mogąc wyszczerbić jego mentalnego pancerza.
— Prędkość przelotowa — mówi burkliwie Pierre, gdy dwie tony metalu, ceramiki i innych cudów o fazie diamentowej zaczynają pędzić trzysta kilometrów na godzinę ku powierzchni Barneya. — Przestań mnie szturchać, są trzy sekundy opóźnienia i nie chcę wpaść w pętlę sprzężenia zwrotnego.
— Będę cię szturchać, kiedy tylko mi się spodoba, niewolniku. — Pokazuje mu język.
— A jeśli przez ciebie to upuszczę? — Z poważną miną unosi ku niej wzrok. — Zresztą, w ogóle można tak robić, jak my?
— Ty mi kryjesz dupę, a ja tobie — odpowiada Amber, potem czerwienieje. — Rozumiesz, o co mi chodzi.
— Pewnie. — Pierre szczerzy się od ucha do ucha, potem odwraca do konsoli. — Aj, to wcale nie jest śmieszne. A ten kubeł bitów, któremu dałaś kontrolę nad swoimi ośrodkami mowy, musisz trochę podregulować. Wali za dużo dwuznaczności, ktoś jeszcze cię weźmie za dorosłego.
Читать дальше