Dwanaście pięter, blisko siebie, każde z wybitą w podłodze dziurą. „Igła” wyżłobiła niezły lej. Nawet ostatni otwór był duży… i wydobywało się z niego intensywne promieniowanie podczerwone. Pomieszczenie pod nim było rozżarzone prawie do czerwoności. Chmee wpadł w szyb tuż przed Louisem. Chwilę później wyleciał z powrotem i opadł na podłogę.
Zachowywali ciszę radiową. Louis poszedł w ślady Chmee. Wleciał w ostatni otwór i znalazł się w piekle podczerwieni. Wyzwalały się tu ogromne ilości ciepła. A dalej tunel jarzył się jeszcze mocniej.
Louis uniósł się i dołączył do Chmee. Pomachał Harkabeeparolyn. Wylądowała obok nich z hukiem.
Tak. „Igłę” przeholowano przez ten tunel, a wytworzone ciepło spowodowało włączenie się pola statycznego. Łatwo było iść tym śladem… tyle że usmażyliby się. I co teraz?
Ruszyć za Chmee, który odlatywał z dużą szybkością. Co zamierzał? Gdyby tylko mogli porozmawiać?
Poruszali się po części mieszkalnej. Utrudniało to lot z dużą szybkością. Nisze bez drzwi albo z drzwiami jak do sejfu; żadnej zasłony zapewniającej intymność. Jak żyli protektorzy? Zerknięcie do niszy ukazało spartańską surowość. Na podłodze szkielet z przerośniętymi stawami i wybrzuszoną czaszką. Jedno duże pomieszczenie zastawione było czymś, co wyglądało na sprzęt do ćwiczeń, łącznie z wysoką na milę drabinką.
Lecieli parę godzin. Czasami trafiały się całe mile prostych korytarzy. Mogli je pokonywać z dużą szybkością. Kiedy indziej musieli poruszać się ostrożnie.
Zatrzymały ich drzwi. Chmee poradził sobie z nimi. Pod działaniem wiązki z dezintegratora rozpadły się w chmurę atomowego pyłu.
W jednym przypadku pył uniósł się i opadł, a drzwi nadal były na miejscu. Ślepy prostokąt. To musi być scrith — pomyślał człowiek.
Kzin skręcił w lewo, omijając to, czego strzegły drzwi. Louis został z tyłu za Harkabeeparolyn i zawrócił, patrząc, czy nie pojawi się Teela Brown. Duże drzwi pozostały zamknięte. Jeśli za nimi kryła się Teela Brown, i tak nie namierzyłaby ich przez scrith. Nawet protektorzy podlegają ograniczeniom.
Mogli lecieć dalej tunelem do „Igły”, ale nie zrobili tego. Zorientowawszy się, według pozycji statku, w położeniu, Chmee poprowadził ich jakieś dwanaście stopni w prawo od kierunku przeciwnego do obrotu… w stronę wielkiej półkolistej jaskini z poruszającym się źródłem neutrin. Nieźle.
Za każdym razem skręcali w prawo. Minęli kolejne drzwi ze scrithu, które jednak nie blokowały im drogi. Z pewnością okrążali wielkie pomieszczenie. Awaryjny pokój kontrolny? Może będzie im jeszcze potrzebny.
Minęło czternaście godzin — prawie tysiąc mil — zanim zatrzymali się na odpoczynek. Spali w czymś w rodzaju sięgającego do pasa metalowego torusa pośrodku bezmiaru podłogi. Przeznaczenie nieznane… ale przynajmniej nikt nie mógł się do nich podkraść. Louis zaczynał odczuwać apetyt na coś innego poza odżywczym syropem. Zastanawiał się, czy Teela zjadła posiłek, zajęła się swoimi sprawami i znowu zdążyła zgłodnieć.
Ruszyli dalej. Znajdowali się teraz poza częścią mieszkalną, chociaż nadal tu i ówdzie pojawiały się nisze z pustymi skrzyniami na żywność, instalacją wodociągową i równymi podłogami, odpowiednimi dla dywanów. Ale te były pochowane w ogromnych salach, w których mogło mieścić się wszystko lub nic.
Polecieli wzdłuż obwodu czegoś, co musiało być ogromną pompą, sądząc po hałasie, który łomotał im w uszach, dopóki nie zostawili jej za sobą. Chmee poprowadził ich w lewo, wypalił otwór w ścianie i znaleźli się w pokoju map tak dużym, że Louis skurczył się w sobie. Kiedy Chmee wypalił przeciwległą ścianę, wielki hologram buchnął płomieniem i zgasł, a oni ruszyli dalej.
Już blisko. Spali na nieczynnym generatorze termojądrowym. Cztery godziny. Potem wyruszyli.
Korytarz, za nim światło i wiatr pchający ich do przodu.
Wylecieli w jasność.
Słońce minęło właśnie zenit na prawie bezchmurnym niebie. Przed nimi rozciągał się bezkresny, zalany blaskiem słonecznym krajobraz: stawy, laski, pola zbóż i zagony ciemnozielonych warzyw. Louis poczuł się jak wystawiony na cel. Do ramienia miał przyczepiony zwój czarnego drutu. Rozwinął go i rzucił. Jeden koniec był przymocowany do skafandra. Gdyby ona teraz strzeliła, wypromieniowałby ciepło.
Gdzie jest Teela Brown?
Wyglądało na to, że nie tutaj.
Chmee poleciał nad pasmem małych wzgórz. Wylądował przy stawie ze stojącą wodą. Louis ruszył za nim, a Harkabeeparolyn na końcu. Kzin zdejmował właśnie skafander. Kiedy Louis opadł na ziemię, Chmee wyciągnął ręce z dłońmi skierowanymi na zewnątrz i dał mu znak, żeby został w szczelnie zapiętym skafandrze.
„Nie rozpinaj skafandra” — pokazał na migi Harkabeeparolyn. Dostała ostrzeżenie, ale Louis obserwował ją, dopóki nie upewnił się, że zrozumiała.
I co teraz?
Okolica była zbyt płaska. Niewiele miejsc do ukrycia się — zagajniki i parę łagodnych wzgórz. To zbyt oczywiste. Schować się pod wodą? Może. Louis zaczął zwijać nadprzewodzący kabel, który wcześniej rzucił na ziemię. Prawdopodobnie mieli parę godzin na przygotowania, ale kiedy nadejdzie pora, Teela zjawi się jak błyskawica.
Chmee rozebrał się do naga. Następnie założył z powrotem strój z materiału nadprzewodzącego. Podszedł do Harkabeeparolyn, pomógł jej zdjąć swój własny strój ochronny i włożył go na siebie. Zostawił ją jeszcze bardziej bezbronną. Louis nie przeszkadzał.
Schować się za słońcem? Małe, zasilane energią termojądrową, emitujące neutrina słońce… przynajmniej nie była to oczywista kryjówka. Czy dałoby się to zrobić? Z jednym końcem drutu nadprzewodzącego w stawie nagrzałby się tylko do temperatury wrzenia wody. Nieżas, to sprytne! To mogłoby nawet się udać bliżej marsjańskiej powierzchni, gdzie woda powinna zacząć wrzeć w umiarkowanej temperaturze. Ale znajdowali się zbyt blisko podłoża Pierścienia; ciśnienie było prawie takie samo, jak na poziomie morza.
Mogli czekać całe dni. Wystarczyłoby wody w skafandrach, odżywczego syropu oraz, prawdopodobnie, cierpliwości Louisa. Chmee już pozbył się skafandra. Może znalazłaby się tu dla niego jakaś zdobycz.
Ale co z Harkabeeparolyn? Gdyby rozpięła skafander, poczułaby zapach drzewa życia.
Chmee ponownie napompował swój skafander ciśnieniowy. Naciągnął na niego uprząż. Na każdym palcu stóp położył kamień, a potem pomajstrował przy uprzęży, aż uniosła się w górę. Tak, to było sprytne. Wystarczy teraz strącić kamienie, włączyć silnik i pusty skafander poleci odeprzeć atak. Louis nie wymyśliłby czegoś podobnego.
Może Teela przychodzi tutaj co parę tygodni? Może gdzie indziej zgromadziła korzenie drzewa życia?
A jak, w ogóle, wygląda drzewo życia? Czy to te kępy lśniących, ciemnozielonych liści? Louis wyrwał jedną. Miała grube korzenie, trochę przypominające korzenie słodkich ziemniaków. Nie rozpoznał rośliny, ale nie rozpoznawał niczego, co tutaj rosło. Roślinność Pierścienia musiała zostać sprowadzona z jądra Galaktyki.
Teela roześmiała się Louisowi do ucha.
ROZDZIAŁ XXXII
Protektorka
Louis nie podskoczył; krzyknął wewnątrz hełmu. W głosie Teeli pobrzmiewał śmiech. Niewyraźnie wymawiała spółgłoski i nic nie mogła na to poradzić: jej wargi i dziąsła zrosły się w twardy dziób.
— Nigdy więcej nie chcę walczyć z lalecznikiem Piersona! Chmee, myślisz, że jesteś niebezpieczny? Lalecznik prawie mnie dostał.
Читать дальше