Postać podeszła pod sam szczyt wzgórza powiewając szatą i posuwając się z nadludzką wprost szybkością na stopach, które wydawały się zniekształcone i nieproporcjonalnie małe. Nie spoglądając ani w lewo, ani w prawo, sunęła prosto do drzwi domostwa i Gregg wiedział, że jest to prześladowca, przed którym uciekała Morna. Przenikliwe brzęczenie osiągnęło oszałamiającą intensywność.
Poprzedni strach Gregga przed śmiercią był niczym w porównaniu z mrocznym przerażeniem, jakie obecnie narastało mu w duszy.
Przepełniał go odwieczny zwierzęcy lęk, który odebrał mu zdrowy rozsądek i całą odwagę, każąc zasłonić oczy i skulić się w ukryciu, dopóki cień złego nie przeszedł. Spojrzał na czarną połyskliwą broń w swoich rękach i potrząsnął głową, ponieważ głos, którego wolałby nie słyszeć, przypomniał mu o układzie przypieczętowanym złotem, o obietnicy uczynionej przez człowieka, za jakiego się. uważał. Nic nie mogę poradzić — pomyślał. — Nie jestem w stanie ci pomóc, Morno.
W tym samym momencie z przerażeniem stwierdził, że wychodzi z ukrycia za szopą. Ręce uspokoiły mu się i wycelowały broń bez świadomego udziału mózgu. Nacisnął spust. Ukazał się jaskrawy purpurowy błysk, który rozdarł aurę otaczającą zjawę jak.błyskawica. Postać zatoczyła się w bok z ochrypłym wrzaskiem, który zmroził Greggowi krew w żyłach, i zwróciła się ku niemu, z lewym ramieniem uniesionym jak skrzydło koszmarnego ptaka.
Gregg dostrzegł ten ruch w trójkącie własnych wyciągniętych ramion, poderwanych w górę przez kopnięcie rewolweru. Broń była wymierzona bezsensownie pionowo w niebo. Minęła wieczność, nim Gregg zdołał ponownie wziąć na cel przeciwnika obdarzonego 'demoniczną siłą i szybkością. Nacisnął spust. Znów błysnęło i postać padła na ziemię zawodząc przenikliwie i krzycząc. Gregg zbliżał się do niej na miękkich nogach, rażąc raz po raz ogniem swojej potężnej broni.
Niewiarygodna czarna zjawa przeżyła ten zmasowany ogień. Podniosła się z ziemi, w aureoli dziwnie zniekształconej, jak obraz widziany w.uszkodzonej soczewce, i zaczęły się wycofywać. Oszołomionemu Greggowi wydało się, że przybysz za każdym krokiem pokonuje niebywale dużą przestrzeń, jak gdyby stąpał po niewidzialnej płaszczyźnie, która sama oddalała się w ogromnym tempie. Pulsujące brzęczenie pola mocy przycichło do szeptu i zanikło. Gregg był sam w jasnym, czystym, łagodnie wznoszącym się świecie.
Padł na kolana, wdzięczny za ciepło słoneczne. Spojrzał na swoją pierś, zdumiony widokiem krwi, która przesiąkała mu przez ubranie: zaraz potem padł na twarz bez czucia.
Nie wolno mi powiedzieć ci czegokolwiek… mój biedny, dzielny Billy… choć tyle dla mnie wycierpiałeś. Słowa prawdopodobnie i tak nie będą miały dla ciebie żadnego znaczenia — o ile je w ogóle kiedykolwiek usłyszysz.
Użyłam podstępu, a ty się na nim nie poznałeś i dałeś się wciągnąć w wojnę… w wojnę, która się toczy od dwudziestu tysięcy lat i może trwać wiecznie…
Były długie okresy, kiedy Gregg leżał i patrzył w sękate, nierówne drewno sufitu usiłując ustalić, czy to jest rzeczywiście sufit, czy leży w jakiś sposób zawieszony wysoko nad podłogą. Jedyne, co wiedział na pewno, to tylko to, że pielęgnuje go młoda kobieta, która przychodzi i odchodzi bezszelestnie i mówi do niego głosem o rytmie tak regularnym i kojącym jak przybój oceanu.
Jesteśmy równi — moi ludzie i Inni — ale nasze siły są różne, jak różne są nasze natury. Oni niepodzielnie władają przestrzenią — naszą domeną jest czas…
W czasie są stojące fale… nie wszystkie teraźniejszości są jednakowe… „teraz", którego doświadczasz, jest znane jako Najwyższe Teraz, bo ma większy potencjał niż jakiekolwiek inne. Jesteś z nim związany, tak jak związani są z nim Inni… ale psychiczne zdolności mojego ludu pozwalają nam uwolnić się i przenieść na grzbiet innej fali w dalekiej przeszłości… w miejsce bezpieczne…
Od czasu do czasu docierało do Gregga, że zmieniają mu opatrunki na piersi i że ktoś zwilża mu zimną wodą wargi i czoło. Piękna, młoda twarz z szarymi czujnymi i pełnymi troski oczyma unosiła się nad jego twarzą, a on usiłował sobie przypomnieć imię, które mu się z tą istotą kojarzyło. Marta? Mary?
Dla kobiety z mojego ludu najbardziej niebezpiecznym okresem w życiu jest ostatni tydzień ciąży… zwłaszcza jeśli potomek jest płci męskiej i ma być obdarzony pewnymi szczególnymi cechami umysłu… W tej sytuacji dziecko może być wciągnięte do twojego „teraz", rodzimego czasu całej ludzkości, i matka razem z nim… Zwykle opanowuje ona sytuację wkrótce po rozwiązaniu i wraca z dzieckiem do czasu schronienia… ale zdarzają się rzadkie przypadki, że męski potomek opiera się wszelkim próbom wywarcia wpływu na jego psychikę i przeżywa swoje życie w Najwyższym Teraz…
Szczęśliwie dla mnie mój syn jest prawie gotów do podróży… bo książę zmądrzał i wkrótce powróci…
Rozkosz wywołana smakiem zupy przekonała Gregga po raz pierwszy, że nadrabia straty wynikłe z upływu krwi, że siły mu powracają, że nie umrze. Podczas gdy wlewano mu do ust odżywczy płyn, napawał się świeżością i urodą swojej córki-żony i był jej wdzięczny za dobroć i wdzięk. Wszystkie myśli o straszliwym ciemnym tropicielu, który jej zagrażał, wtłoczył w najciemniejsze zakamarki swej pamięci.
Przepraszam cię… mój biedny, dzielny Billy… mój syn i ja musimy już wyruszać w podróż. Im dłużej tu będziemy przebywali, tym mocniej zostanie on związany z Najwyższym Te-* raz… a moi ludzie będą niespokojni, dopóki się nie przekonają, że jesteśmy bezpieczni…
Ja byłam szkolona do życia w twoim „teraz", choć w mniej niebezpiecznych jego rejonach… i dlatego mogę rozmawiać z tobą po angielsku… ale mój statek wylądował w niewłaściwej części świata, tysiące lat temu, i będą się bali, że zginęłam…
Moment jasności, Gregg obrócił głowę i przez szparę w drzwiach sypialni zajrzał do głównego pokoju. Morna stała koło stołu z wibrującą złotą aureolą włosów wokół głowy. Pochylona, dotykała czołem czoła dziecka.
Nagle zasnuli się mgłą, stali się przezroczyści, aż wreszcie zniknęli.
Gregg dźwignął się do pozycji siedzącej, potrząsając głową i wyciągając w tamtą stronę wolną rękę. Pierś przeszył mu ból otwartej na nowo rany, padł więc zamroczony na poduszki z trudem łapiąc oddech. Po upływie nieokreślonego czasu znów poczuł na czole wilgotne płótno i niepokój wywołany stratą ustąpił.
Uśmiechnął się i powiedział.
— Buleni się, że odeszłaś.
— Jakbym mogła cię tak zostawić? — odparła Ruth Jefferson. — Co tu sit; wyprawiało, na miły Bóg? Zastaję cię w łóżku z raną od kuli w piersiach, a otoczenie domu wygląda jak pobojowisko. Sam i paru jego przyjaciół uprzatdją tu, co zostawiły mysz.oiuwy, i powiadają, że od czasów wojny nie widzieli podobnej jatki.
Gi ‹ gg otworzył oczy i odpowiedział jej w sposób, którego mogła się spodziewać:
— Ominęła cię piękna walka, Ruth.
— Piękna walka! — Ruth aż zatkało ze złości. — Jesteś gorszym durniem, niż myślałam, Billy Gregg. Co tu się stało? Czy to ludzie Portfielda pobili się między sobą?
— Coś w tym rodzaju.
— Masz szczęście — burknęła. — A gdzie była Morna z dzieckiem, kiedy się to wszystko działo? Gdzie jest teraz?
Gregg zaczął szperać w pamięci usiłując oddzielić sen od rzeczywistości.
— Nie wiem, Ruth. Oni… odeszli.
Читать дальше