Bob Shaw - Potyczka w letni poranek

Здесь есть возможность читать онлайн «Bob Shaw - Potyczka w letni poranek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, ISBN: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Potyczka w letni poranek: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Potyczka w letni poranek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Potyczka w letni poranek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Potyczka w letni poranek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Trzymaj się z daleka od mojego obejścia, Josh! — krzyknął. — Prawo zabrania przekraczania granic cudzej posiadłości.

Portfield stanął w strzemionach, a jego potężny głos dotarł wyraźnie do Gregga mimo oddalenia.

— Jesteś bezczelny, Billy. I niewdzięczny. I straciłem przez ciebie dobrego człowieka. Mam zamiar cię za to ukarać, ale przede wszystkim zamierzam ukarać cię za bezczelność i brak szacunku. — Opadł na siodło i powiedział jeszcze coś, czego Gregg już nie dosłyszał. W sekundę później Siggy Sorensen wysunął się na czoło grupy i z pistoletem w ręku ruszył po zboczu w górę.

— Tym razem i ja mam broń! — krzyknął. Tym razem walka będzie fair, co?

— Jeżeli podjedziesz bliżej, położę cię trupem — zagroził mu \ Gregg. Sorensen zaczął się śmiać.

— Jestem poza zasięgiem strzału, ty stary głupcze. Czy już zupełnie oślepłeś? — Spiął konia ostrogą i puścił się pełnym galopem.

W tym samym czasie dwaj inni mężczyźni usiłowali zajść Gregga od lewej strony.

Gregg uniósł do góry wielki rewolwer i zaczął obliczać przeniesienie pocisku, ale w tej samej chwili uświadomił sobie, że z tą niesamowitą bronią, którą los włożył mu w ręce, problem taki praktycznie nie istnieje. Tym razem w sposób zupełnie naturalny przyjął właściwą pozycję — ugiął kolana i ujął rewolwer oburącz. Wycelował w Sorensona, pozwolił mu jeszcze trochę się zbliżyć i dopiero wtedy nacisnął spust. Masywne ciało Szweda, wysadzone strzałem z siodła, obróciło się w powietrzu i wylądowało twarzą w dół na kamienistym gruncie. Koń zawrócił w miejscu i uciekł. Zdając sobie sprawę, że wkrótce straci przewagę wynikającą z momentu zaskoczenia, Gregg skierował się teraz ku dwu jeźdźcom zachodzącym go od lewej. Drugim strzałem strącił tego, który był bliżej, na ziemię, a następnym — oddanym nieco za szybko — położył trupem konia pod tym, który znajdował się dalej. Zwierzę padło natychmiast, nie wydawszy głosu, a jeździec rzucił się ku niemu szukając osłony za jego ciałem i wlokąc za sobą połyskującą czerwienią nogę.

Gregg spojrzał na drogę i w tym momencie ocenił własną sytuację. Widział przed sobą stadko spłoszonych koni, ale poza tym żywego ducha. W ciągu krótkiej chwili wytchnienia, jaka była im dana, jeźdźcy pochowali się za skały znikając mu z oczu, bez wątpienia ze strzelbami wyjętymi z olster przy siodłach. Zdając sobie nagle sprawę z własnej niebezpiecznej" pozycji na szczycie wzniesienia, Gregg pochylił się nisko i ruszył biegiem w stronę szopy. Przycupnięty pod jej osłoną, wyrzucił trzy puste łuski i włożył pełne naboje doceniając szybkość ładowania wielkiego rewolweru.

Ku jego zaskoczeniu rozległ się odgłos strzału pistoletowego i obłok czarnego dymu wzniósł się w odległości zaledwie dwudziestu jardów. Coś otarło mu się o dolne żebra. Gregg schował się z powrotem za szopę, gapiąc się z niedowierzaniem na poszarpaną krwawą dziurę w koszuli. Był o włos od śmierci.

— Jesteś za powolny, panie Gregg — odezwał się głos przerażająco blisko. — Ta stara strzelba na bawoły, w którą się zaopatrzyłeś, na nic się nie zda, skoro jesteś taki ślamazarny.

Gregg poznał we właścicielu głosu Frenchy'ego Martine'a, młodego dzikusa z kanadyjskich lasów, którego przyniosło do Copper Cross w ubiegłym roku. Ów śmiertelny niemal strzał padł od strony budki strażnika, która służyła Greggowi za prymitywną ubikację. Nie miał pojęcia, jak w tym czasie Martine mógł podejść tak blisko, ale dotarło do niegq jedno: że człowiek pięćdziesięcioletni nie ma szans wobec młokosa w kwiecie wieku.

— I jeszcze ci coś powiem, panie Gregg — zachichotał Martine. — Jesteś za stary na tę lalunię, którą chowasz w tej swojej…

Gregg zrobił krok w jego stronę i wypalił do wąskiej budki przebijając calowej grubości deski, jakby to był papier. Za ubikacją rozległ się odgłos padającego ciała i pistolet potoczył się po ziemi. Gregg cofnął się pod szopę w tym momencie, kiedy w oddali rozległ się huk strzału i zaraz potem usłyszał odgłos kuli wchodzącej w drewno. Jedyną pociechą było, że jego wrogowie są uzbrojeni w najzwyklejszą broń, ponieważ prawdziwa bitwa miała się dopiero rozpocząć.

Martine łudził się, że będzie bezpieczny za dwiema warstwami drewna, ale było jeszcze co najmniej ze czterech mężczyzn, którzy z pewnością nie powtórzą jego błędu. Najprawdopodobniej osaczą go nie wychodząc zza skały, a następnie przygwożdżą ogniem ze strzelb dalekiego zasięgu. Gregg nie wyobrażał sobie, jak nawet z, czarną maszyną śmierci, którą trzymał w rękach, zdoła przeżyć najbliższą godzinę, zwłaszcza że stracił dużo krwi.

Ukląkł, zrobił z chustki kwadratowy tampon i wetknął go w ranę. Ponieważ przez minutę nikt do niego nie strzelał, wykorzystał chwilę spokoju na to, żeby pustą łuskę zastąpić pełnym nabojem i w ten sposób uzupełnić ładunek. Nad całym terenem zaległa zdradliwa cisza.

Rozejrzał się po oblanych blaskiem słońca szczytach, z głazami przypominającymi pasące się owce: zastanawiał się, skąd padnie strzał. Dokoła wszystko jak gdyby zaszło mgłą i Gregg w odrętwieniu zdał sobie sprawę, że może nic nie wiedzieć o następnym strzale, dopóki nie poczuje, jak pocisk żłobi sobie drogę w jego ciele. Uszy wypełniło mu pulsujące brzęczenie — dobrze znany symptom zbliżającej się utraty przytomności — i Gregg spojrzał poprzez groźną otwartą przestrzeń dzielącą go od domu niepewny, czy zdoła ją przebyć, nim oberwie po raz drugi. Szansa była niewielka, ale gdyby dotarł do domu, mógłby przynajmniej przyzwoicie opatrzyć sobie ranę.

Podniósł się i uświadomił sobie dziwny fakt, że chociaż brzęczenie w uszach przybrało na sile, umysł ma stosunkowo jasny. W momencie gdy dotarło do niego, że potężny dźwięk przypominający brzęczenie roju szerszeni istnieje obiektywnie, usłyszał ryk strachu wydobywający się z ludzkich gardzieli, a zaraz po nim kanonadę. Instynktownie uchylił się, ale w pobliżu nie było słychać świstu kuł. Zaryzykował wyjrzenie na opadającą zboczem drogę i to, co zobaczył, sprawiło, że zimny pot pokrył mu czoło. Szczupła, wąska w ramionach, czarno odziana postać z twarzą przysłoniętą czarnym kapturem… wstępowała pod górę. Otaczała ją dziwna chmura ciemności, jak gdyby była obdarzona zdolnością odbijania światła, stanowiąc jednocześnie źródło pulsującego brzęczenia, od którego drżała ziemia. Za tą budzącą zgrozą postacią leżały, najwyraźniej martwe, konie ludzi Portfielda. Gregg zobaczył też, że sam Portfield z jeszcze jednym mężczyzną, ukryci za skałami, grzeją do niej z bliska.

Ale jedynym efektem ich strzałów były małe purpurowe błyski na tle otaczającej zjawę umbry. Po dwunastu mniej więcej strzałach, które nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia, przybysz wykonał lewym ramieniem koszący ruch. Portfield i jego towarzysze padli jak kukły. Odległość była zbyt duża, żeby stwierdzić cokolwiek na pewno, ale Gregg odniósł koszmarne wrażenie, że ciało z ich twarzy odpadło jak strzępy szmat. Koń Gregga zarżał z przerażenia i rzucił się w prawo.

Kolejny z ludzi Portfielda, Max Tibbett, w porywie rozpaczliwej odwagi wychynął z ukrycia po drugiej stronie drogi i strzelił do tajemniczej postaci z tyłu. Na krawędzi ciemnego obłoku pojawiło się jeszcze kilka purpurowych błysków. Nie oglądając się nawet zjawa wykonała lewą ręką ten sam niedbały gest, unosząc przy tym skraj czarnej szaty jak skrzydło nietoperza, i Tibbett runął kurcząc się i rozpadając. Jeżeli ktokolwiek z jego towarzyszy pozostał jeszcze przy życiu, to w każdym razie nie wychodził z ukrycia.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Potyczka w letni poranek»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Potyczka w letni poranek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Potyczka w letni poranek»

Обсуждение, отзывы о книге «Potyczka w letni poranek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x