— Ale wróciłeś na Ziemię…
Jak to się stało, że wyszedłeś z piekła? Nie, to jest piekło i wciąż jestem w nim.
— Wróciłem. Spotkałbym się z tobą, Elise, zaraz po powrocie, ale musisz zrozumieć, że nie wszystko ode mnie zależało. Najpierw zatrzymali mnie. Później wypuścili i ukryłem się. Musisz mi wybaczyć.
— Wybaczam ci. Kocham cię.
— Elise…
Dotknęła czegoś przy szyi. Łańcuchy polimerów utrzymujących jej strój utraciły swoją spoistość. Jego czarne strzępki leżały u jej stóp. Stała przed nim naga.
Tyle ciała. Wibrujące życiem. Gorąco buchające odeń oszałamiało.
— Elise…
— Chodź i dotknij mnie. Dotknij mnie tym swoim dziwnym ciałem. Tymi rękami. Chcę poczuć, jak dotykają mnie te wijące się macki, które masz na rękach.
Miała szerokie ramiona. Jej piersi tkwiły mocno, jak gdyby podparte całym jej atletycznym ciałem. Biodra, jakby należały do samej matki Ziemi, uda kurtyzany. Była niezmiernie blisko i aż zadrżał od buchającego od niej żaru. Potem cofnęła się, żeby mógł ją całą zobaczyć.
— To nie jest w porządku, Elise.
— Przecież cię kocham. Nie czujesz siły mojej miłości?
— Tak. Tak.
— Jesteś wszystkim, co mam. Marco odszedł. Ty widziałeś go ostatni. Jesteś jedynym ogniwem, które mnie z nim łączy. Jesteś taki… Jesteś Heleną — pomyślał.
— … piękny.
— Piękny? Czy jestem piękny?
Chalk to powiedział. Duncan Korpulentny. Wiele kobiet padnie ci do stóp… groteskowość pociąga.
— Elise, proszę, ubierz się.
W jej łagodnych, ciepłych oczach pojawił się nagle gniew.
— Nie jesteś chory! Jesteś dość silny!
— Może.
— Odmawiasz mi? — wskazała gestem na jego ciało. — Te potwory nie zniszczyły cię. Ciągle jesteś… mężczyzną.
— Może.
— A zatem…
— Elise, tyle przeżyłem…
— A ja nie?
— Straciłaś męża. To się często zdarza. Mnie przydano się coś zupełnie nowego. Nie chcę…
— Boisz się?
— Nie.
— To pokaż mi swoje ciało. Zdejmij szlafrok. Łóżko czeka.
Zawahał się. Z pewnością znała jego tajemnicę. Pożądał jej od lat. Nie należy jednak zabawiać się z żonami przyjaciół. Ona należała do Marco. Teraz Marco nie żył. Elise wpatrywała się w niego prawie omdlewając z pożądania, a równocześnie spięta z gniewu. To Helena. Rzuciła się na niego. Jej piersi drżały w intymnym kontakcie, twardy brzuch przylegał doń ciasno, ręce obejmowały go wokół ramion. Była wysoka. Dostrzegł błysk jej zębów. Całowała go, pochłaniała jego usta ustami mimo ich twardości.
Jej usta wysysają mą duszę: spójrzcie dokąd ulatuje. Jego ręce dotknęły atłasowej gładkości jej pleców. Paznokcie zagłębiły się w jej ciało. Małe macki wiły się zataczając niewielkie koła. Popychała go do tyłu do łóżka, jak modliszka chwytająca samca. Heleno, oddaj mi moją duszę.
Upadli razem. Pot poprzyklejał jej czarne włosy do policzków.
Piersi jej chwiały się. Chwyciła za jego szlafrok. Są kobiety, które poszukują garbusów, mężczyzn, którzy przeżyli amputację, sparaliżowanych, kulawych, chorych. Elise poszukiwała jego. Opanował go gorący przypływ pożądania. Jego szlafrok opadł i ich nagie ciała przywarły do siebie.
Pozwolił jej oglądać się. Była to próba, której, miał nadzieję, nie wytrzyma. Jednak przetrzymała. Widok ten jeszcze bardziej rozpalił w niej płomień. Widział, jak jej nozdrza rozszerzają się, jak skóra zabarwia się rumieńcem. Był jej niewolnikiem, jej ofiarą. Zwyciężyła. Ale on też coś z tego będzie miał. Odwrócił się do niej, ujął za ramiona, położył na materacu i przykrył ją sobą. To był jej prawdziwy triumf, triumf kobiecy, przegrana w momencie zwycięstwa, poddanie się w ostatniej chwili. Jej uda objęły go. Jego zbyt gładkie ciało chłonęło jej jedwabistość. Nagłym, gwałtownym wybuchem demonicznej energii posiadł ją i wdarł się do wnętrza.
Rozdział 13
Różanopalca jutrzenka
Tom Nikolaides wszedł do pokoju. Dziewczyna nie spała już i wyglądała przez okno do ogrodu. Nikolaides przyniósł w doniczce mały, brzydki kaktus, bardziej szary niż zielony i uzbrojony w groźne kolce.
— Czy czujesz się lepiej?
— Tak, znacznie lepiej. Czy pojadę już do domu?
— Jeszcze nie. Czy wiesz, kto ja jestem?
— Nie.
— Tom Nikolaides. Możesz mi mówić Nick. Jestem dziennikarzem, zajmuję się reakcją na informacje. Przyjęła tę wiadomość obojętnie. Postawił kaktus na stoliczku koło łóżka. — Ja wiem o tobie wszystko. W niewielkim stopniu uczestniczyłem w eksperymencie z dziećmi w zeszłym roku. Może już zapomniałaś, ale robiłem z tobą wywiad. Pracuję dla Duncana Chalka. Wiesz, kto to jest?
— A powinnam?
— To jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Jest właścicielem dzienników, stacji telewizyjnych, Arkadii. Bardzo się tobą interesuje.
— Dlaczego przyniosłeś mi tę roślinę?
— Później ci powiem. Ja…
— Jest bardzo brzydka.
Nikolaides uśmiechnął się.
— Słuchaj Lona, czy chciałabyś mieć dwoje z tych dzieci, które urodziły się z twojego nasienia? Sama je wychowywać?
— Ten żart nie był zbyt zabawny.
Nikolaides obserwował rumieniec rozlewający się po jej zapadłych policzkach, zauważył błysk pożądania pojawiający się w jej oczach. Poczuł się paskudnie.
— Chalk może to dla ciebie załatwić — powiedział. — Przecież jesteś ich matką. Mógłby zdobyć dla ciebie chłopca i dziewczynkę.
— Nie wierzę.
— Musisz mi uwierzyć, Lona.
Nikolaides pochylił się ku niej.
Przybrał wyraz szczerości.
— Wiem, że jesteś nieszczęśliwa. Wiem również dlaczego.
Chodzi o te dzieci. Sto dzieci wyrwanych z twego ciała. Zabranych. A później zostałaś odsunięta na bok i zapomniana, jakbyś była robotem, inkubatorem. Była zainteresowana, ale nadal sceptyczna. Wziął do ręki maleńki kaktus i bawił się lśniącą doniczką, wsuwając i wyjmując palec z niewielkiego otworu odpływowego.
— Możemy załatwić ci dwójkę dzieci. Nie będzie to łatwe. Chalk będzie musiał wykorzystać różne swoje kontakty. Zrobi to, ale chce, żebyś i ty zrobiła coś dla niego.
— Jeżeli jest taki bogaty, to co mogę dla niego zrobić?
— Możesz pomóc innemu nieszczęśliwemu człowiekowi. Pan Chalk potraktuje to jako osobistą przysługę. Wtedy pomoże tobie. Jej twarz straciła wszelki wyraz. Nikolaides znowu pochylił się ku niej.
— Tu, w tym szpitalu jest mężczyzna. Może widziałaś go. Może o nim słyszałaś. To astronauta. Dotarł do obcej planety i pochwyciły go jakieś potwory. Pokaleczyły go.
Pokroiły go na części, a później złożyły w niewłaściwy sposób.
— Ze mną zrobili to samo — powiedziała Lona. — Tylko wcześniej mnie nie pokrajali.
— Tak. On wychodzi do ogrodu. Wysoki mężczyzna. I daleka może nawet nie widać, że coś z nim nie w porządku. Dopiero, jak się zobaczy jego twarz… Jego czy otwierają się… o tak… na boki. A jego usta… Trudno ni powiedzieć, jak wyglądają, ale nie są ludzkie. Z bliska wygląda strasznie. Wewnątrz jest jednak wciąż człowiekiem, wspaniałym człowiekiem. Oczywiście jest bardzo wzburzony tym, co z nim zrobiono. Chalk chce mu pomóc. Jednym ze sposobów tej pomocy jest znalezienie kogoś, kto będzie dla niego miły. Ty… Ty wiesz, co to jest cierpienie. Spotkaj się z nim. Bądź dla niego miła. Udowodnij mu, że wciąż jest człowiekiem, że ktoś może go pokochać. Może się ze sobą pogodzi. Jeżeli to zrobisz, Chalk zadba o to, żebyś dostała te dzieci.
Читать дальше