Gabriel myślał przez chwilę.
— Jaki jest więc następny krok?
— Postarać się o broń i zabić wszystkich, którzy staną ci na drodze, zaczynając od Saiga. Zanim użyje Mudry Dominacji.
— Dobry pomysł —radowały się jego daimony. — Skąd wziąć pistolet?
— Jest tu zadokowany prywatny statek Saiga, na pokładzie znajduje się broń. Ale on śpi w swojej kabinie i będziesz chyba musiał przejść obok. By ominąć zamki, wypalę drogę maszyną.
Gabriel pobiegł do drzwi, wsiadł na maszynę, która wyjąc, zastartowała.
— Ilu ludzi jest tu, w bazie? —zapytał.
— Czterech Theráponów, nie licząc tego, którego zabiłeś w Romeon. W gruncie rzeczy naszych ludzi jest więcej.
— Czy nie warto najpierw uwolnić naszych, rozdać im broń i pokonać przeciwników?
— Nie jestem pewien, czy nie uruchomiłem właśnie alarmu. Póki możemy, działajmy szybko.
Maszyna skręciła gwałtownie. Gabriel, skrobiąc paznokciami o śliską powierzchnię, szukał jakiegoś oparcia. Korytarz, w który teraz wjechali, był znacznie szerszy i wyższy. Na podłodze leżała czarna, miękka, chropowata wykładzina. Pasy świetlne jaśniały zimną bielą. Na końcu korytarza, pół kilometra dalej, widniały rozsuwane szerokie drzwi towarowe, wyłożone miękkimi, poduszkowatymi panelami w czarno-białe pasy.
Maszyna szarpiąc, przystanęła. Gabriel zsiadł, znalazł przełącznik sterujący, wcisnął zielony klawisz „otwórz”. Drzwi rozsunęły się z sykiem.
Owionęło go mroźne powietrze. Oddech wypływał z nozdrzy zmrożoną parą. Gabriel wezwał Horusa, by rozszerzył naczynka włosowate i doprowadził do skóry więcej ciepłej krwi. Gdy Horus to robił, Gabriel oglądał statek Saiga.
W skale planety wyżłobiono gigantyczny suchy dok. Statek Zimny Podróżnik — typowa dla Saiga ponura nazwa — leżał w wyprofilowanej kołysce z gładkiego czarnego kompozytu. W górze, niczym namiot, rozciągało się sklepienie: wzdłużniki, belki rozpierające i siatkowy biały dach. Statek miał ćwierć kilometra długości. W żółtym świetle zwisających lamp przypominał długie wypolerowane wrzeciono o jasnozłotym połysku. Był niemal idealnie gładki, tylko w niektórych miejscach roboty remontowe przywarły jak skałoczepy do jego poszycia. Regulowały pracę niewidzialnych czujników lub konserwowały połyskującą powierzchnię.
Obok Zimnego Podróżnika znajdowała się druga, pusta kołyska. Sądząc z jej wielkości, spoczywał tu kiedyś inny, znacznie większy statek.
Statek Yuana, Odkrycie, uważany za zaginiony w wyprawie do jądra galaktyki, pomyślał Gabriel.
Drżąc, stał w przejściu, gdzie zaczynała się wisząca kładka, prowadząca do jednego z wejść Zimnego Podróżnika, wejścia niewidocznego z tej odległości. Gabriel znowu wskoczył na maszynę i pomknął po kładce. Czuł na skórze ciepło.
— Będę musiał wypalić drzwi —rzekł Głos.
— A nie ma innego sposobu, by się tam dostać?
— Moglibyśmy zawołać Saiga i poprosić, by je otworzył.
Gabriel rozważył tę możliwość.
— Wypalaj! —rzekł.
Maszyna dotarła do końca kładki. Jej czarny rozpłaszczony dziób lekko dotknął złotawej powierzchni Zimnego Podróżnika, odrażająco, po zwierzęcemu dopasował się, wwiercił i rozpłaszczył jak węszący ryj mrówkojada, a potem przywarł. Gabriel spojrzał na swe odbicie w lustrzanym boku statku — potargane włosy miał znów długie i rude, oczy nadal ciemne, a cerę bladą i plamistą. Złamany nos źle się zrósł, przydając fizjonomii niesymetrycznej dzikości. W kącikach ust i układzie szczęk coś nieokreślonego wskazywało na wiek. Medykamenty, które stosował, w zasadzie zapobiegały starzeniu, ale czuł, jakby w ostatnich miesiącach postarzał się o całe stulecia. I twarz to odzwierciedlała.
— Zdaje się, że uzyskałeś znaczną kontrolę nad reno Saiga —rzekł Gabriel. — Jak to zrobiłeś?
— Yuan założył wejścia wszędzie. Zależało mu na nieograniczonym dostępie do wszystkiego. Przerobił nawet swe prywatne systemy, żeby obserwować działalność wszystkich sojuszników. —Głos pobrzmiewał pewnym samozadowoleniem. — Wejścia mogą przyjąć tylko skończoną liczbę form. Kiedy już wiedziałem, czego szukać, uzyskanie dostępu okazało się stosunkowo proste.
— Proste? To dlaczego trwało to tak długo?
Z ryja machiny zaczął wydobywać się skwierczący dźwięk. Gabriel poczuł smużkę ciepła wznoszącą się z aktywnych nano.
— Musiałem poruszać się tak, by nikt mnie nie obserwował —ciągnął Głos. — Nie jestem bardzo… sprawny… a oni byli niezwykle czujni. Wykorzystałem cię w charakterze konia trojańskiego — kiedy patrzyli na ciebie, mogłem używać twojej prawej półkuli, by załatwiać swoje sprawy. Musiałem poruszać się z ogromnym rozmysłem, zadanie okazało się nadzwyczaj trudne, i raz mnie odkryto.
— ‹???›
— Tak. Zostawiłem ślad, który wiódł do Clancy, i myśleli, że to ona próbowała majstrować przy reno.
Gabriel czuł w gardle gryzący smutek.
— Co jej zrobili?
— Izolowali. Pozbawili rzeczy niezbędnych do przeżycia. Żądali, by się przyznała.
— Przyznała się?
— Tak.
Serce Gabriela wypełniło przygnębienie. Clancy została poniżona za coś, czego nie zrobiła, za coś, co zrobił on, jeden z jego daimonów. Wyobraził sobie, jak chodzi po kręgu złamana, inni na nią krzyczą, może robią jej krzywdę, żądają, by się przyznała.
W końcu się przyznała, kiedy zrozumiała, że sabotażu dokonał jeden z jej kolegów i że jej wyznanie zamaskuje działania innej osoby — Gabriela. Pozorowała szczerość, by uwierzyli, że to rzeczywiście ona się tego dopuściła.
I udało się jej. Na tę myśl w Gabrielu zapłonął podziw.
Wynagrodzi ją, gdy tylko z tego wyjdzie. Tysiąc orbitujących klinik, dziesięć tysięcy pałaców, sto tysięcy świątyń na jej cześć. Hegemonię…
Jeśli tylko z tego wyjdzie.
Z przodu machiny skwierczało gorąco. Ryj wsunął się w wytopioną dziurę, poszerzył ją, zastosował kolejne porcje nano. Duże krople srebrzystego metalu leciały daleko w dół na skalną podłogę.
— Nie mam pełnej kontroli nad systemem —rzekł Głos. — Jeśli włączy się alarm, będę musiał zniszczyć całą łączność, aby zapobiec wydostaniu się wiadomości.
— Bardzo dobrze.
— Postaram się ograniczyć ewentualne szkody do łączności miejscowej, rozwalę tylko lokalne reno. Przy odrobinie szczęścia Yuan się nie dowie.
— Gdzie on jest?
— Przy Dürerze. Osiem dni drogi stąd.
— A Zhenling?
— Dwa tygodnie. Leci do Tienjin.
— Są w sąsiedztwie inni Aristoi?
— Nie.
Horus napełniał ciało Gabriela krwią i energią. Gabriel drżał, jednak nie z zimna, lecz od pędzącej przez naczynia krwionośne adrenaliny.
Wyobrażał sobie Saiga na drugim końcu lufy pistoletu. Ten obraz rozgrzewał mu krew.
Machina cofnęła się, zostawiając idealny krąg w burcie statku, akurat na szerokość ramion Gabriela.
Читать дальше