Asterion ułożył ręce w Mudrze Nauki i Zrozumienia.
— Nasze klasy społeczne są hierarchiami służby. Therápōn znaczyło początkowo sługa. Nie sługa Aristoi — choć powszechnie sądzi się, że miało to takie znaczenie — ale sługa Demos. A najlepsi Aristoi — są bardziej od Theráponów spętani okowami służby. Jeśli uważani jesteśmy za najlepszych, to tylko dlatego, że to, co w nas najlepsze, poświęcamy innym.
Asterion uniósł się nieco, jego środek ciężkości przemieścił się, i teraz jego postawa w mowie ciała wyrażała niepewność.
— Nasz porządek poddawany jest krytyce. Niektórzy uważają, że stabilność i wymierny wzrost, jaki przynieśliśmy ludzkości, nie jest prawdziwym wzrostem i postępem.
Gabriel obserwował zgromadzonych z napiętą uwagą. Dostrzegł mocne, aprobujące spojrzenie Ikony Cnót, sceptyczną postawę Zhenling, zniecierpliwienie Astoreth, ponurego Saiga. Miał wrażenie, że wyłuskuje grupy Aristoi, których łączy niewidzialna siła.
Asterion przyjął teraz postawę wyrażającą więcej autorytetu, w jego głosie zabrzmiały władcze nuty.
— Postęp? Postęp, wymierny postęp, dokonuje się wszędzie, we wszystkich wyobrażalnych dziedzinach. Wzrost? Niekontrolowany wzrost spowodował tyle problemów w przeszłości — to właśnie niekontrolowany wzrost zabił Ziemię 1!
No więc teraz, pomyślał Gabriel, nareszcie przedostało się to do publicznej wiadomości. Ile miliardów ludzi tego słucha?
Reakcja — według określenia Zhenling. Może powinno się to nazywać hiperreakcja.
— W rzeczywistości krytycy ujawniają — Asterion uśmiechnął się ironicznie — swą nostalgię za przeszłością. Przeszłość wydaje im się pełna przygód i bardziej ekscytująca niż teraźniejszość. Pozwólcie, że wspomnę tych, którzy wyznają pogląd — ułożył dłoń w Mudrę Władzy — że w przeszłości jedna katastrofa następowała po drugiej. Że Demos gnębieni byli przez plagi i niepewność, wojny i neurozy, nie kończącą się walkę o przeżycie, zasoby i zamieszkiwalną biosferę. Że to właśnie ta walka sprawiała, iż przeszłość wydaje się niektórym tak interesująca. — Kiwnął głową. Emanował z niego spokój i pewność siebie. — Jeśli teraz nie jest tak ekscytująco, powinniśmy być wdzięczni. I być może krytykom wcale nie chodzi o dobro Demos.
Wyprostował się, przyjął postawę formalną.
— Wasza dziewiątka została wybrana jako ci o najwyższej randze, najbardziej szlachetni i odpowiedzialni. Dziś, w nagrodę za zmagania i pokonanie trudności, każdemu z was nadano tytuł Aristos kai Athánatos. Gdy jednak wasze domeny zaczną kształtować się na wasze podobieństwo, a zmagania i trudności staną się coraz większe i będą za sobą pociągały coraz poważniejsze skutki, wspomnijcie słowa Marka Aureliusza, który także miał obowiązki i znosił trudy podobne do waszych. „Nie trwońcie waszego życia na wyobrażanie sobie, co myślą inni, jeśli nic nie czynicie ku dobru powszechnemu”.
Wzniósł ramiona.
— Dziesięć tysięcy lat dla nowych Aristoi!
— Dziesięć tysięcy lat! — zawtórowano mu chórem.
— Dziesięć tysięcy światów!
— Dziesięć tysięcy światów!
Uniósł prawą dłoń w Mudrze Prawdy. Na tle białego marmuru i bogatej ornamentacji widać było błonę pławną między jego palcami.
— Przyznano mi przywilej przyjęcia od was przysięgi, która uwolni wasze umysły i pozwoli im żeglować tam, gdzie chcecie, oraz skieruje waszą wolę na działanie ku pożytkowi innych. Powtarzajcie za mną: Z całą uczciwością, my, biorąc na siebie imperium Aristoi…
To, co nastąpi dziś wieczór, zapowiada się interesująco, pomyślał Gabriel.
Barwne kule opadały niezwykle wolno z wysokiego, ciemnego sufitu. Muzyka, wypełniająca oneirochroniczną komnatę Tallchiefa sprawiała, że na plastikowej powierzchni kul tworzyły się zmarszczki, jakby fale dźwiękowe stawały się widzialne. Gdy kule docierały do podłogi lub dotykały któregoś z Aristoi, pękały, rozsiewając intrygującą woń korzeni, cytrusa lub zapach słodyczy.
To wszystko przeżarte zepsuciem? — pomyślał Gabriel.
— Asterion nie wypowiedział się dostatecznie mocno — orzekła Ikona Cnót. — Obowiązkiem wszystkich Aristoi jest obrona Demos przed niezdrową rewizjonistyczną filozofią.
— Całkowicie się zgadzam — odparł Gabriel.
— Powinno zostać sformułowane wyraźne potępienie.
— Z pewnością. Dlaczego ty tego nie sformułujesz?
Ikona Cnót była małą, zdecydowaną kobietą, o prostych rysach twarzy, ciemnych włosach uciętych nierówno nad kołnierzem. Miała na sobie pozbawioną ozdób szarą tunikę, taki strój niemal powszechnie nosiła jej administracja oraz prawie wszyscy zamieszkujący jej domenę. Strój przypominał ubranie Cressidy, z tym że był brzydki.
Spojrzała na Gabriela i zmrużyła oczy. Dziś, na przyjęciu, jego skiagénos ubrany był w zaprojektowaną przez Wiosenną Śliwę kamizelę długą do kolan, nałożoną na koszulę z żabotem i obcisłe giemzowe spodnie. Kamizela miała jak zwykle motywy kwiatowe czerwone koronkowe wypukłe płatki na zielonym tle, pylniki z perełek, a po wyhaftowanych łodygach zręcznie wspinały się połyskujące owady wyszyte z paciorków.
— Naturalnie, osobiście podpiszesz to potępienie?
— Muszę najpierw zobaczyć tekst.
Na twarzy Ikony odbiło się zniechęcenie.
— Nie jesteś zbyt poważny, Gabrielu Aristosie.
— Przeciwnie, staram się być dość poważny. Ale nigdy nie jestem zasadniczy.
Zdawała się nie dostrzegać tej różnicy. Pociągnęła nosem, odwróciła głowę i poszła szukać życzliwszych słuchaczy.
Na Pyrrho Gabriel uśmiechnął się w sposób, w jaki nigdy nie pozwoliłby uśmiechnąć się swemu skiagénosowi. Obrażanie Ikony Cnót miało w sobie coś ze sztuki — chodziło o to, by się jej pozbyć, ale by nie okazać grubiaństwa.
Za okazywanie grubiaństwa Ikona wymierzała kary.
Dobrze, że przynajmniej nie był jej sąsiadem — mogłaby go torturować przewlekłymi negocjacjami i bombardować petycjami w sprawie emigrantów, których nazywała zbiegami. Według niej zdezerterowali, nie zwróciwszy pieniędzy zainwestowanych w nich przez Wspólnotę Cnót.
Teoretycznie podróżowanie w Logarchii nie było niczym ograniczone. Ikona nalegała, by wprowadzić nie „ograniczenia”, lecz „podatki”. Ta subtelna różnica umykała uwagi osób usiłujących opuścić jej strefę.
Domena Ikony była największą ze wszystkich domen — jeśli chodzi o powierzchnię planet i habitatów. Jednak mieszkało tam zbyt mało ludzi, gdyż brakowało chętnych.
Istniały po temu powody.
— Jak możesz to wytrzymać? — Wizerunek Akwasibo przemknął na skraju pola widzenia Gabriela.
Gabriel odwrócił się w jej kierunku. Jej szyja, jak szyja Alicji, skróciła się i głowa z powrotem znalazła się na karku.
— Mam w tym wprawę — odparł Gabriel.
Akwasibo spojrzała w ślad za Ikoną Cnót i wykrzywiła się z niesmakiem.
— To, jakby Stalin został papieżem — powiedziała.
Daimony Gabriela dusiły się od niepowstrzymanego śmiechu.
— Trzeba wziąć pod uwagę — stwierdził Gabriel — że żadne słowo wypowiedziane na tym przyjęciu nie pozostaje całkowicie twoją własnością. Oczywiście Demos i Theráponi są wykluczeni, ale każdy Aristos może odtworzyć je z pamięci Hiperlogosu. Niewątpliwie niektórzy posuną się do tego. Może zrobi to pani, którą mamy na myśli. — Gabriel dobrze ją znał i wiedział, że uczyni to z całą pewnością.
— Ja się tym nie przejmuję. Moja domena będzie bardzo daleko od jej domeny.
Читать дальше