— Niektórzy z was mogą się zastanawiać, jak ktoś w moim wieku potrafi kompetentnie kierować eskadrą. Biorę to dowództwo z bardzo prostego powodu. — Wykonała szeroki gest ręką. — Po prostu wiem, jak zabijać Naksydów!
W oczach załogantów dostrzegła zaskoczenie. Uśmiechnęła się do nich szeroko.
— Mam zamiar nauczyć was wszystkiego, co wiem o zabijaniu wroga — ciągnęła. — Czeka nas mnóstwo dodatkowych obowiązków i nie będę wobec nikogo stosowała taryfy ulgowej, ale jeśli będziecie ze mną współpracowali, przeżyjecie wojnę i dogadamy się.
Zrobiła przerwę, szukając jakichś głębszych myśli, którymi mogłaby podzielić się z załogą, ale uznała, że pokazywanie głębi nie ma sensu. Kiwnęła głową.
— To wszystko.
Zapadło milczenie. Sula zeskoczyła ze stołu. Oficerowie wezwali załogę, by stanęła na baczność. Haz przedstawił Suli chorążych i starszych podoficerów, po czym przeprowadziła swoją pierwszą inspekcję.
Statek „Zaufanie” został poważnie uszkodzony podczas rebelii przy Harzapid i rzucało się to w oczy. Mesa oficerska i kwatery poruczników były wyłożone ciemną boazerią. Elementy mosiężne pobłyskiwały łagodnie, a w powietrzu unosił się słaby cytrynowy zapach środka polerującego. Uszkodzone części okrętu wyłożono ekranami z żywicy syntetycznej lub stopu i pomalowano na szaro lub bladozielono. Druty i przewody umieszczono na wierzchu, nie ukrywając ich dyskretnie za drzwiczkami. Zapasy i sprzęt składowano w zamocowanych w różnych miejscach odpornych na przeciążenie pojemnikach.
Podczas inspekcji Sula nie znalazła niczego niewłaściwego. Przestudiowała wcześniej plany okrętu i teraz robiła wrażenie na szefach wydziałów, wykazując, że wie, gdzie schowano jakieś ekstra szafki czy panele sterowania. Nie zadawała pytań, jeśli z góry nie znała odpowiedzi; i wierzyła, że w ten sposób wykaże się inteligencją.
Skończyła inspekcję we własnej kwaterze: małej niczym trumna kabinie sypialnej i małym gabinecie z metalowymi szarymi osłonami sufitu, ścian i podłogi.
Sula nie użalała się nad piękną boazerią i wspaniałym wyposażeniem zniszczonym lub napromieniowanym przy Harzapid. Natychmiast siadła przy biurku i wsunęła klucz kapitański. Haz przekazał jej kody zapewniające pełny dostęp do wszystkich systemów statku, od uzbrojenia, które mogło zniszczyć planetę, aż po recyklery odpadów.
— Doskonale — powiedziała. — Dziękuję.
Na ścianie za jej plecami Macnamara zawiesił karabin P.J. Ngeniego oraz pierwszego Sidneya Model Jeden. Potem razem ze Spence wytrwale układali osobiste rzeczy Suli — mundury, skafander, jedzenie i wódkę.
Sula nie zwracała na to uwagi. Już pracowała nad planem manewrów na następny dzień.
* * *
Martinez obserwował karierę Suli ze znacznym zainteresowaniem i pewną dozą zazdrości. Najpierw dowodziła Górnym Miastem Zanshaa, a potem całą planetą. Później, na dwa dni pojawił się gubernator, i Sula znów wróciła na stanowisko, tym razem awansowana. Martinez zastanawiał się, jak to zrobiła.
W końcu dano Suli eskadrę, co w jego opinii było czymś lepszym niż jakakolwiek planeta. Przypomniał sobie z tęsknotą dni, kiedy dowodził czternastą lekką eskadrą, i blask obecnego stanowiska — wysokiego i honorowego — na statku flagowym Michi Chen zdawał się przygasać.
Sula śniła mu się niemal każdej nocy, doprowadzając jego krew do wrzenia. Budził się z ulgą i żalem. Przywoływał wizerunki Terzy na displej nad łóżkiem i obserwował, z jakim wdziękiem nosi ciążę, a tymczasem jego zmysły domagały się innej kobiety.
Czas mijał. Flota Ortodoksyjna kontynuowała okrążanie układu Zanshaa, czekając na posiłki i wieści o Naksydach. Nikt nie był pewien, czy wróg nie zastosuje tej samej strategii co lojaliści po upadku stolicy — czy nie podzieli się na małe grupki i nie będzie najeżdżał terytorium przeciwnika. Ale nie było żadnych wiadomości o rajdach i stało się jasne, że Naksydzi najwidoczniej przycupnęli przy Magarii, prawdopodobnie wzywając posiłki.
Tym razem Martinez cieszył się z opóźnienia walk. Kiedy Tork ruszy na wroga, będzie musiał oddzielić część Floty Ortodoksyjnej, by strzegła Zanshaa, a to znaczyło, że będzie potrzebował wielu nowych statków, by zrównoważyć ewentualne naksydzkie posiłki.
Rozprawy dyscyplinarne na „Prześwietnym” pokazywały ogromne znudzenie załogi. Oficerowie czasami odwiedzali inne okręty, jednak żołnierze siedzieli razem na kupie, i Martinez coraz częściej musiał reagować na skargi tyczące bójek, kradzieży i wandalizmu.
Wiedział, że w pewnej mierze sam się o to prosił. Zapewnił załogę, że mogą z nim rozmawiać o dowolnej porze, i choć większość miała dość rozsądku, by zostawić go w spokoju, niektórzy w pełni korzystali z tej obietnicy. Okazało się, że nie tylko musi rozstrzygać sprawy dyscyplinarne, ale doradzać załodze w sprawach inwestycji i w kwestiach małżeńskich. Twierdził, że w tych dwóch ostatnich dziedzinach zupełnie się nie orientuje, ale w końcu doradził inwestowanie w stocznie Laredo i zawarcie małżeństwa. Śluby na statku dostarczały przynajmniej pretekstu do urządzenia przyjęcia i podnosiły ducha załogi, szczególnie po dwóch ostatnich przypadkach chorób umysłowych. Załoganci oszaleli i musieli zostać obezwładnieni i uspokojeni lekarstwami przez doktora Xi. Jeden wyzdrowiał, ale wszystko wskazywało na to, że drugi pozostanie furiatem do końca swoich dni, więc odesłano go do domu statkiem kurierskim.
Ciąża Terzy powoli zbliżała się do rozwiązania. Kiedy pisał do żony listy — a ściślej mówiąc, tworzył elektroniczne obrazy listów — odnajdował w sobie wzrastającą czułość, która go zaskoczyła. Nie uważał siebie za osobę sentymentalną, darzącą uczuciem kobietę, którą znał jedynie kilka dni. Co z tego, że ta kobieta nosi w łonie jego dziecko? Martinez może tego dziecka nigdy nie zobaczyć. Niemniej jednak ciągle oglądał wideo Terzy; ostatnie odgrywały mu się bez dźwięku na displeju biurkowym, kiedy akurat nie wykorzystywał go do pracy.
W snach nadał jednak marzył o Suli. Może nuda i izolacja oddziaływały na niego tak samo jak na załogę.
Mijał termin, gdy powinny nadejść wieści o narodzinach syna, i Martinez stał się niespokojny. Ofuknął na zebraniu Jukesa za jakieś pomysły ozdabiania „Prześwietnego” i wygłosił Toutou gniewne kazanie, gdy odkrył błędne zaksięgowanie pewnych zapasów w kasynie.
Pierwsze wieści nadeszły od ojca. — Dumny lord Martinez, z entuzjazmem bujał się w fotelu.
— Wielki, śliczny chłopak! — huczał. — I nazwany naszymi imionami: Gareth Marcus! Terza w ogóle nie miała trudności, poszło tak, jakby w sekrecie trenowała. — Uderzył pięścią w swą mięsistą dłoń. — Dziedzic Chenów, urodzony na Laredo i noszący nasze imiona! Spodziewam się, że zrobią go królem, prawda?
Martinez również chciał, by jego syn został Garethem Martinezem Pierwszym. Kazał przynieść butelkę szampana i wypił ją razem z Alikhanem.
Nareszcie nie śnił o Suli. Kiedy następnego ranka obudził się z zamętem w głowie, czekało na niego kolejne wideo od Terzy. Siedziała na łóżku, w zapiętej pod szyję koszuli nocnej koloru lawendy. Ktoś ją uczesał i zrobił jej makijaż. Trzymała w ramionach przyszłego lorda Chen i kierowała jego okrągłą buzię ku soczewkom kamery. Mały Gareth z uporem zaciskał oczy, jak gdyby uznał, że świat zewnętrzny nie powinien istnieć, i odmawiał rozważenia wszelkich dowodów świadczących o czymś innym.
— Oto on — powiedziała Terza. Miała zmęczony uśmiech, w którym jednak widać było dumę. — Zupełnie nie sprawiał kłopotów. Doktor powiedział, że to najlżejszy ze znanych mu porodów. Obydwoje przesyłamy ci wyrazy miłości i mamy nadzieję wkrótce cię zobaczyć.
Читать дальше