— Od tej chwili — oznajmiła Sula. — Wykorzystujemy to mieszkanie tylko do spotkań. Każdy z nas wynajmie mieszkanie dla siebie, posługując się inną tożsamością. Pozostali nie będą znać adresu.
Ludzie Suli wymienili niepewne spojrzenia.
— Czy mieszkanie musi być w tej dzielnicy? — spytała Spence.
Sula chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
— Wasze nowe mieszkanie powinno być absolutnie anonimowe. Musi być spokojne, mieć przynajmniej dwa wyjścia. I musicie płacić za wynajem gotówką. — Uśmiechnęła się do nich wąskimi wargami. — Jeśli znajdziecie taki układ w lepszej dzielnicy, wtedy proszę bardzo.
— Ile pieniędzy mamy do dyspozycji? — spytał Macnamara.
— Pamiętaj, wymagamy anonimowości. — Sula zastanowiła się. — Ja płaciłabym ostatecznie powyżej trzech miesięcznie za jakieś miejsce, które ma mnóstwo zalet, ale w innym wypadku próbowałabym się zamknąć tą kwotą. — Wręczyła im po dziesięć zenitów drobnymi. — Pamiętajcie, nie możecie płacić dziesięciozenitowymi banknotami. Nie nosi się przy sobie takiej gotówki, nie robią tak ludzie… poza podejrzeniami.
Wyczuła opór Macnamary, kiedy jego ręka zamknęła się na pieniądzach.
— Tak, Patryku? — spytała.
— Nie podoba mi się to, że będziesz mieszkała sama w tej dzielnicy — powiedział. W jego głosie brzmiał upór. — Również… Ardelion. — Użył imienia kodowego Spence, bo prawdopodobnie nie mógł się zorientować, którą tożsamość Spence posiada w tej chwili.
Sula zaśmiała się.
— Właśnie ukończyliśmy kurs walki wręcz — powiedziała. — To dzielnica powinna się nas bać. — Widząc jego nadal zatroskane spojrzenie, poklepała go po ramieniu. — Miło, że się troszczysz, Patryku, ale naprawdę, nic się nam nie stanie. — I wtedy, kiedy poczuła potężny mięsień w jego ramieniu, przyszła jej do głowy inna myśl.
— Wychowałeś się na wsi, prawda?
— W górach. To tak jak na wsi.
— Czy nauczyłeś się jakichś rzemiosł? Powiedzmy ciesiołki czy hydrauliki?
Macnamara skinął głową.
— Jestem niezłym cieślą — powiedział. — I umiem łączyć rury. Sula uśmiechnęła się do niego.
— Mógłbyś zbudować, powiedzmy… tajne pomieszczenia.
Macnamara zamrugał.
— Chyba tak.
— To dobrze — powiedziała Sula. Rozejrzała się po mieszkaniu. Może jednak nie wyposażyli jeszcze do końca tego lokum.
* * *
Wkrótce stare i nowe mieszkania rozbrzmiewały odgłosami pił i młotów, powietrze pachniało klejem, lakierem i świeżą farbą. Użyteczne przedmioty pochowano w meblach, w szafkach i pod podłogą; w razie potrzeby Zespół 491 mógł się do nich dostać. Sula, która nie nadymała się oficerskim majestatem i nie pogardzała pracą rąk, nauczyła się stolarstwa.
W ciągu kilku dni znalazła w nowej dzielnicy mieszkanie dla siebie: pokoik z toaletą, prysznicem i niszą na łóżko. Poddała pokój temu samemu bezlitosnemu reżimowi szorowania i malowania, jaki zastosowała w innych mieszkaniach, i przyniosła do niego trochę zmodyfikowanych przez Macnamarę mebli. W tajnych meblowych schowkach ukryła te same użyteczne przedmioty, które zmagazynowała w innych miejscach.
Pierwszego dnia, kiedy leżała na wąskim, nowo nabytym materacu, sąsiedzi uraczyli ją hałasem wrzaskliwej bójki. Przez cienkie, prefabrykowane ściany słyszała wycia, wrzaski i odgłosy rzucanych o ścianę mebli.
Ileż to nocy jako dziecko leżała rozbudzona i nasłuchiwała ze strachem okrzyków, wrzasków i awantur w sąsiednim pokoju? Łomot krzesła rozwalonego o ścianę, brzęk rozbitej butelki, uderzenie pięści w ciało? Teraz w ciemnościach słuchała znowu tych dźwięków z dzieciństwa i przekonała się, że w jej sercu panuje dziwny spokój.
Przemoc fizyczna już jej nie przerażała, i to nie dlatego, że Sula właśnie spędziła prawie dwa miesiące, ucząc się, jak wypruwać ludziom wnętrzności. O wiele wcześniej, przed szkoleniem w Villa Fosca, nauczyła się radzić sobie ze strachem tego rodzaju.
Poradziła sobie ze swoim strachem, waląc tamtego człowieka wielokrotnie po głowie nogą od krzesła, a potem obciążając ciało i wrzucając je do rzeki Iola.
To nie przemoc ją teraz przerażała. Obawiała się porażki, zdemaskowania i prawdy. Prawdy spoczywającej w próbkach ludzkiego DNA w Parowskim Banku Genów i prawdy, która była w odcisku jej kciuka, zanim go wypaliła. Prawdy, że kiedyś nazywała się Gredel i tego, że wyrosła na Spannan, w prefabrykowanym bloku, takim jak ten, gdzie leżała w ciemnościach i słuchała, jak przemoc uderza w kruchą ścianę między nią i jej cichym strachem.
Następnego dnia wyszła, by spotkać się z zespołem w innym lokalnym wspólnym mieszkaniu. Kiedy stała na ganku swego budynku i mrugała w porannym świetle, z boku dobiegło ją powitanie, wypowiedziane dwuznacznym tonem.
— Czeeeść, krasna pani.
Obróciła się i zobaczyła młodego mężczyznę opartego o ścianę budynku. Na głowie miał zgnieciony aksamitny kapelusz. Uśmiechał się jak kot. Miał błyszczące, sugestywne czarne oczy, w życiu takich nie widziała i uznała, że warto porozkoszować się ich uwagą jeszcze kilka chwil.
— A, cześć! — odpowiedziała. Lekko się wyprostował.
— Nie widziałem cię tu wcześniej, krasna pani.
— Dopiero co zjechałam tu z pierścienia.
— Więc straciłaś dom, co? — Podszedł ku niej i pogłaskał jej dłoń niby współczująco. — Potrzebujesz Jednego-Kroka, by cię oprowadził po Nadbrzeżu, prawda? Zabiorę cię do miłych miejsc, kupię ci śliczności.
— Masz więc pracę? — zapytała Sula.
Jeden-Krok zmrużył swoje czarne oczy i wyciągnął przed siebie obie dłonie.
— Wydam na ciebie ostatni minim, krasna pani. Chcę cię uszczęśliwić.
— Dlaczego ta dzielnica nazywa się Nadbrzeże? Nie widziałam rzeki.
Młody człowiek uśmiechnął się szeroko i stuknął koturnem w chodnik.
— Rzeka pod naszymi stopami, krasna pani. Dzielnicę zbudowali nad nią.
Sula wyobraziła sobie zimną wodę, płynącą wolno w cieniach pod jej stopami, martwe rzeczy toczące się w głuchej ciszy po mętnym dnie. Przeszedł ją dreszcz. Gdyby wiedziała o rzece, pewnie podzieliłaby wątpliwości swego zespołu co do tej dzielnicy.
Jeden-Krok wyczuł u niej zmianę nastroju i znowu pogłaskał ją po dłoni.
— Jesteś z pierścienia, rozumiem, nie macie rzek tam na górze. Nie martw się, że wpadniesz do wody, wszystko jest bezpieczne. Jak nadchodzi powódź, włączają syrenę.
Sula uśmiechnęła się i wyzwoliła dłoń.
— Mam intendew — powiedziała.
— Hola, odprowadzę cię do pociągu.
— Wiem, gdzie jest pociąg.
Powiedziała to z uśmiechem, ale stanowczo. Jeden-Krok zaniechał próby, by ponownie chwycić ją za rękę.
— No, powodzenia na intendew. Kiedy zechcesz, żebym cię oprowadził, przyjdź tutaj, do mojego biura. — Wyrzucił przed siebie dłonie, zaznaczając gestem swój kawałek chodnika.
— Tak zrobię. Dzięki.
Idąc po ulicy, Sula czuła, jak się odpręża, czuła, że stała się prawie tutejsza. „W takiej dzielnicy łatwo zniknąć”. Mogła zniknąć w tym, czym kiedyś była, i zapomnieć o długim, beznadziejnym wcielaniu się w kogoś innego, wcielaniu, które było jej życiem.
* * *
Pierwszy ranek Martineza na pokładzie „Prześwietnego” zaczął się od śniadania. Perry przyniósł je wcześnie — solonego karpia, owoce piklowane w słodkim sosie imbirowym i świeżą babeczkę. Dogadał się z kucharzem lady Michi: dzielili kuchnię dowódcy eskadry i obowiązki gotowania dla obu oficerów. Popijając spokojnie kawę, Martinez wywołał komputer taktyczny, by opracować ćwiczenia dla Sił Chen przy założeniach, że wróg pojawi się przy Aspa Darla.
Читать дальше